Ponownie się rozejrzałem, chcąc dowiedzieć się, co to była za przeszkoda i... No kurwa nie.
-
Nieee! Mój kochany motorek! - krzyknąłem zrozpaczony, rzucając się w stronę poobijanego pojazdu. Czule pogładziłem przód o zdartym lakierze i westchnąłem ciężko. Trzeba będzie oddać go do naprawy. Podniosłem maszynę i postawiłem ją na stopce, ścierając niedbale ślady po swojej krwi. Zaraz znowu poczułem ten dziwny zapach. Wciągnąłem głęboko powietrze i odwróciłem się do leżącej parę metrów ode mnie postaci. Omega. Zacisnąłem dłonie w pięści i podszedłem bliżej. Ukucnąłem przy nieprzytomnym chłopaku i szturchnąłem go w brudny policzek. Otaksowałem go uważnie wzrokiem, starając się nie zwracać uwagi na niesamowitą woń, która biła od niego. Nie, wcale nie mam namiotu. W ogóle. - Ej, śpiąca królewno, wstawaj. - mruknąłem, potrząsając nim. Nic. Jęknąłem żałośnie i wyciągnąłem telefon, w którym szybko wybrałem numer do swojej siostry. - Mafu, słuchaj... Potrąciłem omegę w rui, no i on teraz mi tu leży jak warzywo... - Co zrobiłeś?! - krzyknęła, a ja musiałem odsunąć urządzenie od ucha. - No wpierdolił mi się głupi pod koła. Przyjedź do mnie, trzeba się nim zająć, bo chyba ma złamaną nogę, a nie mam ochoty tłumaczyć się lekarzom. - Ja pierdolę... Masz szczęście, że ukończyłam tę chrzanioną szkołę magii. - Też cię kocham. - wywróciłem oczami i rozłączyłem się. Odszedłem od chłopaka na bezpieczną odległość i przemieniłem się w swoje drugie ja.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Stanąłem na tylnych łapach i w jedną przednią chwyciłem motor, a w drugą omegę, by po chwili załopotać skrzydłami i wzbić się w powietrze. Leciałem bardzo krótko i po paru minutach wylądowałem przed moim domem. Znowu byłem człowiekiem, więc mogłem spokojnie schować uszkodzony ścigacz do garażu. Ale chłopaka to już musiałem wnieść do środka... Położyłem go na kanapie i usiadłem na fotelu, przyglądając się mu. Dobrze, że dzisiaj już poruchałem, bo inaczej zerżnąłbym to warzywo o kocich uszach i ogonie. Ding dong. Spojrzałem na drzwi, w których zaraz pojawiła się Mafuria. - Idiota jesteś. Biedną ooo... - wciągnęła głęboko powietrze, patrząc na trzecią osobę. - Ooo. Rozkojarzył mnie. - poskarżyłem się i wstałem z fotela. - No weź coś zrób, bo pozwie mnie do sądu, a nie chcę jebać się potem z murzynami w pierdlu. - warknąłem, krzyżując ręce na piersi. - No już, spokojnie. - wywróciła oczami i uklękła przy kanapie, wypowiadając niezrozumiałe dla mnie słowa. - Złapany piszczel, obtłuczone żebra, zdarta skóra w pary miejscach i mały wstrząs mózgu. - powiedziała i spojrzała na mnie. - Też ucierpiałeś? - Tylko dłonie. - powiedziałem, pokazując jej ręce, na których już trochę zakrzepła krew. - Potem się tobą zajmę. Zrób mi kawy, a ja zajmę się teraz nim. - Mhm. - mruknąłem niechętnie i poszedłem do kuchni, gdzie zabrałem się za robienie napoju dla Mafu. Wróciłem akurat pod koniec jej czarów. Spojrzała na mnie, mącąc dłońmi powietrze nad prawą nogą omegi. - Gotowe. - powiedziała i usiadła w drugim fotelu, biorąc w dłonie gorący kubek z kawą. - Mhm... A kiedy się obudzi? - Za jakiś czas. Chcesz go na razie tu zostawić czy może wywalić gdzieś na ulicy? - zapytała, sącząc powoli swój napój. Westchnąłem ciężko i podrapałem się w tył głowy. - Najlepiej by było go wywalić, ale... Jego zapach jest strasznie mocny i zwabi inne alfy, które bez chwili namysłu go wykorzystają... - Huhu, czyżby obudziły się w tobie jakieś emocje? - zaśmiała się szczerze rozbawiona. - Skoro chcesz go u siebie przetrzymać, to się nim zaopiekuj. Będzie słaby, a trochę zajmnie, nim wróci do sił. - powiedziała, patrząc na chłopaka, który marszczył nos przez... Sen?
Mafu jeszcze trochę posiedziała, aż w końcu wyszła i zostawiła mnie samego z omegą. Westchnąłem cicho i wyciągnąłem z szafy ouchaty koc, którym opatuliłem poszkodowanego. Potem zjadłem kolację, poszedłem się myć... No i spaciu.