Rozdział 4

3.2K 278 129
                                    


Dźwięk obijających się o siebie patelni i talerzy, oraz głośno gwiżdżącego czajnika obudził Grega spokojnie śpiącego w tamtym momencie na kanapie. Za pierwszym razem pomyślał, że to jakiś włamywacz i w ekspresowym tempie zerwał się z kanapy, co poskutkowało jedynie głośnym jęknięciem, po tym jak się wywrócił, potykając na dywanie. Poskutkowało to także mocnym bólem pleców, po jakże przyjemnej nocy na tym jakże cudownym i mięciutkim meblu.

Gregory przetarł oczy i przeciągnął na tyle, na ile pozwalały mu jego biedne plecy, po czym ruszył wolnym krokiem w stronę kuchni. To przecież nie mógł być włamywacz... Od kiedy włamywacze gotują w Twojej kuchni?

Z tą myślą Greg wszedł do pomieszczenia i rozejrzał się. Zobaczył mężczyznę w garniturze i w białym fartuszku Inspektora w małe pieski. Lestrade miał słabość do małych piesków. Greg przetarł oczy, to był sen? Rozejrzał się po raz drugi, może coś pominął? Może powinien się uszczypnąć, żeby sprawdzić?

- To nie jest sen - Usłyszał od mężczyzny, stojącego do niego plecami. Po usłyszeniu jego głosu, wszystko do niego wróciło, cała sytuacja z wczoraj. To jak owy mężczyzna za niego zapłacił, to jak pojechali razem do jego mieszkania...

Nie wiedział co ma na to odpowiedzieć, więc milczał. Przyglądał się tylko po cichu Mycroftowi, który gotował teraz coś, co pachniało co najmniej jak w restauracji hotelu pięciogwiazdkowego.

- Co to będzie? - Nie mógł się powstrzymać, więc zapytał. Mycroft delikatnie uniósł kąciki ust do góry, cieszył się, że stoi tyłem i Greg go nie widzi.

- Zobaczysz - Odpowiedział zagadkowo i wziął się za nalewanie kawy.

Greg tylko westchnął, usiadł przy stole i oparł głowę o swoją dłoń, która leżała na blacie. Spojrzał na "krajobraz" za oknem. Lało, jak zwykle. Przecież znajdują się w Londynie. Cholernym Londynie. Czy zawsze musi od rana padać?! Greg nie lubił deszczu, z czasem się do niego przyzwyczaił, ale nie zmieniało to faktu, że bardziej wolałby dni słoneczne. Chociażby tydzień bez deszczu, o tyle prosił?

Przymrużył oczy, w końcu mógł się odprężyć. Miał kilka dni wolnego. Długo wyczekiwane oczywiście kilka dni wolnego. W końcu będzie mógł się wyspać i nie przejmować tym, że Sherlock to wybredna księżniczka, która bierze tylko te sprawy, które mu się spodobają. Inne sprawy oczywiście ma gdzieś, co znaczy, że Greg musi szukać innych ludzi, którzy byliby wstanie je rozwiązać, co nierzadko graniczy z cudem, bo nie są Sherlockiem!

Przestał zadręczać się myślami o tym samolubnym egoiście mieszkającym na Baker Street, gdy przed jego nosem został postawiony talerz z potrawą, której Greg nie umiał zdefiniować. Widział ją na oczy po raz pierwszy. Jak na razie mógł tylko powiedzieć, że pachniała wyśmienicie i była oczywiście gorąca.

Talerz z taką samą potrawą stał na stole naprzeciwko niego, gdzie w tym momencie właśnie zasiadł Mycroft Holmes. Wyglądał tak przystojnie, że to wręcz nierealne. Inspektor zaraz skarcił się w głowie za tą myśl.

- Gregory, trudno mi jeść, kiedy się we mnie wpatrujesz - Powiedział spokojnie starszy z Holmesów i uniósł swoją filiżankę, po czym upił z niej łyk gorącej kawy, pozwalając by ciepły napój rozlał się po jego gardle.

Policzki Lestrade'a oblały się delikatnym różem, podczas gdy on próbował to zakryć, pochylając głowę i prawie wkładając ją do talerza. Zaczął szybko jeść, teraz to on czuł się obserwowany.

- Nie jedz tak szybko, bo się zadławisz - Znowu Mycroft go pouczał. Teraz był trochę w roli matki, która mówi swojemu dziecku jak ma się zachować. Greg poniekąd był w pewnym stopniu jak dziecko, no na przykład teraz.

Cause you are the only one [Johnlock/Mystrade]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz