Samolot podchodził do lądowania. Wibrujące uczucie, usytuowane gdzieś pomiędzy krtanią, a podbrzuszem, wchodziło właśnie w punkt kulminacyjny. Eliza, która nigdy nie miała zadatków na astronautę, a wszelkich karuzel unikała jak diabeł święconej wody, wlepiła zrezygnowany wzrok w papierową torebkę. „Jesteś już tak blisko-przekonywała samą siebie- nie możesz pod koniec wszystkiego ot tak spieprzyć i puścić pawia". Instynktownie zacisnęła powieki, ale po chwili okazało się, że z zamkniętymi oczami sprawa przybiera jeszcze gorszy obrót. W chwili, gdy już była skłonna sięgnąć po torebkę, a żółć stopniowo podchodziła jej do gardła, napięcie opadło, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Poczuła tylko dziwne klapnięcie, tak jakby ta żelazna bestia, na której łaskę była zdana od ładnych kilku godzin, postanowiła poćwiczyć przysiady. Samolot wylądował. Wszystko wróciło do normy, a Eliza znowu mogła oglądać świat w pionie- a był to niezaprzeczalnie jej ulubiony sposób stąpania po ziemi.
Zgodnie z umową, po wyjściu z samolotu miała zamówić taksówkę na czternasty Róg Independent Street, gdzie mieścił się amerykański oddział słynnej „International Career" i odebrać kluczyki do nowego mieszkania. Przemierzając zatłoczony hall lotniska, gdzie prawdziwa mieszanka etniczna ludzi z całego świata torowała sobie drogę do odpowiednich portów, czuła narastające wewnątrz napięcie. Z drugiej strony wiedziała jednak, że jest już o wiele za późno na zadawanie sobie pytań w stylu: „Czy dam sobie radę?" Niecałe dwa lata temu wypowiedziała dźwięczne A, więc nic dziwnego, że teraz cały świat oczekiwał w skupieniu aż z przytupem powie stanowcze B. Na całe szczęście sytuacja nie wyglądała aż tak źle. Oprócz napięcia, które wprawiało w drgania kolana Elizy i wywoływało znienawidzony syndrom spoconych dłoni, dziewczyna czuła też namiastkę ekscytacji. Oto stoi sobie jak gdyby nigdy nic na lotnisku w Los Angeles, z czterystoma dolarami w kieszeni i wypchaną po brzegi torbą podróżną- brzmi prawie jak intro do jakiejś disnejowskiej produkcji. Swoją drogą to właśnie w LA znajduje się główna siedziba Walt Disney Company. Przypadek? Eliza miała co do tego swoją własną teorię.
Gdy udało się jej utorować sobie drogę wśród tłumu Azjatów, z obowiązkowymi cyfrówkami firmy Nikon, dyndającymi radośnie na ich smukłych szyjach, Elizie rzucił się w oczy szereg taksówek wszelkiej maści. Przezornie skinęła głową na oldschoolowy model przeraźliwie żółtego mercedesa, odstawionego na modłę słynnych,nowojorskich yellow cab. Za kierownicą siedział czarnoskóry, rosły mężczyzna, który bez pytania wyręczył Elizę w taszczeniu torby do bagażnika, po czym rzucił w jej kierunku, zalatujące filipińskim akcentem:
-'mornig 'maam.
-Fourteen Courner of Independent Street, please.-Wydukała, starając się artykułować każde słowo z pedantyczną dokładnością.
Taksówkarz w odpowiedzi otaksował ją jednym z tych pogardliwych spojrzeń,które są zarezerwowane tylko dla obcokrajowców. Eliza instynktownie skuliła się w fotelu. Z pewnością będzie musiała jeszcze popracować nad swobodną wymianą myśli z Amerykanami, ale jak to mówią, pierwsze koty za płoty.
Po przejechaniu zaledwie kilku metrów zaczęła żałować, że nie wybrała jednej z tych klimatyzowanych taksówek. Temperatura za oknem wprawiała powietrze w drganie, a asfalt, po którym jechali, zaczynał swoją konsystencją przypominać rozrobioną plastelinę. Cóż, jak widać taką cenę płacili naiwni turyści, którzy chcieli poczuć się bardziej „amerykańsko", zasiadając w jednej z tych oglądanych na filmach, żółtych taksówkach. Niewygodne warunki jazdy rekompensowały jednak same ulice Los Angeles, które zrobiły na Elizie znacznie większe wrażenie niż oglądanie uchwyconych odczytów satelitarnych, dzięki uprzejmości Google Maps.
Przestronne bulwary, wzdłuż których wyrastały kilkumetrowe palmy i drzewka cytrusowe, a wszystko to upchnięte wśród mnóstwa pstrokatych, wyżartych przez rdzę szyldów, reklamujących wszelkiego rodzaju usługi. W momencie, w którym mijali Weingart Stadium, na którego temat Eliza wiedziała znacznie więcej niż połowa lokalnych mieszkańców, taksówkarz zrobił się bardziej rozmowny. Widząc, z jaką pasją dziewczyna chłonie widoki miasta, zaczął wskazywać jej drobne niuanse dzielnic, przez które właśnie przejeżdżali.
- Właśnie jesteśmy w Koreatown, widzisz tam te ściśnięte knajpy?- wskazał na szereg, napierających na siebie budek. W opinii Elizy nazwanie tych pomieszczeń „knajpami", wiązało się z pewnym semantycznym nadużyciem, ale posłusznie skinęła głową.- Podobno serwują tam bezpańskie koty i psy, prawdziwy raj dla podniebienia tych żółtych amigos!
Taksówkarz trajkotał jak najęty, a z radia wtórował mu najnowszy przebój Bruno Marsa „Locked out of Haven".
- O, a to już jest Mar Vista! O oczko wyżej w naszej hierarchii LA. Główne skupisko domków letniskowych, willi i dobrze prosperujących biznesmenów. Kto wie, z tak urodziwą buźką jak Twoja, może uda Ci się dorwać jakiś nieduży apartament w tej dzielnicy...
Eliza zbyła komplement mężczyzny taktownym milczeniem. Co do swojej domniemanej urody żywiła szereg wątpliwości, jednakże dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyźni po wejściu w pułap pewnego wieku, oscylującego zwykle pomiędzy 40-stką, tytułują mianem urodziwej każdą młodą dziewczynę.
- No nie rób takiej miny- kontynuował taksówkarz- właśnie zbliżamy się do celu. Oto Old Bank District, mekka biznesu i forsy! Swoją drogą ciekaw jestem co taka Young Lady jak Ty, miałaby tutaj robić?
- Young Lady want to start a Brand new life. – Rzuciła wesoło Eliza, zachłannie obserwując przeszklone wieżowce, kłócące się ze stylowymi kamieniczkami. Taksówkarz miał rację, ta dzielnica z pewnością nie była zarezerwowana dla frajerów.
- Nowe życie? Oh, Honey. Jeśli w tak młodym wieku chcesz zacząć wszystko od nowa, to dobiegając pięćdziesiątki będziesz miała na swoim koncie co najmniej 3 przegrane życia. – Zaśmiał się.- Anyway, należy się sześćdziesiąt dolców and God Bless you Child! Ciao Diva!
Dziewczyna nie zastanawiając się długo, podała taksówkarzowi studolarowy banknot, skinieniem ręki pozwalając by zachował resztę w formie napiwku.
- Ciao Amigo!- Odkrzyknęła na pożegnanie.
Mimo tego, że przezorna oszczędność nabyta przez lata samodzielnego utrzymywania się biła na alarm- właśnie oddała dobrowolnie nadprogramowe 30 dolarów, to stan w jaki wprawiła ją ta kameralna wycieczka po Los Angeles, można by nazwać niemalże euforycznym.
![](https://img.wattpad.com/cover/80307584-288-k124683.jpg)
CZYTASZ
Brzask || Bruno Mars
FanfictionNiepozorna studentka Eliza, z bagażem kiepskich wspomnień i idealistycznym nastawieniem do życia, wyrusza w podróż do Stanów Zjednoczonych. Pełna nadziei stawia swoje kroki w mieście aniołów- stolicy światowej rozrywki, kina i dyktatora współczesnyc...