"Paradise Lost"

286 24 9
                                    

Dzisiejszy dzień jest najlepszym dniem tygodnia. Zresztą nie tylko dla mnie - dla wszystkich studenciaków i nastolatków. Dziś jest upragniony piątek. Piątek, piąteczek, piątunio! Co oznacza najebanie się bez wyrzutów sumienia, bo przecież każdy pije w piątek, co nie?

Nikt nie będzie pytał dlaczego siedzę całą noc i topię smutki w tanim winie. Bez skrupułów będę mógł w spokoju zapić ból, tak jak robi to większość młodych ludzi, usprawiedliwiających się "dobrą zabawą". W głębi serca wiem, że to co robię jest złe, ale hej! To tylko ma mi pomóc oddalić ból i problemy. Co prawda alkohol ich nie rozwiązuję, ale jak powiadają inni "mleko też nie". A niewinne weekendowe picie nie może zniszczyć życia, prawda? PRAWDA?

Czas na świetną zabawę, wychodzę z kumplami na miasto i zachodzimy do pierwszego lepszego klubu. Wita nas neonowy szyld "Club of gold", nie zwracam na niego zbytnio uwagi, co to za różnica jak się nazywa? Byleby nie było aż tak drogich drinków... W pomieszczeniu jest bardzo tłoczno i duszno. Śmierdzi alkoholem, papierosami i tanimi perfumami, zapach jest tak mocny, że aż kręci mi się w głowie. Mimo to idę - a raczej przepycham się przez tłum - prosto do konturu baru. Razem z kumplami zamawiamy kolejkę, na moje szczęście nie tak drogą, co oznacza, że będę mógł pozwolić sobie na kilka następnych. Pijemy, śmiejemy się i podrywamy łatwe dziewczyny, które po kilku drinkach stają się nawet ładne.

Piątkowa rutyna. Zawsze to wygląda tak samo. Wychodzimy się zabawić, wchodzimy po kolei do każdego klubu, lądujemy przy barze - a potem w cudzym łóżku. Następnie budzimy się na kacu, z ogromnym bólem głowy i suchością w gardle. Rozglądamy się po pokoju i staramy sobie cokolwiek przypomnieć, ale wspomnienia znikają. Czarna dziura w umyśle...
Ale właśnie nie o to nam chodziło? O zapomnienie? Nie chcemy pamiętać, nie chcemy być trzeźwi, nie chcemy żyć ze świadomością. Dlatego alkohol jest wybawieniem, dawcą lepszego życia; bożkiem, koloryzującym nasz smutny, czarno-biały świat.

Mija piąta godzina naszego nocnego wypadu i nie jestem już wstanie ocenić sytuacji. Jestem ociężały i zmęczony, a zarazem lekki jak piórko. Wokół mnie wiruje świat. Leżę na trawie, nie mając pojęcia gdzie dokładnie się znajduję, rozmyślam. Wpatruję się w gwiazdy i mam wrażenie, że gdybym chciał mógłbym ich dotknąć. Złapać w dłoń i zerwać jak dojrzałe jabłko. Mogę to zrobić, przecież jestem Nadczłowiekiem. Nadkurwaczłowiekiem! Mogę wszystko! Tylko jedna maleńka tabletka i czuję, widzę, słyszę więcej. Przed oczami mam gwiazdy, unoszę się do nich, jestem coraz bliżej. Oślepia mnie ich blask, może to nie gwiazdy... Może to aniołowie? Tak, to możliwe, to by tłumaczyło tą piękną muzykę, którą słyszę.

Anielski chór. Nagle ich pieśń przerywa przeraźliwy krzyk, który wchodzi do mojej głowy i rozbrzmiewa wciąż na nowo. Nie mogę uwolnić się od tych wrzasków, psują mój obraz, zagłuszają melodię nuconą przez skrzydlate stworzenia. Rozglądam się wokół i widzę jak granatowe nocne niebo rozdziera się na kawałki. Czuję się jakbym miał za sekundę runąć w dół i to mnie przeraża. Wiem, że upadek jest nieuchronny, ale tak bardzo chciałem latać, unosić się ponad ziemskie życie. Ale to musi nastąpić. Spadnę w czarną dziurę, a razem ze mną spadną wszystkie gwiazdy.

I faktycznie to następuje. Poddaję się grawitacji, upadam, rozbijam się na kawałki. A potem zrastam się, kawałek po kawałeczku. Czuję ból w każdej części mojego ciała. Dlaczego? Przecież chciałem uciec od tego uczucia. Dlaczego przestało działać? Cholera, potrzebuję więcej. Więcej! Ja chcę latać! Chcę dotknąć nieba! Potrzebuję tego! Może gdzieś w kieszeni mam jeszcze jedną tabletkę? Próbuję po nią sięgnąć, ale nie mogę poruszać rękami, nie mam kontroli nad swoim ciałem. Co teraz... Boże, co teraz?! Znowu słyszę krzyk, dobiega z mojej prawej strony, jest blisko. To krzyk młodej kobiety. Nie rozumiem jej słów, wszystko zlewa się w jedno, ale jestem pewny, że błaga mnie o pomoc.

Już ci pomagam!, bełkoczę i wstaję na nogi. Niestety, świat wciąż wiruje, a obraz mi się zamazuję. Nie widzę kobiety, nie widzę nikogo, znajduję się na jakieś pieprzonej pustyni! Kiedy w końcu nawroty głowy ustają, rozglądam się uważnie, ale wciąż dostrzegam jedynie pustkę. Gdzie ja, do cholery, jestem?! Sam piach i czarne niebo. U góry dostrzegam tlące się gwiazdy... Przynajmniej one trafiły na swoje miejsce. Wzdycham i próbuję pokonać pustynię, dojść do konkretnego celu, ale czuję się jeszcze bardziej zdezorientowany. Słyszę płacz, szukam wzrokiem gubiącej łzy postaci, ale w końcu uświadamiam sobie, że to ja płaczę.

Krążę po pustyni (mojego umysłu?) i coraz bardziej czuję się zagubiony i samotny. Jakbym był drobnym pyłkiem w ogromnym wszechświecie. W którą stronę mam iść? Gdzie podążać?

Wszechpotężna tabletko, daj mi odpowiedź!

Przeszukuję kieszenie, nic nie ma. Cholera, cholera, cholera! Ale nie, poczekaj... Jest tu odrobinę cudownego proszku, tylko troszeczkę, ale może starczy! Wysypuję biały proszek na palec i szybko go wciągam. Przez chwilę jest lepiej, nawet przez moment słyszę znów anioły, ale potem zagłusza je wicher pustyni.

I krzyk. Znowu ten okropny krzyk! Och, zamknij się, zamknij się. Zmiłuj się... Dziewczyno, dlaczego tak krzyczysz? Widzę wyraźnie jej rysy twarzy, krople łez (i krwi?) spływające po policzkach. Jej usta wołają moje imię: Charlie, Charlie, ratuj, Charlie! Znam ją, ale nie mam pojęcia skąd. Teraz słyszę śmiechy i chyba te głosy też znam. Tak, to moi kumple. W końcu się odnalazłem! Poznaję też otoczenie, jestem na tyłach jednego z klubów - jeśli dobrze pamiętam, jest to ostatni klub, który odwiedziliśmy.

Kiedy do niego weszliśmy, byliśmy już spici w trupa, ledwo co staliśmy w pionie. Doczłapaliśmy się do baru, piliśmy, tańczyliśmy. Flirtowałem z całkiem ładną blondyneczką. Ledwo co mówiłem, sądzę, że pewnie nawet nie rozumiała moich słów, ale to nie nimi była zainteresowana. Pamiętam jak tańczyłem z nią na parkiecie. Wokół tłum zdzierał gardło, śpiewając najnowszy hit, światła świeciły w przeróżnych kolorach, dym papierosowy unosił się nad nami, a ja całowałem się z blondynką. Pięknooka podzieliła się ze mną tabletką. Pamiętam jak otworzyła swoje malinowe usta, ułożyła tabletkę w kształcie malutkiego serduszka na języku i powoli połknęła. Zrobiłem to samo. Świat wypełnił się niesamowitymi kolorami, a muzyka stała się głośniejsza. Potem zamówiłem kolejnego drinka, impreza trwała w najlepsze. Kumple pociągnęli mnie ze sobą na tył klubu - pewnie na fajkę.

Wciąż zachwycałem się nowym obrazem świata, natomiast kumple chyba zaczepili jakąś dziewczynę. Może to jej zakrwawioną twarz widzę? Tylko skąd ta krew? To jej czy moich kumpli? Mój Boże, co tu się stało? Widzę szary chodnik, a na nim ciemne plamy krwi. Może to tylko wino? Błagam, niech to będzie alkohol! Podchodzę do dziewczyny, chcę otrzeć jej łzy, powiedzieć, że jej wybawiciel już przyszedł, ale ona cofa się. Potyka się i upada na chodnik. Wybucha głośnym płaczem. Tak, to na pewno ona, poznaję jej głos. Dziewczyna wstaje z ziemi, stoi i rozgląda się wokół z przerażeniem. Słyszę śmiech moich kolegów, jeden drugiego przekrzykuje, coś do mnie mówią. Charlie, teraz twoja kolej, poużywaj sobie, mówią. Nie rozumiem, nie chcę rozumieć.

Nie ruszam się z miejsca, patrzę. Jeden z moich kolegów popycha płaczącą dziewczynę, a ta ląduje na czworakach. Jest naga, piękna, jej skóra błyszczy światłem księżyca. Chłopak brutalnie w nią wchodzi, a gwiazdy w jej oczach gasnął. Znowu wrzeszczy, dusi się płaczem, próbuje zepchnąć go z siebie, ale nie ma siły. Jest drobna, krucha, delikatna. Ma twarz anioła. Moi koledzy szarpią ją za włosy, biją jej wychudzone ciało. Przestań płakać, suko, zasłużyłaś. Dokładnie, mogłaś nie ubierać się jak szmata, krzyczą. Jeden z nich rzuca w nią kilkoma dolarami. Masz, kupisz sobie za tą drugą sukienkę. I majteczki, drwi kolejny. Anielica zalewa się łzami, na jej twarzy widzę upokorzenie. I nienawiść. Do samej siebie, do gwałcicieli i do mnie.

Uciekam. Biegnę przed siebie, aż zaczyna brakować mi tchu. Upadam na kolana, czuję mdłości. Wymiotuję. Czuję w gardle ostry ból oraz niesmak. Nie mam siły wstać, klęczę i płaczę. Piątkowa rutyna. Zawsze kończy się na kolanach. Niewinna weekendowa impreza nie może zniszczyć życia, prawda? PRAWDA?!

Mi zniszczyła. Jej też. Jej świat zawalił się, runął, roztrzaskał na milion kawałeczków... A ja jej nie pomogłem.

Utracony Raj.

Knife called Lust / Hollywood UndeadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz