Rozdział 21

1.8K 78 11
                                    

  Jordan wyjechał kilka dni temu, a my zaczęliśmy przygotowania do Wigilii. Śnieg sypał od samego rana, a ja wraz z Zaynem leżeliśmy na sofie przy kominku, pijąc herbatę.
-Musimy jechać do miasta. Kupimy lampki i choinkę- powiedziałam, wstając z kanapy.
-Nie chcę nigdzie jechać.
Chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął w dół. Usiadłam mu na brzuchu i pochyliłam się nieco.
-Jutro święta, a my nie mamy drzewka.
-No dobrze.
Podniósł się leniwie, przytrzymując mnie. Cmoknął mnie w policzek i założył bluzę.

Podjechaliśmy pod mały, lokalny sklepik w Nortwich. Miasteczko nie było duże i wydawałoby się, że wszyscy się tu znają. Malik był przekonany, że znajdziemy tutaj łańcuchy na choinkę i lampki.
Wyszliśmy z auta i złapaliśmy się za rękę. Uwielbiałam to. Zawsze czułam iskierki w brzuchu.
Chłopak otworzył mi drzwi, a ja weszłam do środka. Wnętrze było utrzymane w starym stylu i wszędzie pachniało wanilią. W radiu na ladzie leciały świąteczne piosenki. Weszliśmy w głąb, uśmiechając się do kasjerki, która rozmawiała z jakąś kobietą. Obie spojrzały na nas spode łba. Niepewnie spuściłam głowę i poszłam dalej. Stanęliśmy przed szafką, na której były światełka i zaczęliśmy przeglądać wszystkie pudełka.
-Jaki kolor?-zapytałam
-Jakikolwiek.
-Zayn!
-Wiesz co? Ty wybierz ozdoby, a ja wyjdę na zewnątrz i znajdę jakieś drzewko, ok?
-Niech ci będzie.
Zayn
Czułem na nas wzroki tamtych kobiet. Wiedziałem co o nas myślą. Kiedyś bym się tym nie przejął, ale wiem, że Diana nie jest tak odporna. Wolałem wyjść, zanim coś powiedzą, a ja nie powstrzymałbym swojego gniewu.
Obszedłem więc sklepik dookoła i poszedłem tam, gdzie zazwyczaj przed świętami sprzedawali choinki. Nadal tu są, a na dodatek mam stąd widok na Di. Tutaj było znacznie więcej ludzi. Widocznie nie tylko my na ostatnią chwile kupujemy dekoracje.
-W czym pomoc?- zapytał mężczyzna ubrany z grubą, czarną kurtkę i czapkę. Wydawał się miły.
-Szukam jakiegoś drzewka. Coś nie za dużego.
-Może to?
Pokazał mi dwumetrowy świerk z dość ładnymi gałęziami. Gdzie był, gdy mówiłem, że nie chcę nic dużego? Zazwyczaj z Vivi mamy mniejszą, ale nie jesteśmy teraz w bloku i to są inne święta. Pomyślałem, że w sumie fajnie byłoby mieć coś takiego w salonie i wpuścić do domu nieco świątecznego klimatu.
-Myślę, że ta będzie idealna- powiedziałem z odrobiną wyczuwalnej radości w głosie.
-Świetnie. Przygotuję ją.
Mężczyzna odszedł gdzieś, a ja zerknąłem w stronę gdzie powinna być Diana. Jej jednak nigdzie nie było. Cholera. Szybkim krokiem ruszyłem do sklepu. Moje serce zaczęło bić szybciej na samą myśl tego, że cos mogło się jej stać. Co, jeśli Travis przyjechał tutaj, znalazł Diane i chce jej coś zrobić? Co, jeśli już to zrobił? Zacząłem biec, otworzyłem odrzwi sklepiku i wpadłem na kogoś. Jej blond włosy, zdezorientowana mina, wystraszone oczy. Jest. Cała i zdrowa.
-Zayn co się stało?- zapytała przerażona
-Myślę, że zaczynam popadać w obłęd- powiedziałem, przyciągając ją do siebie i całując w czubek głowy.
Na wszelki wypadek rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie nie było ani śladu Travisa. Muszę trochę wyluzować. Jak niby inaczej mam zapomnieć o tym, co dzieje się dookoła. To będą najlepsze święta w moim życiu i nawet moje chore urojenia tego nie zniszczą.

Diana
Siedziałam właśnie w salonie, pijąc gorącą czekoladę z cynamonem, gdy Zayn wnosił drzewko do domu. Nareszcie od tylu lat w końcu poczułam magię świąt. Zapach świeżego świerku, cynamonu i pomarańczy. Grube skarpety na stopach i ogień w kominku. Najważniejsze było jednak, że miałam kogoś obok. Bratnią duszę, z którą chce dzielić ten czas. Kto by pomyślał, że ja Diana Nesbitt będę spędzać święta z nim... Zaynem Malikiem. Szaleństwo. Jednak zaczynam przyzwyczajać się do tego i jeśli mam być szczera, to nie mogłam chyba trafić lepiej.
-Masz może ochotę mi pomóc czy będziesz tylko patrzeć?
Ocknęłam się i zobaczyłam Zayna stojącego z założonymi rękoma i uśmiechem na ustach. Zaśmiałam się i wstałam. Chwyciłam w dłonie pudło z ozdobami, które kupiliśmy dzisiaj i postawiłam bliżej choinki.
-Co powiesz swojej mamie, gdy ją zobaczysz?-zapytałam, wieszając bombkę.
-Nie wiem, czy w ogóle mam ochotę z nią gadać. Jadę tam tylko dlatego, że Vivi mnie o to prosiła. Jestem pewien, że zaprosiła nas tam tylko po to, by zobaczyć, jak bardzo nam w życiu nie wyszło, ale wiesz co? Pokaże jej, że się myli. Udowodnię jej to.
A jednak. Odezwało się w nim niekochane dziecko, które chce udowodnić matce, że jest coś warte. Pomogę mu w tym. Wiem, że Zayn jest w stanie pokazać swoją najlepszą twarz. Wtedy ona zobaczy, jak wielki skarb straciła.
-Znając moją matkę, zaprosi całą rodzinę. Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo nie chcę tam jechać.
Zayn zarzucił łańcuch, który pięknie spłynął na dół. Widziałam swojego rodzaju bezsilność w jego oczach. Powiesiłam kolejną bombkę i podeszłam do niego. Chwyciłam jego dłonie i odwróciłam go do siebie.
-Musimy to skończyć- powiedział, jakby nie chciał ze mną rozmawiać.
-To może poczekać.
Pociągnęłam go w stronę kanapy i usiedliśmy oboje. Niepokoiło mnie to jak spuszczał glowę, by patrzeć na swoje dłonie. Gdzie jego wieczna pewność siebie?
-Zayn co się dzieje?
-Nic-powiedział, spojrzawszy na mnie nieczule
-Zayn!-podniosłam głos.
-Chcesz wiedzieć, co się dzieje? Mam dosyć. Zwyczajnie w świecie mam dosyć. Dosyć mam już takiego życia. Życia, w którym zawsze muszę być silny, bo inaczej wystarczy chwila i runę. Zacznę tonąć jak kamień rzucony do wody. Mam ochotę zabrać cię na romantyczną kolacje, ale nie mogę. Co, jeśli oddam się chwili, zapomnę o reszcie świata, a w tym momencie coś stanie się mojej siostrze? Mogę być z tobą szczery? Już czuje, że tonę. Nie umiem zapewnić bezpieczeństwa ani tobie, ani Vivi. I teraz jeszcze moja matka. Gdyby nie ona nie musiałbym dziś o to wszystko walczyć. Vivi byłaby bezpieczna, ty też. Nie musiałbym...
-Ale musisz- przewałam mu wreszcie- Musisz przeskakiwać kłody, które rzuca ci życie. Musisz dbać o siostrę i o samego siebie. Nie będę mówić, że musisz martwić się o mnie, bo jest to nieco zbyt samolubne, ale...
-Muszę. Muszę się o ciebie martwić i będę do ostatniego tchu.
Tak jeszcze nigdy nie rozmawialiśmy. Pełni uczuć i emocji, które wyzwolone w złym momencie zniszczą naszą dwójkę.
-Czasami zapominam, jak to jest być szczęśliwym. Tak naprawdę, w pełni czuć szczęście z życia.
-Zayn. Ja mogę dać ci to szczęście.
Nachyliłam się nad nim i położyłam dłoń na jego policzku. Był tak przyjemnie ciepły, że w końcu poczułam jego obecność.
-Wystarczy, że mi na to pozwolisz- szepnęłam -Pozwól mi wejść w twoje życie.
Chłopak zamknął oczy, a ja nie wiedziałam, co się dzieje. Po chwili otworzył je, a ja zobaczyłam łzy. Patrzył na mnie szklistymi ślepiami i niemal błagał o pomoc.
-Co ty ze mną robisz ptaszyno?-zapytał i uśmiechnął się przez łzy.
Poczułam, że moje oczy również są mokre.
-Pomogę ci znaleźć szczęście.
Bez chwili namysłu przysunął się do mnie i zamknął mnie w uścisku, tak czułym, że nie chciałam, by mnie puszczał.
-Kocham cię-szepnął.

