"Party by myself"

396 41 22
                                    

– No to twoje zdrowie, przyjacielu! – powiedziałem cicho i wlałem gorzki płyn do gardła.

   Cisnąłem kieliszek na blat i nakazałem barmanowi nalać kolejną kolejkę. To już była chyba siódma. A może ósma?

   Barman spojrzał na mnie krzywo, chyba nie bardzo mu się podobało, że o tak późnej porze tu przesiaduję, ale nic nie powiedział. Ze skwaszona miną nalał mi alkohol i podał mi kieliszek.
Wpatrywałem się w jego zawartość. I poczułem się na prawdę źle. Siedziałem tu już od co najmniej pół godziny w pustym barze i piłem.

   To nie tak, że nie lubię być sam, wręcz przeciwnie, lubię swoje towarzystwo. Nigdy nie przeszkadzały mi samotne spacery, siedzenie w pokoju czy nawet w szkole. Mogłem wtedy spokojnie pomyśleć, zastanowić się, coś zaplanować. Ale jest pewna różnica między byciu samemu, a byciu samotnym. Nienawidzę tego drugiego.

   Kiedy byłem dzieckiem często zostawałem sam. Dużo się teraz nie zmieniło, nawet w tej chwili moje urodziny spędzam w pojedynkę. Dokładnie jak dziewiętnaście lat temu. Miałem wtedy jedenaście lat, pomyślałem i opróżniłem szklaneczkę.

   Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Byłem chudym smarkaczem, który chciał żeby wszyscy go lubi. Przeprowadziłem się wtedy z rodzicami do Westwood - dzielnicy znajdującej się w zachodniej części Los Angeles. Rodzice kupili naprawdę ładny dom z ogródkiem, pamiętam jak lubiłem w nim przesiadywać. Miałem tez blisko szkołę. Chodziłem do niej o dziwo chętnie, mimo, że nie miałem tam żadnych znajomych.

   Podchodziłem do każdego dzieciaka w szkole i pytałem czy się zaprzyjaźnimy. Większość milczała, patrzyła na mnie skrzywiona lub prosiła, żebym się od nich odwalił. Starsi chłopcy odpowiadali zwykle "jasne", przeciągając samogłoskę 'a'. A że byłem dzieckiem, wierzyłem im i nie podejrzewałem, że się ze mnie nabijają, dlatego byłem wielce rozczarowany, kiedy w końcu mówili, żebym spierdalał.

   W dni moich jedenastu urodzin urządziłem przyjęcie. Zaprosiłem całą klasę, liczącą dwadzieścia jeden osób. Wysłałem wszystkim kartki z uroczystym zaproszeniem. Przyszykowałem poczęstunek, rodzice nakupili różnych słodyczy i napoje. Był też tort. Ogromny, z lukrowanym napisem "Wszystkiego najlepszego, Dylan!".

   Rodzice wyjechali do pracy, życząc mi udanego przyjęcia, a ja siedziałem sam w ogrodzie i czekałem na gości. Siedziałem przy stoliku, a wokół mnie stały puste krzesełka. Poustawiałem na nie pluszaki, żeby nie było tak pusto. Minęła godzina, a zaproszone dzieciaki nie przychodziły. Pizza, którą zamówili rodzice całkowicie wystygła.

   Nie miałem ochoty nawet jeść. Siedziałem i prowadziłem cichą rozmowę z moimi zabawkami. Minęła kolejna godzina, a po niej kolejna. Nudziłem się niemiłosiernie, a goście nie przybywali. Wiedziałem, że rodzice wrócą bardzo późno, a do tego momentu będę musiał siedzieć sam. Dlaczego nikt nie przyszedł?, łkałem przytulając ogromnego misia. Może mieli mnie za zbyt dziecinnego?

   Kiedy dotarło to do mnie, rzuciłem się na maskotki. Zrzuciłem je wszystkie z krzesełek i zacząłem je rozwalać. Wszystkim pluszakom poodrywałem głowy i kończyny, a samochodzikom poodrywałem koła. Kopałem zabawki i wrzeszczałem przy tym wniebogłosy.

Dlaczego nikt nie przyszedł? Dlaczego nikt nie przyszedł? Dlaczego nikt nie przyszedł!

   Wkurzony nie na żarty, zacząłem rozwalać własne przyjęcie. Przewaliłem stolik, razem z nim poleciały wszystkie miski, półmiski, talerze ze słodyczami oraz kubki z napojami. Krzycząc, zrzuciłem tort i zacząłem go rozkopywać i skakać po nim. Następnie podbiegłem do balonów i wszystkie je przekułem. Czułem się jak pod hipnozą. Byłem tak zajęty destrukcją własnych urodzin, że nie zauważyłem chłopaka stojącego przy płocie i wpatrującego się w moje poczynania.

Knife called Lust / Hollywood UndeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz