Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad tym, czy ciebie i twojego największego wroga może coś łączyć oprócz nienawiści ? U mnie zdarzyło się to tylko raz i powiem wam, że to było coś strasznego.Jak ja Laura Morano, mogłabym chodzić z takim kretynem, jakim jest Ross Lynch. Przecież on jest okropny. Kiedy go widzę, mam ochotę podejść do niego i strzelić mu w tą jego zawsze uśmiechniętą buźkę...
Z Lynchem nienawidzimy się od... sama nie wiem, kiedy... Chyba od zawsze, no nie przesadzajmy, jak byliśmy bobaskami, to raczej nie darzyliśmy się jakąś straszną nienawiścią. Wszystko zaczęło się, jak mieliśmy po osiem lat.
Jako że ja zawsze byłam uśmiechnięta, kochałam kolor różowy, to moje życie było w takich barwach. Ubierałam się tak, we włosy miałam wpinane kokardki, pokój różowy. Moje życie było jak z bajki.
Pewnego dnia mama oznajmiła mi, że do naszego domu na kolację przyjdą państwo Lynch. Nie znałam ich, ale mama powiedziała, że to jest jej przyjaciółka z czasów szkolnych, która się tutaj przeprowadziła i parę razy ją odwiedziliśmy, ale byłam zbyt mała, aby ją pamiętać.
Dowiedziałam się, że ta pani ma czwórkę dzieci. Do tego chłopca w moim wieku. Chłopca, dlaczego nie dziewczynkę. Poczujcie moją rozpacz.
Dochodziła godzina dziewiętnasta, a to oznaczało, że za niedługo przyjdą goście. Szybko ubrałam się w przyszykowane ubranka, które oczywiście były koloru różowego. Może, jak na ośmiolatkę, to oklepany kolor, ale ja taki lubiłam i koniec kropka.
- Laura, kochanie proszę cię, zejdź na dół. Zaraz goście przyjdą.
- Idę mamo ! - Krzyknęłam z mojego pokoju.
Usłyszałam dzwonek do drzwi i głosy w korytarzu, a to oznaczało, że goście przyszli. Szybko wyszłam z pokoju i schodami zbiegłam na dół. Wszystkie pary oczy były zwrócone ku mnie.
Stanęłam koło mamy i uśmiechnęłam się miło do każdego za przybyłych osób.- Dobry wieczór, jestem Laura. - Wyszczerzyłam się.
- Miło nam cię poznać skarbie. - Odparła kobieta.
- Może nie stójmy tak w korytarzu, tylko zapraszam do środka. - Powiedziała moja mama i gestem dłoni zaprosiła każdego w głąb naszego domu.
Kiedy wszyscy się sobie przedstawili, usiedliśmy do stołu. Mama przyniosła lasagne, mniam. Każdy dostał po kawałeczku i zaczął jeść. Starsi rozmawiali między sobą, a dzieci pani Lynch, między sobą, tak jakby mnie tu nie było. Na moją buźkę wstąpił smutny uśmiech. Patrzyłam na stół i bawiłam się swoimi paluszkami.
- Laura, może pójdziemy się pobawić ? - Odparł Ross, jeśli dobrze zapamiętałam. To on był z mojego roku.
- Jasne, chodź. - Złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę mojego pokoju.
Weszliśmy po schodach i otworzyłam drzwi mojego małego królestwa. Wepchnęłam delikatnie Rossa do środka. Stał z delikatnym przerażeniem na twarzy.
- Coś się stało, Ross ?
- Nie, ale mam pytanie, dlaczego chodzisz w takich brzydkich ubraniach ? Moje koleżanki ze starej szkoły w ogóle nie ubierały, tak okropnych ubrań. Różowy ? Taki kolor to tylko dla dzieci w wieku pięciu lat, a nie ośmiu, gdzie chodzi się do drugiej klasy.
- A-ale ja lubię ten kolor. - Mówiłam delikatnie podłamanym głosem.
- No i co z tego ? - Popatrzył na mnie jak na kretynkę. - Lalki ? - Podszedł do jednej z półek, gdzie stały moje zabawki. - Ty na poważnie bawisz się czymś takim ? - Wziął do ręki Lisę, moją ulubioną lalkę. - Jesteś dziwna, patrz. - Złapał ją za głowę i wyrwał ją, wtedy to już rozpłakałam się na dobre.