W jego oczach nie widziałam ani krzty strachu. Nie wierzy, że strzelę.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zaczął iść w moim kierunku. W końcu odbezpieczyłam pistolet, a wtedy White się zatrzymał
-Nie strzelisz- powiedział cicho
-Czemu tak sądzisz? Zabiłeś moją matkę, porwałeś przyjaciółkę i chcesz zabić też mnie. Zrobię to
-Nie zrobisz. Jesteś za słaba- znów zaczął iść w moja stronę- Gdybyś chciała zabiłabyś mnie w Nortwich, wtedy pod barem, dziś, gdy tylko mnie zobaczyłaś. Nie umiesz zabić.
-Milcz!- wydarłam się
-Tym bardziej że nie wiesz, co kryje prawda.
Ręka mi zadrżała, a w gardle zaczęło się robić sucho. Jaka prawda? Czego ja znów nie wiem?! O czym on do cholery gada?! Pozwolić mu powiedzieć czy strzelić? Nie! Nic nie jest w stanie sprawić, że wysłucham seryjnego mordercę!
-Nie masz pojęcia ile nas tak naprawdę łączy.
-Nic nas nie łączy! No może moja matka. Elizabeth Nesbitt, pamiętasz?!- krzyczałam, wymachując pistoletem.
Byłam wściekła jak nigdy dotąd. Czułam, jak wszystko we mnie wrze, a łzy napływają do oczu.
Mężczyzna podszedł i stanął zaledwie trzy metry ode mnie. Lufa pistoletu skierowana była w jego klatkę
-Pewnie, że pamiętam. Elizabeth była niesamowicie piękna. Jesteś nawet do niej podobna. Twoja matka była zaledwie dwa lata starsza od ciebie, gdy cię urodziła. Byłaś wtedy taka urocza a teraz? Taka pyskata.
Moje serce się zatrzymało, a po chwili przyspieszyło. Skąd on wie, ile lat miała moja matka, gdy zaszła w ciąże? Skąd wie, jak wyglądałam jako dziecko? Skąd?! Po chwili wszystko do mnie dotarło. On znał moją matkę, ale czemu wiec ją zabił?!
-Znaliście się- stwierdziłam
-Oj tak i to nawet bardzo dobrze.
Lekko potrącam głową, a facet zaśmiał się ponuro
-Spotykałem się z twoją matką kilkanaście lat temu.
-Moja mama zdradziła ojca z tobą?
-Brawo kochanie
Cholera! To jest niemożliwe! Moja matka nie mogła spotykać się z seryjnym mordercą. Może wtedy był... normalny?
-Kiedy to było?
-Zaczęliśmy rok przed twoimi urodzinami. Twoja matka była naprawdę dobra w łóżku.
Zakręciło mi się w głowie, wiec cofnęłam się kawałek do tylu. Czułam się okropnie. Tak pusto, ale zarazem ciężko. Jednym słowem: złe.
-Czy ja..?
-Jesteś moją córką.
W tamtym momencie czułam, jakby wielki głaz spadł na mnie, a ja nie umarłam, tylko cierpiałam pomiędzy piekłem a ziemią. Nie wierzę w to. Jakim cudem Brian White- zupełnie obcy mi człowiek, morderca ścigany przez policje na całym świecie- może być moim ojcem? On kłamie. Znowu. To nie jest mój ojciec. On jest w Kanadzie z Leslie.
Jednak to, co powiedział, wzbudziło we mnie zwątpienie... nie wiem czemu. Cofnęłam się i upadłam na zimny beton.
-Czemu ją zabiłeś?- zapytałam
-Bo znała prawdę. Jakimś cudem dowiedziała się, że zabiłem kilka osób. Groziła, że pójdzie na policje.
-Czyli utrzymywaliście kontakt tyle lat?
-Tak. Nie mieszaliśmy ci w głowie. Twój niby ojciec cieszył się, że jest tatą, ale tak naprawdę to Colin jest jego pierwszym dzieckiem, nie ty. Ty jesteś moja
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Chciało mi się wymiotować na samą myśl jego genów we mnie.
-Jestem twoja? Gdybym miała w sobie twoją krew, jaki miałbyś cel zabicia mnie?
-Cząstka Liz i moje jest w tobie. Nie chce tego. Ta kobieta chciała mnie zdradzić. Nie może zostać nic co nas łączy, a to ty jesteś tą rzeczą.
-Nie wierzę, że mówisz prawdę.
White zacisnął pięść i przymknął oczy. Widziałam, że jest wściekły, że mu nie ufam.
-Nie wierzysz?!- krzyknął i podniósł nogawkę spodni, odsłaniając niewielkie znamię-Masz takie samo, prawda?! Teraz nie wmówisz samej sobie i mnie, że nic nas nie łączy! Ty, ja i Travis to jedna krew! Nie masz prawa mówić, że nie jesteś moją córką!
Mężczyzna zaczął iść do mnie szybko, a ja nacisnęłam spust dwa razy. Facet zatrzymał się i chwycił za pierś. Spojrzał na dłoń pełną krwi i zatoczył się do tylu.
-Ktoś taki jak ty nie zasługuje na życie- powiedziałam przez łzy.
Piorun upadł na ziemie i zwinął się w pół. Niepewnie podeszłam do niego, a wtedy on złapał mnie zakrwawioną ręką za dół sukni.
-On to dokończy.
Przerażona kopnęłam go w brzuch, a wtedy wszystko ustało.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, co zrobiłam. Ukucnęłam przy nim i sprawdziłam tętno. Nie oddychał. Zabiłam go. Zabiłam mojego prawdziwego ojca. Kurwa. Brian White to mój ojciec. Usiadłam na krawężniku, jak najdalej od zwłok i odnalazłam telefon. Brudnymi od krwi palcami wybrałam numer do Zayna
-Diana?
-Przyjedz do mnie- załkałam
-Co się stało? Gdzie jesteś?
Wyjaśniłam mu, gdzie się znajduję i prosiłam, by szybko przyjechał
-Zrobiłam to- szepnęłam
-Co zrobiłaś?
W tle słychać było odgłos odpalanego auta. Już jedzie. Spokojnie, zaraz tu będzie
-Zabiłam Pioruna. Zabiłam własnego ojca. Zabiłam mordercę matki.
Zayn
Jak to zabiła ojca? Z tego, co wiem, to on wyjechał z powrotem do Ameryki. Nic nie rozumiałem. Wiedziałem jedynie, że muszę ją znaleźć i pomóc jej.
Jechałem autem Eddiego wąskimi uliczkami Londynu. Nie pozwoliłem, by reszta jechała. Valee się znalazła, więc nie było sensu ich ciągnąć.
Podjechałem, jak najbliżej mogłem i wysiadłem z samochodu. Ta dzielnica nie była jedną z moich ulubionych. Byłem tu raz czy dwa na wyścigach i to miejsce odstrasza nawet mnie. W niemal każdym domu szyby zaklejone są od wewnątrz gazetami, deskami lub w ogóle ich nie ma. Na ulicy rzadko kiedy można kogoś zobaczyć.
Znalazłem most, a w oddali dostrzegłam postać. Biały zarys wyłaniający się zza mgły. Z każdym krokiem kontury robiły się wyraźniejsze. To była Diana. Zamarłem, gdy u jej stóp zobaczyłam ciało.
-Ptaszyno- powiedziałem, gdy byłam wystarczająco blisko, by mnie usłyszała.
Dziewczyna spojrzała na mnie a później na zwłoki. Widziałem, jak trzęsą się jej ręce. Usiadłem obok niej.
-Ja musiałam. On by mnie zabił. Zaczął mówić, że spotykał się z moją matką i że jestem jego córką. Wiem, że kłamał, ale miał takie samo znamię na nodze jak ja. Zayn, ja go zabiłam- załkała i wtuliła się we mnie.
Bolało patrzeć jak płacze. Bolało widzieć ją w takim stanie. Przyciągnąłem ją do siebie i obiecałem samemu sobie, że nigdy jej nie skrzywdzę. Wiem, że pewnie to niewykonalne, ale będę się starał.
-Będzie dobrze. Wszystko się ułoży
-Ułoży? Pójdę siedzieć
-Nie pozwolę na to- szepnąłem i pomogłem jej wstać.
Poprosiłem Charliego by zajął się White'em. Na szczęście koleś miał broń, więc upozorowaliśmy samobójstwo. Mój przyjaciel zadzwonił na policje i anonimowo powiedział o zdarzeniu. Żadnego z nas nie łączyło nic z tym facetem. Na mocy prawa mężczyzna, którego zabiła Diana, nie nazywał się Brian White.
Pozostaje jednak jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia. A mianowicie Travis.
-White powiedział, że ktoś dokończy jego działo. Z początku nie wiedziałem, o kim mówi, ale później pomyślałem o Travisie.
-Myślisz, że będzie chciał cię zabić?
-Ja chciałam zamordować zabójcę matki.
-Ale nie wiedziałaś, że to twój oj...ojciec.
Diana podciągnęła nogi, siedząc na moim łóżku. Wyglądała tak niewinnie w dużej koszulce i rozpuszczonych włosach.
-Wiesz co? Dobrze się czuję, z tym że to zrobiłam. Nie żałuję. W końcu to zakończyłam. Teraz już nikogo nie skrzywdzi.
-Masz rację
Usiadłem obok niej i założyłem włosy za ucho. Była piękna. Dostrzegłem, jak próbuje ukryć uśmiech.
-Widzę, że się uśmiechasz- szepnąłem i również się uśmiechnąłem.
Diana
-Teraz w końcu będziemy mieli czas dla siebie- powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy- Zero strachu, zero uciekania. Wątpię, że Travis będzie chciał nas dopaść, kiedy nie ma przy sobie ojca, który był silnikiem napędowym całej sprawy.
-Więc teraz musimy nadrobić cały ten czas.
Chłopak przysunął się bliżej i przytulił mnie. Przyłożyłam głowę do jego klatki, słuchając równego bicia serca. Zamknęłam oczy i po prostu słuchałam.
-Vivi i Colin zostaną w Paryżu aż do balu noworocznego mojej matki. Chciałbym, żebyś tam ze mną pojechała.
-Dobrze- szepnęłam
Poznam jego matkę. Tyrankę, która nie kochała syna. Ciekawe, czy się zmieniła? Czy ona i Zayn są do siebie choć trochę podobni? A co jeśli nienawiść jej nie przeszła? Co, gdy zobaczy mnie i Zayna w drzwiach jej domu i nie będzie chciała powiedzieć nawet: 'Dzień dobry'? Chociaż w sumie, jeśli by tak było, to nie zapraszałaby go na ten bal.
-Chciałbym wyjechać- powiedział cicho, nakręcając moje włosy na palec
Podniosłam się i oparłam na łokciach.
-Gdzie?
-Do Nortwich. Wiem, że to, co się tam zdarzyło, jest...przerażające, ale mimo wszystko dobrze mi się kojarzy. Tam pierwszy raz się całowaliśmy. Spędźmy tam święta. Razem. Proszę.
Zaniemówiłam. Jechanie do domku w Nortwich to szaleństwo, ale wspólne święta to szaleństwo razy miliard. Od kiedy mieszkam w Anglii, spędzam je sama. Nie mam nawet choinki. W urodziny kupuję sobie babeczkę czekoladową ze świeczką i myślę życzenie. Co roku chce być szczęśliwsza i w końcu jestem. Zakochana po uszy, leżąca w łóżku z chłopakiem, którego kocham i słuchająca jak prosi o wspólne święta.
-Nie możemy spędzić ich tutaj?
Pełna nadziei mina Zayn zamieniła się w żal.
-Chciałem po prostu mieć spokój od twoich i moich znajomych. Chciałem, żebyśmy byli tylko we dwoje. Dobra... nieważne. To głupie. Znamy się tak krótko, a ja promenuję wspólne święta w miejscu, gdzie napadł cię seryjny morderca- zaśmiał się sztucznie
Było mi źle. Nie chodzi o to, czy się znamy, czy nie ani o to, co się tam wydarzyło. Jeśli to tyle dla niego znaczy
-Zayn- powiedziałam, dotykając jego twarzy- Chyba zmieniłam zdanie. Jedźmy do Nortwich. Masz racje, odpoczniemy tam od tego, co otacza nas tutaj. Potrzebne nam to- powiedziałam z uśmiechem.
Przez resztę wieczoru rozmawialiśmy o wszystkim, omijając temat Pioruna.
Otworzyłam oczy, a w moje nozdrza momentalnie uderzył słodki zapach. Na szafce nocnej stał bukiet czerwonych róż. Przyłożyłam dłoń do ust i zagryzłam wargę, uśmiechając się. Więc od dziś, tak będę budzona? Zaśmiałam się w duchu na tę absurdalną myśl. Druga strona łóżka była pusta i całkowicie zimna. Gdy przez zapach kwiatów poczułam woń biegnąca z kuchni, wiedziałam ze Zayn już wstał. Ja również to zrobiłam. Okryta puchatym kocem ruszyłam do salonu, skąd dostrzegłam Malika krzątającego się po niewielkiej kuchni. Usiadłam na krześle barowym przy wysepce i patrzyłam jak, odwrócony do mnie plecami, robi śniadanie. W radiu dość głośno, leciała piosenka Kings of Leon, ale i tak słuchałam, jak chłopak razem z Calebeem Followillem śpiewa słowa piosenki Sex on fire. Podparłam się o blat i z rozbawieniem patrzyłam, jak ledwo powstrzymuje się od tańca. Chciałabym zobaczyć, jak tańczy, coś innego niż wolny taniec, w którym tylko buja się na boki, albo skakanie do góry przy piosenkach na festynie. Zastanawiałam się, czy jest dobrym tancerzem. Gdy piosenka się skończyła, chłopak odwrócił się w końcu i aż podskoczył, gdy mnie zobaczył.
-Wyglądam aż tak złe?-zaśmiałam się, patrząc na siebie- Co to za okazja? Kwiaty przy łóżku.
-Żadna okazja. Mam dobry dzień, pomyślałem o tobie, kiedy przechodziłem rano koło kwiaciarni i chciałem ci podziękować, że nie dałaś się wczoraj zabić- zaśmiał się
-Dziękuję. A tak w ogóle, to nie żeby coś, ale nieźle tańczysz- powiedziałam i wybuchłam śmiechem
-Bardzo śmieszne, zobaczymy, jak ty będziesz kręciła tyłkiem przy robieniu śniadania.
Zeskoczyłam ze stołka i podeszłam do niego. Bez słowa przytuliłam się do niego i czułam się jak mała dziewczynka. Zayn był ode mnie o wiele wyższy.
-Nienawidzę tego, że jestem tak niska- powiedziałam
-A ja to kocham- odpowiedział, całując mnie w czoło.
-Kiedy jedziemy do Nortwich?
-Po południu.
-Dzisiaj?- odsunęłam się od niego, by moc spojrzeć mu w twarz
-Ja mam pracę.
-Weź wolne
-Łatwo powiedzieć. Mój szef to cham. Wykorzysta każdy moment, by mnie zwolnić.
Dałam się namówić na konfrontacje z Jonathan'em. Podjechaliśmy pod bar, a ja od razu wyskoczyłam z auta. Zza szyby zobaczyłam, jak szef rozmawia z Danielem. Wyraźnie był w złym humorze.
-Zayn, chcę to załatwić sama.
Chłopak patrzył na mnie z badawczą miną, ale ostatecznie został w samochodzie. Niepewnym krokiem weszłam do środka. W lokalu nie było jeszcze żadnych klientów.
-Nesbitt!- krzyknął mężczyzna
-Dzień dobry, ja...
-Do pracy.
-Właśnie ja w tej sprawie. Mogłabym wziąć urlop?
-Urlop? Nie dość, że spóźniasz się do pracy, to niedawno miałaś wolne? Zaraz w ogóle nie będziesz tu przychodziła.
-Po prostu wiele się ostatnio wydarzyło i...
-Tu też się wiele dzieje.
-Właśnie widzę- powiedziałam, rozglądając się po pustym wnętrzu.
-Dosyć!- krzyknął- Chcesz urlop? Proszę bardzo. Zwalniam cię, ślicznotko.
Co?! Spojrzałam z niedowierzaniem to na niego, to na Daniela, który przyglądał się wszystkiemu z boku. Dupek mnie zwolnił! Już i tak ledwo co starcza mi na czynsz.
-Przepraszam. Ten urlop to...
-Daj spokój, Diana- odezwał się Daniel
-Tak, i tak nie wrócisz
Byłam wściekła. Wiedziałam, że ten prostak mnie nie znosi i prędzej czy później wywali mnie na zbity pysk, ale przed świętami?! Szybko wyszłam z budynku i wsiadłam do yeepa.
-I?
-Zwolnił mnie!- powiedziałam zła
-Że co?
-No wylał mnie! Po prostu świetnie. Muszę znaleźć coś nowego. Potrzebuję kasy. Za co ja mam płacić czynsz?
Przez chwile panowała cicha i oboje gapiliśmy się przed przednia szybę.
-Jedzmy już. Mam dosyć tego miejsca.
-Okej. Przed wyjazdem musimy jechać do Charliego.
-I do Vee
Zayn
Mam świetny plan, naprawdę genialny! Boże, zachowuję się, jak zakochany szczeniak, ale ta myśl sama wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
Dom Charliego to połowa niewielkiego szeregowca, ale najważniejsze, że ma swoje cztery ściany i kawałek trawnika, na którym latem rozkłada basenik dla dzieci i siedzi na leżaku, mocząc nogi i mając wszystkich w dupie. Przed budynkiem stała jego czarna Honda. Tylko samobójca jeździłby motorem w taką pogodę, gdy śnieg topnieje, a ulica jest jak ślizgawka. Bez pukania wszedłem do domu, trzymając Di za rękę i zastałem przyjaciela na kanapie z butelką piwa.
-Przyjechałem po części- powiedziałem, zdejmując kurtkę i obłocone buty. Diana zrobiła to samo.
-Są w garażu. Ethan tam jest, więc ci pomoże
-Jest u ciebie od rana?
-Przyjechał po akcji z Whitem. A i w ogóle Diana, niezłe go załatwiłaś. Zabić Pioruna- zaśmiał się.
Spojrzałem na dziewczynę, która widziałem, że nie była zachwycona pogadanką Charliego.
-Zostań tu. Zaraz wrócę
Pocałowałem ją w policzek i otworzyłem drzwi prowadzące do garażu
*Diana's POV*
Stałam oparta o ścianę i słuchałam, jak spiker mówi w wiadomościach o wielkich przygotowaniach do świąt.
-Jedziecie do Nortwich- odezwał się Davidtz
-Tak, chyba tak.
Kątem oka widziałam, jak na mnie patrzy.
-Diana, ja nie chce drzeć z tobą kotów. Źle się zaczęło, wiem, ale to dlatego, że wiedziałem o tym waszym przekręcie. Udawaliście zakochanych, a tak naprawdę to się nienawidziliście. Teraz jest inaczej.
-Inaczej?
-Znam tego gościa od lat i jeszcze nigdy go takiego nie widziałem. Miał wiele panienek, ale żadnej nie zabierał do domu dziadków, tym bardziej na święta. Z żadną nie chodził za rękę, żadnej nie całował w policzek. Nie powiem, że go zmieniasz, bo kogoś takiego jak Zayn nie da się zmienić. Ty budzisz w nim to, co siedziało w nim przez całe życie. Dajesz mu miłość, jakiej nie miał, a on daje miłość tobie, której nigdy nikomu nie dawał. On jest albo najlepszy, albo najgorszy, a tobie pokazuje najlepszą z najlepszych twarzy. Nie słuchaj, co gadają twoi znajomi, on nie jest zły.
-Wiem to- powiedziałam, siadają na oparciu kanapy
-Diana?
