Podszedłem do drzwi i nacisnąłem ten prztyczek, który zaraz włączył dzwonek.
I potem cisza.
- Hm? - zmarszczyłem czoło, patrząc na dalej zamknięte drzwi. No to zapukałem. Raz. Drugi. I dupa.
Warknąłem pod nosem, patrząc z nienawiścią na numerek 6. Gdzie on kurna jest? Już miałem odchodzić, gdy zauważyłem, jak zza firanki wygląda jakaś głowa, a po chwili ta sama postać pojawia się w drzwiach.
- Jasmine?
- Ty? Czego tutaj szukasz? - zapytała zdziwiona, zaraz wywalając swoją nogę, niby kokietka.
- Ee... Kamanashiego?
- Och....A więc to ciebie wyklinał. Ale ty jesteś dupek! - prychnęła, wywracając oczami.
- Świetnie, ale czy nie możesz mi powiedzieć, gdzie on do cholery jest?
- O rany. Co za palant... To ty nie wiesz, że przez twojego jebanego chuja i wredne plemniki siedzi w szpitalu?
- Ale to już?
- No raczej! Poza tym... Lekarze przekonują go do strasznych rzeczy. - mruknęła ciszej.
- Na kiedy ma termin? - westchnąłem, przeczesując palcami włosy.
- Dobre pytanie. Powinno być coś na początku listopada, ale przez tego guza to ja nie wiem.
- Jakiego znowu guza? - jęknąłem żałośnie, kręcąc z politowaniem głową.
- Wiesz co... Ty lepiej jedź do tego szpitala, bo nic nie wiesz. - powiedziała i szybko zamknęła drzwi.
Aha... Świetnie.♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡
- A kim pan jest dla niego?
- O rany... Alfą, która bezmyślnie go przeruchała i zrobiła dziecko.
- Ah... No dobrze. W takim razie proszę szukać w sali 16 na piątym piętrze. - powiedziała babka za długim blatem, wskazując palcem na windę.
Pokiwałem głową i poszedłem do tego też środka transportu, którym wjechałem na odpowiednie piętro. Przyszykowałem pluszaka w kształcie małego kociątka i z nieco krzywą miną zacząłem chodzić po korytarzu, szukając sali.
I w końcu ją znalazłem. Przełknąłem ślinę i niepewnie nacisnąłem klamkę.
Ale... Co potem? Co mu powiem?
"Hej, cioto. Jak żyjesz?"
Nie... Jęknąłem żałośnie i popchnąłem drzwi, wchodząc do środka. Potem zobaczyłem Isao. Leżał zwinięty w łóżku, bawiąc się własnym ogonem, któey wystawał spod kołdry. Na szczęście był odwrócony plecami do mnie. Po cichu podszedłem do jego łóżka i usiadłem na niezbyt wygodnym krześle. Delikatnie położyłem przy nim maskotkę tak, aby ją poczuł. Już chwilę potem mogłem wpatrywać się w szczerze zdziwione oczy chłopaka, który zdezorientowany przestał miętosić ogon.
- No cześć... - burknąłem, spuszczając wzrok. Nie mogłem patrzeć na widocznie zmizerniałą twarz omegi. Podkrążone oczy, przerzedzone włosy, szara skóra, zapadnięte policzki... Ugh.
- Hej. - powiedział cicho, zajmując teraz ręce głaskaniem pluszaka.
- Em... Co słychać? - zapytałem, nerwowo drapiąc się po tyle głowy.
- Tak, jak widać. Źle. - odpowiedział, zamykając oczy. Gdyby nie to, że oddychał nierówno, można by było powiedzieć, że usnął. Kompletny spokój.
- Mm... Jasmine mówiła coś o jakimś guzie. O co chodzi?
- Mam raka. I prawdopodobnie ktoś nie przeżyje.
- Hm?
- Albo pożegnasz się na stałe ze mną, albo i ze mną i z dzieciakiem. - mruknął niewyraźnie, widocznie rzeczywiście zasypiając. - To chłopiec, Sady. Pomyśl nad imieniem, jeśli ci zależy... - wymamrotał jeszcze, zanim kompletnie pogrążył się w śnie. Mam tylko nadzieję, że w spokojnym...