Gdy skończyliśmy ubieranie naszego drzewa, poszliśmy wziąć prysznic. Gdy wróciliśmy do salonu, zgasiliśmy światła. Włączyliśmy lampki, a ja uśmiechnęłam się szczerze. Tak pięknej choinki nie miałam nigdy. Kolorowa, świecąca i nasza. W końcu mam święta.
-Dobrze się spisaliśmy- zaśmiał się Zayn, stając obok mnie.
-Czeka nas jeszcze gotowanie.
-Nie ma mowy! Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam robić już nic.
-Oj zamierzasz.
-Nie możemy zrobić tego jutro? Jest tylko nasza dwójka. Proszę cię Diana. Spędźmy ten wieczór razem, oglądając jakiś durny świąteczny film. Zaśnijmy na kanapie z winem na stole i obudźmy się w łóżku. Proszę, nie mam już sił na gotowanie- zaśmiał się i rzucił na sofę.
Zrezygnowałam i podeszłam do niego. Usiadłam tuż przy nim i zjechałam, by niemal leżeć. Przytuliłam się do jego klatki i słuchałam bicia serca. Zawsze szybkie i niespokojne, teraz jest ostoją spokoju. Podkuliłam nogi i niemal zatopiłam się w kanapie i objęciu Zayna. Wsłuchana w piosenkę z filmu zaczęłam przymykać oczy. Czułam, jak odpływam, a ostatnie co zdołały usłyszeć moje uszy, było ciche 'dobranoc' wyszeptane przez mojego chłopaka.

Gdy obudzona przez zapachy z kuchni obudziłam się i spojrzałam na zegar, szybko zerwałam się z łóżka. Było południe, a ja nadal leżałam w pokoju Zayna. Wstałam i wolnym krokiem poszłam do kuchni, gdzie odnalazłam go. Stał odwrócony plecami do drzwi i smażył coś na patelni. Dookoła było już kilka potraw, które nie mam pojęcia, jak się tam znalazły.
-Ty to ugotowałeś?-zapytałam
-Zdziwiona? Mimo wszystko moje umiejętności są lepsze niż jajecznica.
-Czemu mnie nie obudziłeś? Pomogłabym ci.
-Już prawie wszystko gotowe. Wystarczy, że zrobisz deser i włożysz kurczaka do piekarnika.
-Już się robi szefie- zaśmiałam się i wzięłam do roboty.

Nim się obejrzałam, był wieczór. Cały dzień spędziliśmy na przygotowywaniu wszystkiego i na małych zakupach w miasteczku. Potajemnie udało mi się kupić mały prezent dla Zayna. Czarną, męską bransoletkę. Niby nic specjalnego, ale czułam, że muszę coś mu dać. Przed kolacja wrzuciłam pudełeczko do skarpety na kominku.
-Idę się przebrać- powiedziałem, patrząc na moje dresy.
Weszłam do pokoju, który dzieliłam z Zaynem i w szafie znalazłam jedyną sukienkę, którą wtedy miałam. Czerwona z dość dużym dekoltem, sięgająca prawie do kolan i zakrywająca ramiona. Dawno nie miałam jej na sobie. W rankingu seksowna kontra urocza bardziej zaliczyłabym ją do tej drugiej. W sumie nie wiem, dlatego wzięłam właśnie tę.
Poszłam do łazienki i nałożywszy sukienkę, zabrałam się za zrobienie fryzury i makijażu. W tym dniu chciałam wyglądać naprawdę wyjątkowo. Z włosów zrobiłam warkocza, którego przerzuciłam na jedną stronę. Makijaż był delikatny i to bardzo. Nie chciałam, by zbytnio odrywał uwagę od pięknej sukienki. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam. W kremowych szpilkach podążałam do salonu. Tuz przy choince stał stolik a na nim świece, których wcześniej tam nie było. Były również na stoliku przy kanapie, a kominek palił się, dając iście bajeczny nastrój. Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko się dzieje. Zapomniała zupełnie o wszystkich przeciwnościach, które spotykały mnie przez ostatni miesiąc. Liczył się tylko ten moment, w którym chciałam trwać i trwać. Podeszłam bliżej do stołu, na którym stały dwa talerze dla naszej dwójki i kilka dań zrobionych przez Zayna dziś rano.
-Diana
Odwróciłam się i zobaczyłam go. Stal oparty o framugę drzwi, pewny siebie jak nigdy. Miał na sobie granatowy garnitur, który pasował mu o wiele bardziej niż czarny. Jego włosy wyglądały inaczej. Jak zwykle podniesione, jednak tym razem wydawało mi się, że wyglądają jeszcze lepiej. Z jedną ręką w kieszeni, podszedł do mnie, a ja od razy poczułam zapach jego perfum. Mocne, ale jednak mimo wszystko niedrażniące.
-Wyglądasz pięknie- powiedział i położył dłoń na mojej talii
-Tobie też niczego nie brakuje- uśmiechnęłam się szczerze- Gdzie podział się tamten chłopak w glanach, porwanych spodniach i skórzanej kurtce?
-Zniknął gdzieś na chwile, ale wróci za jakiś czas
-Wiesz co Zayn? Cholernie miło jest zobaczyć cię w takiej odsłonie, w momencie, gdy nie walczymy o życie.
-Mieliśmy o tym nie rozmawiać
-Wybacz-skarciłam sama siebie
Zayn popatrzył na stół a później na mnie.
-Znalazłam kilka świeczek. Pomyślałem, że doda to nieco uroku.
-Dodało-usmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek
-Możemy już jeść- powiedział

Wigilijna kolacja przy świecach, zapach czekolady z cynamonem, widok pięknej choinki i zero zmartwień. Nie chciałam myśleć negatywnie, ale wiedziałam, że zaraz nastąpi wielkie bum, które zburzy nasz spokój. W naszym życiu nigdy nie było spokoju przez tak długi czas. Tak piękny moment na pewno zostanie zrujnowany.
Siedzieliśmy przed telewizorem, oglądając jakiś amerykański serial. Trzymałam Zayna za rękę bawiąc się jego palcami. Przyłożyłam swoją dłoń do jego. Mógłby mnie zniszczyć jednym uderzeniem. Nie zrobił tego. Tak silne dłonie, dla mnie są delikatne i wrażliwe. Zamiast wyrządzać krzywdę, one gładzą moje plecy, gdy zasypiam. On cały taki jest. Jakim cudem w jednej osobie zmieści się tyle uczuć. Dla świata najgorszy, umiejący ranić i zadawać ból. A dla mnie? Zupełne przeciwieństwo. Słowo 'kocham' wypowiadane z jego ust nigdy nie przeszłoby przez usta jego drugiego 'ja'. Czasami zastanawiam się, dlaczego właśnie ja? Dlatego mnie pokochał? Chociaż właściwie to pytanie działa w dwie strony. Czemu ja pokochałam właśnie jego? Czemu nie mogłam darzyć Ricka tak wielkim uczuciem? Czemu on? Czemu ja?
-Diana?
Po tych słowach wróciłałam do siebie i zobaczyłam, jak bardzo ściskam jego rękę. Rozluźniłam uścisk, udając, że nic się nie stało.
-Mam pytanie- powiedziałam- Gdy pojedziemy do Paryża, wynajmiemy hotel czy zostaniemy u twojej matki?
-Hotel. Nie zamierzam spędzić nocy pod jednym dachem z tą kobietą. Wystarczy, że Vivi i Colin są u niej. Nie sadze, że byłaby szczęśliwa, gdybyśmy przekroczyli próg jej wielkiego domu z walizkami.
A więc Vivi i mój brat są u niej. Spędzają z nią czas. Zastanawia mnie, jak znosi wizytę córki. Czy cieszy się, że ją widzi, czy jest jej nie na rękę goszczenie ich? Nie wiem i chyba na razie się nie dowiem.

Siedziałam patrząc, jak śpi na moich kolanach. Tak spokojnego nie widziałam go jeszcze nigdy. Żadnego napięcia na twarzy, żadnej zaciśniętej szczęki. Jedyne co mnie niepokoiło to, jak kurczowo trzyma moją rękę. Zupełnie jakby bał się, że zaraz zniknę i zostawię go samego. Ja jednak tego nie zrobię. Nie chcę od niego odejść. Muszę tu zostać, chce tu zostać.
Gładząc jego włosy, zastanawiałam się, jak będzie wyglądała nasza przyszłość? Co stanie się gdzie wrodzimy do Londynu? Wiedziałam, że nie powinnam o tym myśleć, ale nie umiałam inaczej. Wiem, że Travis nie spocznie. Travis White, syn Briana, który był moim biologicznym ojcem, mój brat. Szaleństwo.
Zayn 
Słyszałem, jak oddycha. Pewnie myśli o czymś, o czym nie powinna. Czy powinienem wstać i zająć jej myśli, czy dać w spokoju poukładać to wszystko? Zdecydowanie wersja druga. Wolę, by przemyślała to tutaj, a nie gdy będziemy w domu i cały ten syf znów nas przytłoczy.

Siedziałem z Charliem w barze na rogu, w miejscu gdzie zawsze siedzieliśmy w piątkowy wieczór. Jutro wyjeżdżam i to ostatni moment, by pobyć z przyjacielem.
-Kiedy wracasz?-zapytał
-Nie wiem. Muszę załatwić pare spraw. Odpocząć od problemów.
-Ona cię tu potrzebuje. Nie da sobie sama rady
-Dlatego nie chciałembyś jechał. Zajmij się nią. Nie pozwól, by coś się jej stało.
-Wiesz, że do tego nie dopuszczę. Vivi będzie bezpieczna. Mam po prostu na myśli, żebyś nie wpakował się w żadne gówno w Kanadzie. Ona nie zdoła przeżyć utraty brata po raz kolejny.
Ostatnie słowa Charliego utknęły w mojej głowie. Vivi nie straci mnie po raz kolejny. Nie dopuszczę do tego. Jest jedynym powodem, dla którego uważam na siebie, jedynym powodem, dla którego tam jadę. Potrzebujemy pieniędzy. Ona ich potrzebuje.
Wypiłem do końca swoje piwo i podparłem głowę rękoma.
Nagle do lokalu weszła jakaś dziewczyna. Była ubrana na czarno, a przez biodra przepasaną miała koszulę. Była piękna. Naprawdę piękna. Zarzuciła blond włosy, gdy podeszła do baru. Zamówiła burbon i sączyła go powoli. W pewnym momencie spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się niepewnie i odeszła. Ja równiej uniosłem kącik ust, sięgając po kolejne piwo.
To była chwila, jedno mrugniecie okiem. Huk. Krzyk. Strach. Odwróciłem się i zobaczyłem faceta, stojącego z bronią w dłoni i blond dziewczynę, leżąca na ziemi. Trzymała się na brzuch, ale ja i tak widziałem krew. Probowałem do niej podejść, ale nie moglem. Nie byłem w stanie ruszyć się z miejsca. Spojrzałem na nią. Diana. Moja Diana, leżąca w kałuży krwi, a jej katem okazałem się ja. Zobaczyłem, jak mój sobowtór przykłada sobie pistolet do głowy. Strzelił. Zapadła ciemność tak błoga, ale jednak przerażająca. Obudziłem się. Zerknąłem w górę, a ona tam była. Zasnęła z dłonią na moich plecach. Nic jej nie jest. Zaczął jednak zastanawiać mnie mój chory sen. Czemu do niej strzeliłem? Czemu zabiłem również siebie? Czemu w oczach miałem taką obojętność? To na pewno nie bylem ja. Nie mógłbym być. To jak siedziałem z Charliem w barze, było prawdą, ale nigdy nie pojawiła się ta dziewczyna. Nigdy nie widziałem tam Diany.
                                                                                                                                                                                            Diana
Obudziłam się szczęśliwa i smutna jednocześnie. Dziś moje urodziny, ale również dziś wracamy do domu. Do tej chorej, szare rzeczywistości. Zayna jak zwykle nie było obok mnie, wiec ja również wstałam. Dziś jednak nie czułam słodkiego zapachu z kuchni. Właściwie nie czułam nic.
-Zayn?-krzyknęłam.
W pewnym momencie wszedł do domu cały w śniegu, trzymając w rekach drewno do kominka.
-Wesołych świąt- powiedział uśmiechnięty
-Wesołych świąt- odpowiedzialam
-Wydaje mi się, że w twojej skarpecie coś jest.
-Zayn
-No dawaj, zobacz.
Podeszliśmy więc oboje do kominka i wyciągnęłam mały pakunek.
-W twojej też coś jest
Zayn zrobił, wydaje mi się złą minę, ale i tak nie pozwolę mu tego zniszczyć.
-Otwórzmy razem
Zgodził się i chwycił za prezent ode mnie. Na trzy otworzyliśmy prezenty, a ja zobaczyłam łańcuszek z małym ptaszkiem. Uśmiechnęłam się na myśl o tym, jak Zayn czasami mnie nazywa
-Jest przepiękny. Dziękuje
Stanęłam na palcach i przytuliłam go, dając mu całusa.
-Wszystkiego najlepszego- szepnął, a ja oderwałam się od niego
-Skąd wiedziałeś?
-Colin mi powiedział- rzekł z uśmiechem
A więc tak oto spędziłam najlepsze święta i urodziny w życiu. Chciałabym tu jeszcze zostać, ale musimy wracać i szykować się do wyjazdu do Francji. Szykować się na spotkanie matki Zayna. Szykować się na nieuniknione spotkanie z Travisem. Szykować się na to, co przyniesie jutro.


___________________________________________________

I oto jest! Pierwszy, nowy rozdział Zakładu. Jak Wam się podoba? 

Zakład // Z.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz