Żyło mi się całkiem dobrze bez tej weszy. Znacznie lepiej. Nikt nie zrzędził mi nad ranem, że mu zimno i mam odkręcić grzejnik, nikt nie wypijał mi ostatniego piwa z lodówki, nikt nie paradował mi po domu w samej koszulce...
Bądźmy szczerzy, to najlepsze co mnie w życiu spotkało. To wygonienie pasożyta. No niby nie miałem teraz kogo wykorzystywać, no ale... Jest dobrze. I szafa nie jest przepełniona ciuchami w koteczki, i w łazience nie ma tony specyfików do makijażu...
CU-DOW-NIE!
Tylko... Znowu jakoś tak pusto jest. Jak wcześniej mi to nie przeszkadzało, teraz aż nazbyt... Więc z wielką chęcią przyjmowałem w gości moją siostrę, która czasem przychodziła ze swoim nowym fagasem, którego co i rusz całowała i przytulała, gadając o tej jedynej miłości. Współczuję mu, tak w ogóle. Ale wracając... Zdażało się też, że lała mnie po głowie i wrzeszczała, jaki to ja jestem głupi i nieodpowiedzialny. Oczywiście użyła mniej cenzuralnych słów...
No i ten... Jakoś się żyje, bo pasożyt jak dotąd nie pojawił się z powrotem. I bardzo dobrze!
*
Westchnąłem cicho, rozglądając się po sypialni. No, to do wysprzątania został mi tylko ten pokój. Wycisnąłem nadmiar wody ze szmatki i zacząłem ścierać kurze, nucąc pod nosem jakąś tam piosenkę. W pewnym momencie zastygłem w bezruchu, widząc na półce w biblioteczce maskotkę.
Mały kotek.
Wziąłem pluszaka do ręki i usiadłem na posłaniu, machinalnie głaszcząc łepek zabawki. Napadła mnie jakaś taka melancholja i po chwili doł.Po paru minutach odchrząknąłem, powracając do świata rzeczywistego z głębokiej zadumy.
To już czwarty miesiąc, a tego pluszaka dojrzałem dopiero teraz. No proszę...W sumie... Ciekawe, co z Isao.