No więc skoro dzisiaj mamy 7 listopada, dodaję nowy i WERY MACZ WAŻNY rozdział.
************************************
Dni mijały, a stan Rujiego był coraz gorszy. Jednakże ja nie wiedziałem w jego twarzy żadnego bólu czy zmartwienia. No chyba że wieczorem, gdy przychodził lekarz. Wtedy omega cichła i nie odzywała się do nikogo aż do pory spania. Wtedy uśmiechał się do mnie i życzył mi dobrej nocy, chociaż nie potrafiłem się wysypiać na niewygodnym krześle, które stało przy łóżku.
Tak. Od tamtego momentu praktycznie nieustannie siedziałem razem z Isao, dotrzymując mu towarzystwa i sprzeczając się o błahe sprawy. Coś w stylu, kto będzie latać z brudnymi pieluchami, jakie w końcu imię wybrać i jakie ciuszki trzeba będzie kupić.No jasne, przerażało mnie to dalej... No ale... No właśnie. Jakie ale? Czemu tu jestem? Czemu trzymam teraz rękę Rujiego i zapewniam go, że wszystko będzie dobrze? Czemu obiecuję mu, że to tylko chwilowe i że już zaraz, za moment obejrzymy we dwoje małego kociaka(Ru nie przyjmuje do wiadomości, że mały może mieć w sobie coś z jaszczurki)?
Ktoś zna odpowiedź? Ktoś oprócz ciebie, tak, o tobie mówię. Bo ja już nic nie wiem. To pewnie siostra namieszała mi w głowie tymi dziwnymi herbatkami, które ostatnio tak namiętnie u mnie pije.
Wracając... Trzymam go za dłoń i patrzę na jego twarz wykrzywioną w nagłych bólach. Moja pewnie wygląda tak samo, bo pomimo tego, że ta omega to zwykłe chuchro, to ma jednak jakąś siłę w tej łapie. Na pewno będę miał siniaki, jeśli nie pogruchotane kości.
- Isao, spokojnie. Oddychaj. - powiedziałem cicho, patrząc na niego. Zaraz oczywiście dostałem po głowie, bo jakżeby inaczej.
- Ty mnie nie bij, tylko się skup na tym, żeby ci nie wypadł! - fuknąłem i zawołałem po raz kolejny lekarza. Nie ma to jak opieka lekarzy. Hehe.
- O jezu, nie! Nie taką igłą! W życiu! Zabierz go ode mnie, Sady! - piszczała omega, wieszając mi się na ramieniu, gdy lekarz podwijał mu koszulkę od tyłu, żeby następnie podać mu znieczulenie.
- No ja chrzanię! Murtagh! Dostaniezz za to wszystko! Odgryzę ci kutasa! - darł się i lał mnie po głowie, ręku, ramieniu i tak dalej... No aż wziął i otępiał.
♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡♡
- Pan Sadisuto?
- To ja. - mruknąłem, przecierając zmęczoną twarz. To wszystko trwało kilka godzin. Nie było normalnego porodu. Nie było zwykłej cesarki. Mały miał owiniętą szyję pępowiną, problemy z oddychaniem, wyglądał jak trup, a i Isao wcale nie był w lepszym stanie. Były powikłania i teraz lekarze siedzieli i operowali go kilka ładnych godzin.
- Może pan wejść na salę. Jest już po wszystkim. Pan Kamanashi powinien obudzić się za jakiś czas. - usłyszałem i od razu odetchnąłem z ulgą.
Czyli wszystko jest dobrze?
Wszedłem niepewnie do pomieszczenia, patrząc uważnie na bladą postać w łóżku. Biedny... Ale... Zaciekawiony podszedłem z drugiej strony łóżka, gdzie dostawiono takie mini mini dla noworodków.
No i jest kociaczek.
Spał z mocno zaciśniętymi powiekami i pięściami. Co i rusz ruszał mini tycim ogonkiem i strzykał białymi uszami. W ogóle był strasznie blady...
- Prawdopodobnie albinos. - usłyszałem za sobą głos lekarza. Spojrzałem na niego i pokiwałem głową.
- Coś jeszcze?
- Na chwilę obecną za wiele nie mogę panu powiedzieć. W każdym razie... Obydwoje będą żyć. - powiedział, wyciągając przed siebię kartkę papieru na teczce.
- Jakie imię?
Zmarszczyłem czoło, spoglądając na dziecko.
- Isao chciał, żeby było Ichiro... Ja mówiłem o Yuuki... Ale nazwał pluszaka Kazuhiro, więc niech nasz mały kotek też tak ma na imię.A stało się to 7 listopada.