Spojrzałam na niego i napotkałam jego błękitne tęczówki.
-Kochasz go?
-Tak- odpowiedziałam bez namysłu
Wsiedliśmy do auta i od razy pojechaliśmy do Lee. Zayn proponował, że zostawi mnie u przyjaciółki, a sam pojedzie pakować rzeczy, ale nie zgodziłam się. Chcę, by poszedł tam ze mną.
Wsłuchana w muzykę przeglądałam się Malikowi. Zastanawiało mnie, o czym teraz myśli. Czy jest w stu procentach skupiony na drodze, czy jego głowę zaprzątają inne sprawy? Nagły podjazd pod dom Valee przerwał mi rozmyślania.
-Chodź- powiedziałam i wyszłam z auta
-Po co mam tam iść? Słuchać, że nie powinnaś ze mną jechać?
Wsiadłem z powrotem do samochodu i patrzyłam na Zayna. Położyłam dłoń na jego i uśmiechnęłam się.
-I tak pojadę. Mogą gadać. Chcę, żebyś tam ze mną poszedł. Ja to zrobiłam, chociaż wiem, że Charlie mnie nie lubi.
-Dobra- powiedział od niechcenia i wysiadł.
Oboje podeszliśmy do drzwi, a ja zapukałam i weszłam do środka.
-Lee!- krzyknęłam, a przede mną pojawiła się dziewczyna
Wyglądała strasznie. Miała wory pod oczami od nieprzesłanych nocy i rozciętą wargę.
-Cześć- powiedziała i przytuliła mnie- Cześć Zayn
-Jak się czujesz?- zapytał chłopak, a mnie zatkało.
Oni normalnie gadają. Jak człowiek z człowiekiem. Lee już miała mu odpowiedzieć, kiedy w przejściu pojawił się Blair. Koniec miłej atmosfery.
-Co on tu robi?- zapytał odciągając Valee do tyłu
-Przyszłam pogadać z przyjaciółką, a Zayn przyszedł ze mną. Co ci się w ogóle stało w twarz?-zapytałam, pokazując na jego opuchnięty nos.
-Zapytaj swojego chłoptasia. Zaatakował mnie wczoraj na parkingu.
-Miałem powód
-Teraz ja będę miał kurwa powód- powiedział zły, idąc w naszą stronę.
Stanęłam pomiędzy Blairem, a Zaynem i nie dałam się im do siebie zbliżyć
-Przyjechałam, żeby pogadać, ale z tobą się chyba nie da! Chciałam powiedzieć tylko, że wyjeżdżam na dwa tygodnie.
Odwróciłam i ciągnąc Zayna za rękę wyszłam na dwór. Słyszałam, jak Lee woła, bym zaczekała, ale jej chłopak jej na to nie pozwala. Pieprzony kretyn! Niewiarygodne jak Blair zmienił się w tam krótkim czasie.
Wsiedliśmy do samochodu, a Zayn od razy odjechał. Z tym idiotą nie da się normalnie rozmawiać. Czemu ma coś do tego, że spotykam się z Malikiem? To moja sprawa!
Droga do mojego domu minęła nam w ciszy. Nie chciałam rozmawiać o pobiciu przyjaciela i wiedziałam, że Zayn nie chce mi tego tłumaczyć. Nie chcę kłócić się z nim akurat w takim momencie.
W napiętej atmosferze weszliśmy do mojego małego mieszkania. Gdy tylko zamknęłam drzwi, Zayn chwycił mnie za rękę i obrócił do siebie.
-Nie chce takiej ciszy pomiędzy nami- szepnął, opierając czoło o moje.
-Ja też nie, ale Blair i to, że nie pozwala Lee...
-Nie myśl o tym- przerwał mi- Nie myśl od teraz, aż do naszego powrotu o niczym co się tu dzieje. Zapomnij o Travisie i o tym, co stało się wczoraj...proszę
Urzeczona jego cichym głosem, kiwnęłam lekko głową, nie wiedząc, czy dam radę spełnić obietnice. Myślę, że Zayn oczekuje zbyt wiele. Nie da się tak po prostu zapomnieć, że moja matka oszukiwała mnie przez całe życie, że seryjny morderca to mój ojciec. Nie da się zapomnieć wyrazu twarzy, konającego u moich stóp Pioruna. Nie da się i myślę, że te wydarzenia pozostawią rysę w mojej psychice na długo.
Jest jednak coś, co uśmierza ból. On. Jego głos, dotyk, zapach, widok. Przy nim się nie boje. Przy nim, jak przy nikim innym wcześniej, czuje się bezpieczna i kochana.
-Dziękuję- powiedziałam
-Za co?- odsunął się, by spojrzeć na mnie
-Za twoją miłość
-To ja powinien dziękować ci, że w końcu zacząłem ją okazywać.
-Zamknij oczy- poprosiłam
Zayn przyglądając mi się bacznie, powoli zaczął zamykać powieki. Wspięłam się na palce i przytrzymałam jego ramion. Pocałował go w szyję, zasysając skórę. Pozostawiając po sobie czerwony ślad, zaczęłam piąć się ku górze, aż do ust.
-Będziemy razem na zawsze?- zapytałam milimetr od jego warg.
Chłopak otworzył oczy i spojrzał na mnie pełen miłości, ale zarazem bezradności
-Nie- szepnął- Wieczność jest straszna.
Odsunęłam się od niego, nadal patrząc mu w twarz. 'Nie'. Nie będzie razem na zawsze. Nie będzie 'i żyli długo i szczęśliwie'. Nie zestarzejemy się razem, bo on ma wieczność za podłą szmatę.
-Życie to oszusta- powiedział, podchodząc do mnie- Nie daje wejściówek do parku rozrywki za darmo. Jesteśmy, jacy jesteśmy. Żyjemy szybko, więc nie możemy żyć wiecznie. Kto tak właściwie chciałby tak żyć? Nie starzeć się, nie spać, słysząc, jak zasypują cię ziemią. Żyć w tym chorym świecie bez osoby, która jest twoim całym szczęściem. Tylko jedno z nas może być nieśmiertelne, drugie będzie jeździło gdzie indziej.
-Jesteś pogodzony z tym, że możesz zginąć w każdym momencie.
-Tak. Problem w tym, że kiedyś byłem z tym pogodzony, ale miałem to gdzieś. Dzisiaj jestem pogodzony, ale tego nie chce, bo chce zostać z tobą, jak długo się tylko da, ale wiem, że nie zostanę na zawsze.
-Tylko jedno jest nieśmiertelne -powtórzyłam jego słowa- Pójdę się pakować.
Odwróciłam się i bez słowa zamknęłam się w pokoju. Usiadłam nad nieposprzątanymi papierami odnośnie White i zaczęły docierać do mnie słowa Zayna. Ja w każdej chwili mogę go stracić i nic na to nie poradzę. Świadomość naszej śmiertelności wypalała dziurę w moim mózgu. Tylko jedno z nas może być nieśmiertelne, ale Malikowi nie chodziło ani o mnie, ani o niego.
Złożyłam wszystkie kartki i położyłam je na łóżku. Z szafy wygrzebałam walizkę i powoli zaczęłam wrzucać do niej ubrania, kosmetyki i bieliznę. Kiedy byłam już prawie gotowa rozległ się głos Zayn
-Diana, ktoś do ciebie.
Przez chwilę zastanawiałam się, kto to może być, ale stwierdziłam, że to pewnie Lee albo Blair, który przyszedł mnie przeprosić. Kiedy jednak wyszłam z pokoju i ujrzałam osobę, stojącą w drzwiach zamurowało mnie. To nie prawda! To głupi żart!
-Cześć Diana.
CZYTASZ
Zakład // Z.M.
FanfictionMiałam wszystko Niczego mi nie brakowało Nikt nie gadał kim mam być Byłam wolna Czułam to Teraz jestem w piekle Z tobą Przez jeden głupi Zakład https://youtu.be/2jWl5M-ELGg Zapraszam na 2 cz. Zakładu pt. "Ani słowa"