— Kiedyś dałem się złapać — zaczął Patrick — To było straszne. Związali mi nogi i ręce sznurami, w usta włożyli chustę i położyli na brzuch. W plecy wstrzykiwali jakąś dziwną substancję, przez którą czułem jakbym miał w sobie mocno żrący środek. Następnie zaczęli mnie przyduszać i wstrzyknęli to samo w szyję. Przez następnych pare dni, nie mogłem kompletnie nic połykać, bo wymiotowałem. Stałem się słaby i nie mogłem się podnieść z łóżka. To było jakieś półtora miesiąca temu. Tyle czasu zajęło mi dojście do siebie.
— Nie wiesz po co to robią prawda? — zapytałam kontynuując rozmowę
— To znaczy, mam podejrzenia. Co kilka miesięcy robią taka masakrę. W tym budynku zatrzymali tysiące osób, przez co nie mogą naliczyć ilu to zrobili. Nie opracowali jeszcze dobrego systemu. Dzięki temu, wielu osobom udaje się tego uniknąć. Wydaje mi się, że robią to właśnie po to, żebyśmy byli posłuszni i niezdolni do robienia czegokolwiek, a kiedy zaczyna nam mijać, robią to ponownie. Aż do całkowitego wyniszczenia.
— Jak wytrzymałeś miesiąc bez jedzenia?
— Przez pierwsze pare dni nie mogłem połykać kompletnie nic. Potem bardzo dużo piłem, a po około dwudziestu dniach, mogłem juz połykać niektóre rzeczy. Dlatego właśnie na stołówce dają nam ryż w formie papki i rozgotowane marchewki. Do tego też coś dosypują, najprawdopodobniej środki usypiające. Jak się domyślasz, jadłem jedzenie od patronów.
- A skąd właściwie wiesz, że mi nic nie zrobili? - zapytałam podejrzliwie
- Mówiłem, gdyby coś ci się stało, nie dałabyś rady podnieść się z łóżka i byś tylko wymiotowała pod siebie. Nie umiesz słuchać Castrid - przewróciłam oczami
— A wszyscy mają swoich patronów? I czy podsyłają im jedzenie?
— Nie, nie wszyscy. To miała na myśli Anislee, kiedy mówiła o tym, że jesteś jedną z nas. Moimi patronami są wydry, Morgany Łasice, Anislee Kuny a twoimi...
— Wiewiórki.
— Właśnie. To już wszystko co miałem ci do powiedzenia.
Podszedł na parapetu i na nim usiadł. Przeczesał gęste włosy dłonią i już sięgał do regału z książkami, kiedy postanowiłam dowiedzieć się jeszcze kilku rzeczy.
— A są jeszcze inne osoby z patronami? — zapytałam na co westchnął
— Nie wiem, kilka chyba. Znam tylko naszą czwórkę. — Kiwnęłam głową
— Ostatnie pytanie jeszcze. — jęknął — O co chodzi z tymi ubraniami? - popatrzył na mnie z niezrozumieniem - Moje ciuchy nie były prane od tych dwóch tygodni, od kiedy tu jestem. - Patrick wybuchł głośnym śmiechem i minęło dobrych parę minut, zanim się uspokoił.
— Nikt ci nie powiedział? Po kilku dniach przynoszą taki duży kosz, wkładasz tam swoje brudne ubrania i przebierasz się w zieloną koszulę, którą swoją droga już chyba znalazłaś. - wziął do ręki foliowy worek, leżący na moim łóżku. - Rano przynoszą uprane i tyle. Jak ty nie zauważyłaś tego pojemnika wcześniej?
Wzruszyłam jedynie ramionami. Uświadomiłam sobie, że będę musiała czekać jeszcze sporo czasu, aż wypiorą moje ubrania i będę mogła normalnie funkcjonować, bez obawy, że już nigdy ich od siebie nie oderwę. Świetnie.
Rozdziały dzień po dniu. Wow. Dedykuję rozdział Julci , która zawzięcie czekała na Patricka. Jeśli rozdział ci się spodobał możesz zostawić gwiazdkę i komentarz, a jeśli nie, to czekam na uwagi.
Pozdrawiam
Blessed Peas
CZYTASZ
Atelier
Phiêu lưuKiedy tylko ludzie w czarnych garniturach zabierają Castrid do ciemnego samochodu, jest wściekła na siebie, że była zbyt słaba, by się postawić. Wiedziała, że to jej zdolność była tego powodem, ale nie wiedziała kto by ją chciał. Była bezużyteczna...
