8.

5K 355 46
                                    



Jest ktoś jeszcze kto cierpi na bezsenność???

Jak nie to dedykuję wszystkim tym, którzy wstają dzisiaj o jakichś barbarzyńskich porach :D Miłego dnia ludzie ;)

Rozdział poprawiony :)


Kolejny dzień w domu Stilinskich zaczął się dla Isaaca całkiem nieźle, od domowego śniadania i dokończenia kolejnej książki, którą pożyczył od szatyna. Później dopiero uświadomił sobie, że od rana nigdzie nie widział Petera ani Louisa i nie był pewien, co o tym myśleć. Nie chciał wtykać nos w nie swoje sprawy i dopytywać, ale nic nie mógł poradzić na niepokój związany z nieobecnością anioła. Zdążył się już przywiązać do tego skrzydlatego chłopaka. Pomimo, że znali się krótko, Lahey całkowicie mu ufał i mógłby nawet podzielić się z nim szczegółami swojego bolesnego dzieciństwa. Nie o wszystkim powiedział Scottowi czy Derekowi, pewne tematy były tak trudne, że nie był w stanie zmusić się do powiedzenia o nich komukolwiek. Inną sprawą było to, że podświadomie nie ufał żadnemu z nich na tyle, aby powierzyć im coś tak osobistego. Jak się później okazało całkiem słusznie, bo McCall okazał się dosyć fałszywy, a Derek nieszczególnie przejął się jego nieobecnością w stadzie. Ani razu nie był go odwiedzić, a podobno alfy odczuwały więź z betami i czuły się w pewnym stopniu za nie odpowiedzialne. Isaac był pewien, że to gówno prawda, albo może to Derek stanowił jakiś wyjątek.

Fakty mówiły same za siebie, bo w żadnym momencie, w którym blondyn potrzebował kogoś, kto zapewniłby mu odrobinę poczucia bezpieczeństwa czy spokoju, Alfy przy nim nie było. Zawsze miał coś ważniejszego, prawdopodobnie nie wiedział nawet, że Isaaca nadal męczyły koszmary z jego ojcem w roli głównej. Czasami pojawiała się w nich też matka albo Scott patrzący na niego pogardą i obrzydzeniem. Zawsze budził się mokry od potu i z urwanym oddechem, będąc sekundy od wypuszczenia z siebie krzyku i wołania o pomoc, ale zawsze wtedy powstrzymywało go to, że oni na pewno nie mieli ochoty zajmować się taką żałosną kupką nieszczęścia, jaką był. Dlatego zagryzał własną dłoń tak, by żaden dźwięk się z niego nie uwolnił, gdy niejednokrotnie jego ciałem wstrząsał bezgłośny płacz. Najbardziej ze wszystkiego chciałby, żeby ktoś przy nim był, ale nigdy tego kogoś nie znajduje obok. Nie ważne jak długo na wpół przytomnie przeszukiwał drugą stronę łóżka. Nie zdarzyło się jeszcze tak, żeby faktycznie poczuł czyjeś ciepło przy sobie. Wszędzie tylko pustka i chłód, otaczające go z każdej strony. Wtedy podnosił kołdrę pod brodę i szczelniej się nią otulał licząc na to, ze fizyczne ciepło przegoni emocjonalny mróz. Miłość to przyjemne ciepło, a on od najmłodszych lat był jej pozbawiony. Od ojca uświadczył tylko zimnych i oślizgłych macek nienawiści i pogardy. Gdy wszystko zdawało zmierzać w dobry kierunku i myślał, że wataha stanie się jego rodziną... wszystko się posypało: przez przypadek dowiedzieli się o tym, że jest gejem. Przez to doświadczył tyle bólu i nienawiści, że wzdrygał się na samo wspomnienie imion pozostałych wilkołaków.

Louis zauważył, że dzieje się z nim coś niedobrego. Zawsze jakaś scena w filmie czy głośniejszy hałas przynosiły złe wspomnienia, a Isaac dryfował po nich oderwany od rzeczywistości. Louis wyczuwał niepokój i strach chłopaka równie mocno jak swoje własne emocje. Na początku nie był zbyt pewien, co robić w takich momentach, ale z czasem zorientował się, że wystarczył lekki dotyk, aby chłopak się ocknął. Dlatego teraz, kiedy anioła przy nim nie było, Isaac odrobinę panikował. Co oczywiście nie umknęło uwadze Stilinskiego.

- Co się dzieję? Dlaczego zrobiłeś się taki niespokojny? - Stiles był tak samo zaciekawiony jak i zaniepokojony, bo stan emocjonalny Isaaca nadal pozostawiał wiele do życzenia. Czasami szatyn zastanawiał się, ile jeszcze ten chłopak będzie musiał się nacierpieć, czego doświadczyć i o jakich rzeczach związanych z nim nie mieli zielonego pojęcia. Wcale nie tak, że chciał zmuszać blondyna do zwierzeń, ale uważał, że zrobiłoby mu się odrobinę lżej, gdyby komuś o tym powiedział. Był skłonny spędzać z chłopakiem dwadzieścia cztery godziny na dobę, aby mieć tylko pewność, że nie przegapi momentu, w którym ten by go potrzebował.

- Nic, naprawdę - westchnął Lahey, bo Stiles był zdecydowanie zbyt spostrzegawczy. Czego on oczekiwał po harpii? Przecież im nic nie umykało, a już na pewno nie prawie dwukrotne przyspieszenie akcji serca i nerwowe wybijanie rytmu stopą, oraz strzelanie z palców. Czego nawiasem Stiles sam czasem nadużywał, szczególnie w wyjątkowo stresujących czy niekomfortowych dla niego sytuacjach. Dlatego teraz bez problemu mógł zauważyć, że coś jest nie w porządku z Laheyem.

- Czekaj, bo uwierzę - sarknął Stilinski i wywrócił oczami. - Kłam innym, ale nie mnie. Nie musisz i nie przyniesie ci to żadnych efektów, bo po pierwsze, marny z ciebie kłamca, a po drugie mam takie same tiki nerwowe jak ty i rozpoznaje u Ciebie wszystkie podręcznikowe objawy zdenerwowania, a wręcz paniki. Dlatego zapytam jeszcze raz: Co się dzieje, Blondi? - Lahey chwilę się zastanawiał czy rzeczywiście mógł to powiedzieć, ale ostatecznie poddał się i z uwagą zaczął obserwować swoje paznokcie. Niestety Stiles, jak to on, nie odpuszczał i dwoma palcami uniósł podbródek wyższego chłopaka. Uniósł pytająco brew i czekał, aż blondyn się zbierze.

- Gdzie reszta? Peter, Louis? - zapytał cicho i gdyby zmysły Stilesa naprawdę były ludzkie, nie miałby nawet szans na usłyszenie tego. Chociaż raz był z nich pożytek, bo jak do tej pory nasłuchał się tylko masy drwin i obelg pod swoim adresem wymienianych pomiędzy osobnikami ze sfory Dereka. Myśleli, że ich nie słyszy i drwili tuż obok niego, a on musiał udawać, że niczego nie słyszy i nadal głupkowato się uśmiechać i z życzliwością podchodzić do każdego z nich. Najbardziej bolało go, gdy Scott przyłączył się do tych żarcików i naśmiewania się z niego. Początkowo Stiles myślał, że może McCall był na niego o coś zły i w ten sposób się wyżywał, ale gdy to powtarzało się kilkakrotnie... Zrozumiał, że aby być akceptowanym przez resztę watahy, Scott dopasował się do nich i ich ulubionej rozrywki, jaką było szydzenie ze słabego człowieczka.

- To Cię tak dręczyło? - zapytał z niedowierzaniem, a Isaac delikatnie się zarumieniał. Stilinski momentalnie walnął sobie solidnego liścia. Przysunął się bliżej blondyna i w uspokajającym geście położył mu rękę na karku - był to niezawodny sposób na opanowanie nerwów tego chłopaka, a odkrył go Louis i to przez zupełny przypadek...

- Uhm... zastanawiałem się po prostu czy Peter nie wrócił do watahy, bo miał mnie dość, a Louis uciekł od Ciebie... Ja tutaj jestem i on na pewno nie wyobrażał sobie tego w ten sposób. Przyjechał, a zamiast spędzać czas z tobą, musi niańczyć jakiegoś sierotowatego wilkołaka, który nawet nie potrafi się sam obronić.

- Zgłupiałeś Isaac... - westchnął Stiles. - Każdy z nas jest szczęśliwy, że ma cię tutaj. Jesteś może jeszcze odrobinę nie w formie, głównie psychicznej. Jeśli o to chodzi, to myślę, że powinieneś o tym komuś powiedzieć i nie mówię, żebym od razu to był ja. - Chwila przerwy na dwa głębsze oddech i zebranie myśli w spójną całość. - Nie wiem, dlaczego myślisz, że ktoś mógłby mieć Cię dość, ale jeśli o mnie chodzi, jestem święcie przekonany, że z takim przyjacielem jak ty mogę przetrwać nawet do późnej starości... A weź pod uwagę, że harpie starzeją się w cholernie wolnym tempie. Dlatego uświadomię cię, że pomęczysz się ze mną jeszcze kilka ładnych lat.

- Dzięki, chyba? - Mruknął speszony wilkołak.

- Co do Lou i Petera, to ten pierwszy pojechał załatwić jakieś swoje sprawy w sąsiednim mieście, a Hale musi trochę pomóc siostrzeńcowi, bo Derek kompletnie nie radzi sobie z tą rozwrzeszczaną bandą idiotów...

Harpia Stiles! (poprawione)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz