Disease (part I)

102 12 3
                                    

Czemu ja sobie to robię?

    Codzienny dylemat, nad którym intensywnie myślę, robiąc milion rzeczy na raz. I to tylko po to, żeby znowu nie spóźnić się do pracy. To już chyba czwarty raz w tygodniu, gratuluję geniuszu. Jak tak dalej pójdzie zwolnią cię i będziesz bezrobotny!

Ale przynajmniej wyspany.

    Kończę zapinać koszulę jedną ręką, szorując zęby drugą. Daruję sobie śniadanie, chociaż mój brzuch niemiłosiernie upomina się o nie. Czemu nie wstanę godzinę wcześniej i nie wyszykuję się jak normalny człowiek? Najwidoczniej jestem wariatem.

     Wybiegam z mieszkania prawie zabijając się o niezawiązane sznurowadła. Nic sobie z tego nie robiąc, pospiesznie przekręcam klucz. Może ulegając jakiemuś wypadkowi dostanę pieniądze z ubezpieczenia?

Marne szansę, Matt. Ale każdy orze jak może, a pomarzyć można, nie?

— Szlag! — wymyka mi się kiedy klucze spadają z trzaskiem na podłogę. — Cholera jasna — Przerywam kiedy napotykam surowy wzrok sąsiadki. Zapowiada się ciekawy dzień, nie ma co.

   Ciekawy mnie jednak coś innego. Dlaczego moja sąsiadka stoi z otwartymi drzwiami na oścież i wiąże buty chłopakowi, który wygląda na jakieś szesnaście lat? W dodatku nastolatek bez słowa wpatruję się w nią jakby co najmniej robiła coś źle. Patologia normalnie.
Patrzę się na nich za długo, bo kobieta odwraca wzrok zawstydzona. Cóż, nie moja sprawa. Podnoszę swoją zgubę i w milczeniu wchodzę do windy. Jeszcze po zasunięciu drzwi czuję na sobie jej spojrzenie. Dlaczego ja sobie to robię?

* * *

    Z pracy wybiegam prawie że w podskokach. Nienawidzę pracy za biurkiem, a jeszcze bardziej chyba nienawidzę pracy z ludźmi. Niestety robię te dwie rzeczy codziennie rano w godzinach od ósmej do szesnastej. Potem mam wolność, mogę zamknąć się w pokoju i spokojnie malować. Szkoda, że w mojej rodzinie nikt nie pochwala mojego zajęcia. Nie rozumieją tego, że łatwiej mi się komunikować obrazem niż słowem. Sztuka jest wszystkim co mnie otacza i znaczy dla mnie wszystko. Może jestem odludkiem z głową w chmurach, ale widzę, myślę i czuję więcej niż inni. Z jednym muszę się zgodzić: będąc artystą, nie jestem w stanie się utrzymać. Więc chcąc czy nie chcąc, gniję za biurkiem i wciskam ludziom ubezpieczenia.

    Kiedy wchodzę do klatki wita mnie znajomy zapach szlugów, taniego alkoholu oraz farby. Remont bloku trwa miesiącami, a jedyne co się zmieniło to moja niechęć do tego miejsca. Słysząc codziennie te przeklęte maszyny mam ochotę skoczyć z okna, serio. Muszę kupić lepsze słuchawki.

     Przywołuję windę, ale ekranik informuję mnie, że jedzie z dziewiątego piętra. Zaraz obok mnie pojawiają się dwie staruszki, które tylko czekają aż zapytam o zdrowie, by usłyszeć od nich litanie o bólu, złych lekarzach i dragach jakie muszą codziennie brać. Wybieram schody. Pokonuję szybko stopnie wchodząc na piąte piętro. Czuję się przemęczony tym, że mijam szare schody, seledynowe ściany rodem ze szpitala i małe okna z widokiem na kolejne szare budynki. Od czasu do czasu na parapecie widnieją doniczki z paprotkami i petami w środku. Nuda.

     Ratunkiem dla moich oczu jest czerwona kurtka, którą ma na sobie chłopak siedzący na schodach. W sumie siedzi to mało powiedziane, bo faktycznie rozłożył się na nich. Oczywiście właścicielem kurtki jest mój sąsiad "nie-umiem-wiązać-butów".

— Siema — rzucam w jego stronę.

Odpowiada mi cisza. No tego jeszcze mi brakowało, żeby mnie ktoś ignorował.

  — No cześć. Halo, mówię do ciebie  — podnoszę głos, żeby mnie usłyszał.

Chłopak z dziwną fascynacją wpatruje się w jakąś książkę w czarnej oprawie, mając cały wszechświat gdzieś. Bez łaski, wcale nie obchodzi mnie czy jakiś dzieciak będzie się ze mną witał czy nie. Z obojętnością próbuję się przecisnąć między nim, a ścianą. Nagle czuję jak łapie mnie za nadgarstek.

  — Jezuu, czy ciebie pogrzało, stary? Chcesz żebym się przewrócił i... — Przerywam kiedy widzę jego wzrok. Nie jest przestraszony ani zażenowany tym, że na niego krzyczę. Jest poważny i taki, no nie wiem, pusty.

— Wow, ziomek... co z tobą jest nie tak?

     Młody nieustannie wpatruje się we mnie i przez to czuję się jakby pożerał moją duszę. Brrr. Na tą myśl przechodzi mnie zimny dreszcz. Wyrywam swoją rękę z uścisku i wbiegam do swojego mieszkania, zamykając za sobą dokładnie drzwi.

     Chcąc się odstresować łapię za pędzle i duże płótno. Próbuję malować morze i błękit nieba, coś co wywołuję u mnie spokój i bezpieczeństwo. Ale i tak ostatecznie maluję postać w czerwonej kurtce i duże oczy. Ciemność, pustka.

Dlaczego ja sobie to robię?










Knife called Lust / Hollywood UndeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz