4.

6.7K 406 65
                                    


No i jestem :D Ktoś się cieszy???


Rozdział poprawiony



Po jakichś piętnastu minutach zawrotnie szybkiej jazdy dotarli do domu Stiinskich. Isaac kurczowo zaciskał dłonie na pasach bezpieczeństwa, a Stiles stwierdził, że Lou to szalony pirat drogowy. Tylko, że on nie miał nic przeciwko temu, gdyż sam kochał szybkość i adrenalinę. Był też może odrobinę zauroczony tym jak przyjaciel wyglądał ze zrelaksowanym, szczęśliwym uśmiechem na twarzy. Czegoś takiego nie widywał u Louisa zbyt często, ze względu na jego bolesne wspomnienia, które nawiedzały starszego chłopaka zdecydowanie zbyt często.

Stiles bardzo chciałby móc zrobić coś, aby zneutralizować tą truciznę wszczepiona w serce szatyna. Zastanawiał się też, co zrobiłby gdyby kiedyś na swojej drodze spotkał kobietę, która spowodowała to emocjonalne spustoszenie u Louisa. Był całkowicie pewien, że jego harpia część przejęłaby kontrolę i mógłby ją przypadkiem boleśnie uśmiercić, albo przynajmniej dotkliwie uszkodzić. Doskonale rozumiał, co to znaczy źle ulokować uczucia, właśnie teraz zaczynał separację od swojego uzależnienia, jakim był Derek Hale. Nie rozumiał samego siebie, bo ten facet nawet w przypływie swojego miłosierdzia i dobrego humoru nie był przyjaźnie do niego nastawiony. Cały czas nim pomiatał i dawał odczuć, że Stiles był od nich gorszy, wyżywając na nastolatku swoją złość i niepowodzenia. Nic nie robił sobie z tego, że chłopak mógł poczuć się zraniony przez słowa czy agresywne zachowanie. Tak w skrócie - miał go kompletnie gdzieś, a mimo to Stiles nie umiał go sobie wybić z głowy. Czasami zastanawiał się, czy nie padł ofiarą jakiegoś głupiego uroku albo zaklęcia, bo to zdecydowanie nie było normalne uczucie. Częściowo mógł zrzucić winę na swoją harpią naturę i instynkt nakazujący chronić rodzinę. Niestety nie wszystko dało się pod to podciągnąć, a już na pewno nie jego skłonność masochistyczną, która objawiła się w formie obsesji na punkcie Dereka.

Oto są trzej pechowcy: Stiles, Isaac i Louis, każdy z nich kiepsko trafił z obiektem uczuć.

- Nie wiem jak wy, ale ja padam ze zmęczenia. - powiedział Stilinski do swoich kompanów. Wszyscy wytoczyli się powoli z samochodu i ciężko powłócząc nogami weszli do domu. Pierwsze, co dało się zauważyć to brak obecności ojca Stilesa. Chłopak czasami za nim tęsknił, ale rozumiał go. Cały ten nadnaturalny świat mógł być nieco przerażający i to nic dziwnego, że staruszek wycofał się, kiedy tylko syn zaczął coraz bardziej angażować się w życie watahy.

- Lahey, pokój gościnny jest od dzisiaj do twojej dyspozycji, ma też osobną łazienkę - powiedział do blondyna, jednocześnie otwierając drugie drzwi na prawo. Isaac padł na zaścielone łóżko, nawet nie kłopocząc się zdjęciem butów, po czym odetchnął przyjemnym zapachem wypranej pościeli. Stiles chwilę przyglądał mu się z rozbawieniem, bo pomimo, że blondyn był od niego wyższy i z wyglądu poważniejszy, to nadal miał w sobie coś z zagubionego szczeniaka. Teraz dodatkowo był osłabiony i zraniony, czym wzbudzał w Stilinskim ogromne pokłady instynktu opiekuńczego. Wiedział, że tylko cudem zdołał się tam powstrzymać przed rozszarpaniem Eriki za bezpośredni atak na Laheya, a Scott uszedł z życiem przez to, że Stiles nadal miał z nim pewną więź i pomimo silnej chęci uszkodzenia dawnego przyjaciela nie potrafiłby tego zrobić.

- Stiles? - głos Isaaca wybudził go z zamyślenia. - Dziękuję.

- Spoko, nie musisz. Właściwie to był pomysł Louisa, genialny muszę przyznać, szkoda, że nie ja na to wpadłem... Niestety byłem troszeczkę rozkojarzony powstrzymywaniem żądzy mordu mojej harpii.

- Hmm, co do tego... wydaję mi się, że się domyślałem, ale nie wiedziałem dokładnie czym jesteś, a nie chciałem zdradzać cię przed resztą. Dlatego o nic nie pytałem.

- Dzięki, teraz wiem, że wszystkie moje sekrety będą z tobą bezpieczne. Peter też okazał się być bardziej domyślny niż reszta... - Stiles aż uśmiechnął się na wspomnienie zawiedzionej miny starszego wilkołaka, kiedy odpuścił już Derekowi.

- Tak, Peter wcale nie jest taki zły. - powiedział cicho Isaac. - Wiedział o mnie. O tym, że mam coś do Scotta. Mówił mi, ostrzegał, że to zły pomysł, żebym mu się nie przyznawał, ale oczywiście nie posłuchałem - Przez chwilę panowała cisza, gdyż żaden z nich nie wiedział co powiedzieć. Stiles chciałby umieć znaleźć jakieś słowa pocieszenia dla Isaaca, ale może i nie miał szczęścia, jeśli chodzi o wybieranie obiektu uczuć, to jednak jego serce nigdy nie było potraktowane jak niepotrzebny śmieć. Cóż, to prawdopodobnie dzięki temu, że nikomu nie przyznał się do tego co czuł. Niestety Isaac miał tą wątpliwą przyjemność poczucia gorzkiego smaku odrzucenia, a wręcz nienawiści, i Stilinski kompletnie nie wiedział co zrobić. Na szczęście jego wątpliwości rozwiał aniołek, który jak gdyby nigdy nic wskoczył na łóżko obok blondyna i zachęcająco poklepał materac, przywołując Stilesa.

Lahey chwilę patrzył od jednego do drugiego, tak jakby zastanawiał się, co oni do cholery wyprawiali. Dlatego Stilinski z krzywym uśmieszkiem wylądował po drugiej stronie Isaaca.

- Teraz panowie idziemy spać, a nad całą resztą będziemy myśleć potem.- ogłosił z rozbawieniem widząc zszokowaną minę blondyna. - To chyba jasne, że nie zostawimy cię dzisiaj samego. Jeśli obiecujesz mnie nie zaślinić, może nawet pozwolę ci zrobić sobie ze mnie swoją żywą poduszkę - powiedział i mrugnął do wilkołaka, na co Lou zatrząsł się ze śmiechu.

Chwilę później anioł przykrył ich grubym kocem, a Isaac zaczął bezgłośnie płakać. Dopiero teraz, kiedy miał czas pomyśleć, dotarło do niego co się stało. Został odrzucony i wyśmiany, zaatakowany przez stado, którego był częścią. Mimo to teraz zasypiając w obcym łóżku z przyjacielem i kompletnie obcym chłopakiem czuł się bezpieczniej niż kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu. Potrzebował teraz kogoś, kto poskłada go z tych rozsypanych części i może jeszcze jakiegoś stróża, który będzie czuwał nad nim, gdy będzie osłabiony. Rany nadal całkowicie się nie zagoiły, a te w psychice zostaną z nim na długi czas. Wiedział, że jego dzisiejsi oprawcy byli blisko niego i za nic w świecie nie mógł odsunąć od siebie uczucia niepokoju. Kiedy anioł wplótł palce w jego włosy, a Stiles smacznie pochrapywał po drugiej stronie łóżka, ostatecznie się odprężył i pozwolił swoim zmęczonym powiekom opaść.

Kto wie, może jutro będzie lepszy dzień?

***

Louis przyglądał się chłopakom, ale sam na razie nie chciał zasypiać w obawie przed niespodziewanymi gośćmi. Nie był ani trochę zdziwiony, kiedy bariera wokół domu została naruszona, a jedynie spiął wszystkie mięśnie gotowy do szybkiego ataku. Chwilę później stanął oko w oko z odrobinę zawstydzonym Peterem. Jego to akurat się nie spodziewał.

- Co ty tu robisz?

- Nie mogłem sobie miejsca znaleźć... Co z Isaaciem? - wilkołak tęsknie zerknął w kierunku łóżka i Louis uśmiechnął się na to, bo wychodziło na to, że dla starszego to Stiles był odpowiednikiem alfy, bo kiedy nie mógł znaleźć oparcia w Dereku, Stiles zapewnił mu poczucie stabilizacji i tak o prostu dał kredyt zaufania, a starszy wilkołak teraz oddawał go z odsetkami. - Mógłbym zostać?

- Jak dla mnie spoko, ale co na to twój alfa? - zapytał Louis z uniesionymi brwiami.

- Cóż... Sam mnie wywalił z domu. - Lou tylko uniósł brwi. - Możliwe, że odrobinkę...tak tyci, tyci dokuczałem mu z powodu dzisiejszej potyczki ze Stilesem.

- Tyci, tyci, hm? - zapytał Lahey po przebudzeniu. - Czyli morda nie zamykała Ci się odkąd pojechaliśmy, co? - Peter tylko krzywo się uśmiechnął i niczym niewiniątko wzruszył ramionami. Cała jego postawa mówiła: Ja nic nie zrobiłem, ja nic nie wiem... Tylko czemu nikt mu nie wierzył?


Co myślicie? Ja nadal nie wiem jaki na koniec tego FF bd paring i czy w ogóle jakiś będzie... :D

Harpia Stiles! (poprawione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz