10. MIASTO ANIOŁÓW p.1

130 5 2
                                    

Wtem dał się słyszeć klakson. Srebrny hatchback z przyciemnianymi szybami stał już na podjeździe. Eliza nerwowo przełknęła ślinę, zacisnęła spocone dłonie w pięści i ruszyła koślawym chodnikiem w stronę samochodu. Gdy zajmowała miejsce pasażera, rosły Latynos z twarzą poprzecinaną bliznami, piastujący miejsce za kółkiem, rzucił w jej kierunku dwuznaczne spojrzenie.

- Niejedna chciałaby dziś być na Twoim miejscu Chiquita, nie wiem czym sobie na to zasłużyłaś, ale mam za zadanie dostarczyć Cię pod samiusieńkiego Marriotta.

"Marriott? Przecież za noc w tym ekskluzywnym dziele sztuki trzeba przepuścić co najmniej trzy średnie krajowe! Cóż, zawsze to lepiej stracić dziewictwo w najsławniejszej sieci hotelów na świecie."

Choć Eliza przejmowała się tym, co ma nastąpić, gorzej niż feralną sesją poprawkową, zgodnie z zaleceniami wszystkich dziewcząt, które zdołała poznać w SkidRow, wolała przeistaczać swoją obecną sytuację w mało śmieszny żart. To pomagało się jej zdystansować i przede wszystkim... nie zwariować ze strachu. Skupiając się na mijanych zabudowaniach, dziewczyna musiała stwierdzić, że Los Angeles, o ile za dnia wywarło na niej piorunujące wrażenie, tak naprawdę dopiero w nocy pokazywało się w pełnej krasie. Nie była jednak w nastroju, by bliżej przyjrzeć się milionom różnobarwnych świateł, paznokcie ze stresu przecież same się nie obgryzą. Latynos wchodził w każdy zakręt ze wzorowym piskiem opon, ponadto chorobliwie często nadużywał działania hamulców. Mimo tego, iż Eliza była zdania, że prędzej się rozbiją niż żywi dojadą na miejsce, dotarcie do celu podróży zajęło im niewiele ponad kwadrans.

- No maleńka, zapowiada się pracowita noc, co?- Rzucił kierowca, wydając spektakularny gwizd na widok oszklonego molocha, którego ostatnie piętra z pewnością muskały czubki chmur.- Pokój 547, 17piętro. Nie zaprzątaj sobie głowy recepcją, są poinformowani o Twojej nieskromnej wizycie, udaj się prosto do pokoju i czekaj grzecznie na klienta.

Eliza już chwytała za drzwi, gdy Latynos zmierzył ją lodowatym spojrzeniem i rzucił na odchodne:

- I niech nic głupiutkiego nie przychodzi Ci do głowy. We watch ya.-To powiedziawszy wykonał ten słynny, na poły gangsterski gest, polegający na przyłożeniu dwóch palców do oczu, po czym skierowaniu ich w stronę osoby, którą pragnie się zastraszyć.

Dziewczyna przytaknęła nerwowo, przewiesiła przez ramię złotą kopertówkę i wysiadła z samochodu.

Chłód późnego wieczoru napierał na jej gołe ramiona i okolone cieniutkimi rajstopami nogi. Mimo to, Elizie wcale nie było zimno. Paraliżujący stres ma jednak swoje zalety. Pozwala zbagatelizować niektóre atakujące nas niedogodności, którymi w stanie względnego spokoju, z pewnością zaprzątalibyśmy sobie głowę. Bez względu na to, jakie zdanie na temat korzyści wynikających ze stresu miała Eliza, jej opinia na temat Marriotta, malowała się na twarzy w akcie podziwu i narastającej ekscytacji. Żeby dobrze policzyć piętra tego horrendalnie wysokiego budynku, trzeba by zedrzeć sobie niejedno ścięgno w karku. Jednak najlepsze miało dopiero nadejść.

Pierwszą rzeczą, która rzuciła się Elizie w oczy gdy przekroczyła próg hotelu był monstrualny żyrandol, którego konstrukcja przywodziła na myśl wystawny tort weselny. Drobne brylanty w kształcie łez emanowały ciepłym światłem, zupełnie odmiennym od tej szpitalnej poświaty, którą emitują energooszczędne żarówki. Marmurowa posadzka, czerwony dywan ze złotymi haftami i pełna wdzięku melodia wygrywana na pianinie, której ujścia nie sposób było określić. Te wszystkie elementy roztaczały wokół aurę nadzwyczajnej wzniosłości. Gdyby tylko miała więcej czasu, z pewnością zajrzałaby do każdego zakątka i zbadała hotel metr po metrze. Jednakże cel jej wizyty nieustannie przypomniał o sobie rewolucją w podbrzuszu i lepkimi od potu dłońmi. "Lada chwila zejdę na zawał"- pomyślała ruszając w stronę złoconej windy z kratą, przed którą stał rosły konsjerż z pełną uprzejmości miną przylepioną do twarzy. Sceneria rodem z lat '20.

Wysiadając z windy, była pod wrażeniem szybkości z jaką ta niby staroświecka machina, poradziła sobie z pokonaniem 17 pięter. Znajdowała się teraz w wąskim korytarzu, wyściełanym czerwonymi dywanami rodem z Hollywood. Dziewczyna sprawdziła po raz kolejny zawartość złotej kopertówki, wszystko się zgadzało. Strzykawka z tajemniczą substancją, mająca bronić ją przed przesadnie natarczywym klientem oraz pomięta karteczka z autografami dwóch znanych piosenkarzy- jedyna rzecz, która była łącznikiem pomiędzy Elizą a jej dawnym życiem- mająca symbolizować tak hucznie lansowany przed media American dream. Jeśli są takie miejsca,w których rozpamiętywanie przeszłości jest co najmniej nie na miejscu, to z pewnością zalicza się do nich prestiżowe kuluary Mariotta. Niezależnie od tego jak bardzo Eliza chciała się wycofać z umowy zawartej z Laylą, gdyby teraz to zrobiła, nazajutrz miałaby całe SkidRow na głowie. Nie było wyjścia. Trzeba mocno zacisnąć powieki i myśleć o Anglii.

W momencie, gdy stanęła naprzeciw drzwi o numerze 547, poczuła szybsze kołatanie serca. A co jeśli ów mężczyzna, któremu miała się oddać był już w środku? Jak powinna się zachować? Rzucić kurtuazyjne "Dobry wieczór", które Elizie kojarzyło się bardziej ze skromną pensjonarką niż z rasową prostytutką. A może zacząć kokietować go już od progu? Na jej niekorzyść, w sporcie zwanym flirtem była równie marna, jak i w innych dyscyplinach, które poprzedzał przedrostek "aktywność fizyczna". "Miejmy tylko nadzieję, że z seksem będzie inaczej"- mruknęła z przekąsem przekraczając próg pokoju 547.

To co zobaczyła zupełnie zmiotło ją z nóg. Jak ktoś może wynajmować tak gustownie urządzony pokój zaledwie na jedną noc? Luksusowy apartament- to określenie zdecydowanie bardziej oddawało charakter tego miejsca, zwłaszcza, że w pomieszczeniu znajdowało sie nie tylko to, co w pokojach hotelowych winno się znaleźć. Ktokolwiek wynajął to cudo, miał do dyspozycji mini aneks kuchenny, ladę barową, zza której szczerzyły się butelki najwytrawniejszego wina i whisky oraz przestronne kino domowe. "Przyszłam się tu kochać, czy oglądać komedie romantyczne na dużym ekranie?" Jednak zwieńczenie całej scenerii stanowiły ściany, a właściwie ich brak. Pokój był przeszklony, a widok jaki się z niego rozpościerał padał idealnie na sławetny napis "Hollywood"i całą dolinę najbogatszych posiadaczy ziemskich na świecie. To właśnie tego typu scenerie ogląda się na filmach o Jamesie Bondzie- rich, beautiful and famous, baby.

Gdy Eliza w ciszy kontemplowała najpopularniejsze wzgórze na świecie, usłyszała za sobą charakterystyczne skrzypnięcie.

Drzwi.

Ktoś wszedł do pokoju.

Brzask || Bruno MarsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz