Wsadzono mnie do czarnego samochodu, ktory niemal natychmiast ruszył z taką prędkością, że zrobiło mi się niedobrze. Za oknem szybko mijały drzewa, krawężniki i rożne znaki. Nie miałam siły zastanawiać się dokąd mnie wiozą, bo wiedziałam, że nie będzie to nic, czego się spodziewałam. Ludzie w czarnych garniturach jechali w oddzielnym samochodzie przed nami. Zastanawiałam się czy mam jakakolwiek szanse na ucieczkę, ale wydawaly sie one nikłe. Tak bardzo martwiłam się o Joshuę. Bałam się, że nikt go nie opatrzy, że nie będę mogła go ponownie zobaczyć. Nie umiałam w tamtej chwili logicznie myśleć. Wszelakie pytania zadręczały moją głowę, a ja czułam jak skronie mi pulsują. Jechaliśmy tak przez około godzinę, która wydawała się być wiecznością. W końcu samochód zatrzymał się i wysiadł z niego kierowca. Podeszła do niego jakaś kobieta, która z nim o czymś dyskutowała, barwnie gestykulując. Po chwili podeszła do drzwi i otworzyła je przede mną. Również wysiadłam z auta i stanęłam twarzą w twarz z pomarszczoną twarzą pani, która wygladała na około pięćdziesiąt lat. Miała na sobie czarną spódnicę do kolan, zapiętą pod szyję beżową koszulę, na której zwisał czarny krawat. Włosy miała upięte spinką w gładkiego koka.
— Witam — wyciągnęła dłoń w moją stronę — Nazywam się Jannete Moon i prowadzę szkołę dyscyplinarną dla uzdolnionych młodo.
Nie odpowiedziałam jej. Nie wiedziałam co. Mówiła o dyscyplinie, ale nie wiem jakiej dyscypliny uczeni byli mężczyźni, którzy w tak drastyczny sposób zabrali mnie ze szkoły.
— Nie musisz teraz nic rozumieć — kontynuowała — zaprowadzę cie do pokoju, w którym będziesz nocować.
Ruszyła przodem zachęcając mnie gestem dłoni do pójścia za nią. Budynek do ktorego zmierzałyśmy był ogromny. Miał pare pięter, a wysoki dach sprawiał wrażenie zabytkowego. Weszłyśmy do środka przez drewniane, skrzypiące drzwi. Wnętrze wyglądało dziwnie, jeśli można to w ten sposób ująć. Podłoga była wyłożona jasnym drewnem, a ściany miały kolor zgniłej zieleni. Na każdej z nich wisiało po kilka obrazów przedstawiających różne osoby. Ludzie byli tylko na malunkach, ponieważ żywej duszy oprócz mnie i stojącej obok kobiety, nie dało się zauważyć. Weszłyśmy schodami na górę, zakręcając w prawo i otwierając kolejne drzwi za którymi ukazał się następny korytarz. Po przejściu jeszcze kilku metrów dotarłyśmy do właściwego pokoju. Kobieta pozwoliła mi wstąpić do środka i sama się oddaliła. Stałam nieruchomo przed drzwiami z numerem trzydziestym i dopiero w tym momencie zorientowałam się, że nie mam przy sobie swojej torby szkolnej. Pożałowałam, że jej nie dopilnowałam, bo teraz nie miałam przy sobie ani telefonu, ani pieniędzy. Westchnęłam ciężko. Postanowiłam podddać się losowi i lekko zapukałam. Otworzył mi wysoki chłopak.
Chciałam tylko napisać, że moje rozdziały bedą zazwyczaj krótkie, po 300 - 500 słów. Ja sama lubię takie pisać, jak i czytać, więc nie będę odbiegała od swoich standardów. Mam nadzieję, że miło wam się czytało i do poniedziałku.
Pozdrawiam
Blessed Peas

CZYTASZ
Atelier
AdventureKiedy tylko ludzie w czarnych garniturach zabierają Castrid do ciemnego samochodu, jest wściekła na siebie, że była zbyt słaba, by się postawić. Wiedziała, że to jej zdolność była tego powodem, ale nie wiedziała kto by ją chciał. Była bezużyteczna...