5. WELCOME TO THE JUNGLE p.1

133 4 0
                                    

Rancho Park znajdowało się w zachodniej części Los Angeles. Eliza, by dotrzeć do niego przed zmrokiem, musiałaby po raz kolejny pokusić się o kurs taksówką, co i tak nie dawało jej gwarancji, że znajdzie gdzieś wolny pokój w przystępnej cenie. W myślach przeklinała swoją głupotę. Niecałą godzinę temu, oczarowana wizją rychłego ziszczenia się swojego „American dream", dała taksówkarzowi 30 dolarów w formie napiwku, które teraz, o ile miałaby je tylko przy sobie, mogły ocalić jej tyłek.

„Kto zawracałby sobie głowę marnymi 30 dolcami?"- kpiła.- „Z pewnością powinien to być ktoś, kto jest sam jak palec w jednej z największych światowych metropolii"- syknęła do siebie w odpowiedzi.

Była bezradna. Była zła na Holenderkę, która wyprzedziła ją o cały kwadrans w drodze do nowego życia. I przede wszystkim była zmartwiona wizją jutrzejszej konfrontacji z panią prezes, która jakimś cudem zapomniała o tym, że to Eliza wygrała główną nagrodę. Bo przecież to ona wygrała, prawda? Dziewczyna w odruchu chwilowej paranoi miała ochotę na uruchomienie laptopa i wyszukanie w przeciążonej skrzynce mailowej listu o temacie: „Congratulations!", listu, który sprawił, że właśnie w tej chwili była tu, a nie gdzie indziej. Czy młoda Holenderka również może udokumentować swoją wygraną? A jeśli tak, to jakim cudem na podium stanęły dwie osoby, skoro w ogłoszeniu była mowa o tylko jednym wakacie? I co najważniejsze, która z nich zostanie, a którą odeślą z kwitkiem do rodzinnego kraju? Elizę przeszedł mimowolny dreszcz. Już wyobrażała sobie triumfującą minę ojca na widok swojej pociechy, która po raz kolejny udowodniła, że do niczego się nie nadaje. Choćby miała przymierać głodem, nie wróci do Polski. Eliza była w stanie znieść wiele, ale upokorzenie, którego z pewnością doznałaby ze strony swego napuszonego rodziciela, było czymś, na co po prostu nie mogła sobie pozwolić. Na chwilę obecną, miała wyłącznie jeden plan- być silną. Przy wystąpieniu tak niespodziewanych komplikacji, nic bardziej konstruktywnego nie przychodziło jej do głowy.

Żeby dotrzeć do Rancho Park, Eliza musiała zmierzyć się z prawdziwą zarazą Los Angeles. Przed nią rozpościerało się owiane złą sławą SkidRow. Prawdziwy raj dla drobnych rzezimieszków, nielegalnych imigrantów, krętaczy i dealerów. SkidRow, to jedna z niewielu dzielnic znana na cały kraj. To także miejsce, słynące z największych skupisk bezdomnych w USA, nie wliczając w to rzecz jasna podziemnych linii metra Nowego Jorku. Żaden porządny obywatel nie zapuściłby się w te okolice po zmroku. Za dnia SkidRow jest co prawda gruntownie patrolowane przez czteroosobowe oddziały policji, ale nawet to nie dawało nikomu gwarancji, że ze starcia z tą dzielnicą, wyjdzie cało. Eliza naczytała się mnóstwa opinii na temat tego zbiorowiska patologii. Wkraczając w nie, żywiła wątłą nadzieję, że większość z nich jest mocno przesadzona.

Idąc wąską uliczką, starała się sprawiać wrażenie osoby, której faktura wsiąkła w najbliższą kamienicę. Było to jednak zadanie niewykonalne, zważywszy na fakt, że otaczali ją sami ciemnoskórzy, którzy zbici w ciasne grupki, rzucali w jej stronę spojrzenia, dające się zidentyfikować prędzej jako wrogie, niźli przyjazne lub całkowicie obojętne. Kilka razy usłyszała rzucane pod swoim adresem docinki. Nazywali ją białą księżniczką albo królewną śnieżką. Przynajmniej były to jedne z niewielu cenzuralnych określeń, padających w jej kierunku. Można by pokusić się o stwierdzenie, że wszystko szło jak z płatka, dopóki trzech rosłych Latynosów nie zabiegło jej drogi.

-Oh, Look what we've got here.- Zagaił jeden z nich, lustrując Elizę spojrzeniem, które aż ociekało dwuznacznością.

Dwóch pozostałych osiłków zawtórowało mu w odpowiedzi świńskim rechotem, charakterystycznym dla dna drabiny społecznej. Właściwie, to wszyscy trzej przywodzili na myśl prosiaki. Małe, nieustannie rozbiegane oczka, garbate kinole i mięsiste, pełne wargi. Wyglądu „bad boya" dodawały jeszcze czarne bejsbolówki z nieodłącznym akronimem „NY" oraz wystające znad stanu spodni gumki jaskrawych bokserek. Słowem, podręcznikowe przykłady typków z pod ciemnej gwiazdy, którym lepiej nie wchodzić w paradę.

- Zgubiłaś się Skarbie? Nie zrozum nas źle, ale tak blade dziewczęta jak Ty, nie powinny zapuszczać się w plugawe miejsca, pokroju SkidRow.

- Co by powiedział Twój tato, gdyby dowiedział się, że wtargnęłaś na teren czarnych?

Eliza czuła narastającą wewnątrz panikę, która z każdą chwilą stawała się coraz trudniejsza do okiełznania. Tradycyjnie, jej dłonie również podchwyciły kiełkujące zdenerwowanie, produkując dodatkowe mililitry potu. Dziewczyna cofnęła się o krok. Pragnęła czym prędzej znaleźć się z dala od tych przerośniętych goryli.

- Widzicie panowie?- zaczął najbardziej postawny z nich- Pale Lady się cofa, brzydzi się pospolitych czarnuchów.

- To nie tak... ja się was nie brzydzę...

Zanim zdążyła chociażby zacząć się tłumaczyć, jeden z mężczyzn wyciągnął zza pleców nóż. Nie było to nic imponującego, ot mały scyzoryk, którego połyskujące ostrze, oślepiało Elizę, ilekroć odważyła się zerknąć na narzędzie trzymane przez mężczyznę.

- You know where you are? You're in the jungle baby!

Trzech osiłków zaczęło zanosić się śmiechem, podczas gdy Eliza nerwowo rozglądała się po okolicy. Była czwarta po południu! Środek dnia, zatłoczona ulica i... nie do wiary! Ludzie mieli ją w nosie. Zwyczajnie przechodzili obok, zachowując bezpieczną odległość lub przezornie przechodzili na drugą stronę ulicy, widząc, że zanosi się na jakąś grubszą awanturę, w której większość z nich z pewnością nie chciałaby brać udziału. Wyjątek stanowiła młoda, z pewnością młodsza od Elizy, czarnoskóra ciężarna dziewczyna objuczona siatkami, która jako jedyna zdobyła się na rzucenie w jej stronę współczującego spojrzenia. I na tym koniec, jeśli chodzi o wsparcie lokalnych mieszkańców. Wiele można było im w tej chwili zarzucić, ale ostracyzm opanowali na poziomie mistrzowskim.

Eliza dobrze zdawała sobie sprawę, że choć scyzoryk prezentował się niewinnie, jego ostrze z łatwością mogło rozciąć klatkę piersiową, odznaczając się przy tym niemalże chirurgiczną precyzją.

Brzask || Bruno MarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz