Stałem pod drzwiami profesorki z trzymaną nad nimi ręką. Przez chwilę myślałem co jej powiem, lecz po chwili zapukałem i od razu wszedłem. Powitałem ją, na co usłyszałem zwykłe "Dobry Wieczór".
- Herbaty? - spytała.
- Nie, dziękuję.
- Chciałbyś może mi coś powiedzieć?
- Nie ma takiej rzeczy, którą chciałbym się z panią podzielić.
- Działo się coś niepokojącego? - Sam nie wiedziałem czy cokolwiek jej mówić. Nie miałem pewności do tego, że wyjdzie to na dobre.
- Nie - odparłem, choć to nie była prawda. Draco ciągle gdzieś znikał i nawet mi nie mówił gdzie idzie.
- Choć czuję, że nie mówisz mi prawdy i tak muszę Cię o czymś poinformować. Zakon jest pewny już jednego. Pan Malfoy będzie próbował sprowadzić do szkoły Śmierciożerców. Teraz mamy do tego pewność. Wiedziałeś to?
- Nie. - Kobieta próbowała wyczytać z mojej twarzy czy nie kłamie. To nie było kłamstwo. Ja nic się od niego nie dowiedziałem.
- Tak czy inaczej, dziękuję ci, że podjąłeś zadania by się do niego zbliżyć. Doceniam to.
- Nie ma za co. To nie było najmniejszą trudnością. - Opuściłem lekko głowę by nie dostrzegła mojego rozbawienia.
- Powodzenia na meczu - dodała.
- Dziękuję.
*********************- Wszystkie domy w dniu dzisiejszym żyją w sporze. Kto dziś wygra mecz? Tak! To już dziś odegra się przez wszystkich wyczekiwana walka Slytherinu z Gryffindorem! - Z szatni dało już sie usłyszeć głos komentatora widowiska. Dałem graczom ostatnie wskazówki i weszliśmy na boisko. Z drugiej strony nadchodziła już drużyna Ślizgonów. Nie chciałem się do tego przyznać, ale po raz pierwszy na meczu przeszły mnie ciarki.
- Kapitanowie, podajcie sobie dłonie - odezwała się kobieta z krótkimi, srebrno-szarymi włosami. Ten głos wyrwał mnie z zamyślenia i zauważyłem, że stoję koło Draco. Wyciągnęliśmy i podaliśmy sobie ręce.
- Powodzenia Malfoy - odparłem.
- Mnie nie trzeba. Bardziej bym życzył tego tobie, bo masz tak marne szanse jak Longbottom w dostaniu wybitnego z eliksirów - powiedział ze złośliwym uśmieszkiem.
- Drużyny na miotły - rozległ się wydźwięk słów Pani Hooch. - Ma to być porządna i czysta gra - mówiła wyrzucając wszystkie trzy piłki. - Oficjalnie ogłaszam rozpoczęcie meczu! - Jak na zawołanie wszyscy od razu polecieliśmy w górę. Pogoda nie była dziś idealna. Wiał silny wiatr i zapowiadało się na deszcz. Minęła już prawie godzina, a przez mgłę ciężko było dostrzec znicz. Jak zerknąłem na Draco, ten też miał trudności. Wynik był dość wyrównany, Slytherin przeważał tylko dziesięcioma punktami. Pałkarze dzisiaj wyjatkowo precyzyjnie odbijali i o mało co nie spadłem z miotły. Nagle zobaczyłem złoty błysk przelatujący koło siedzisk Hufflepuffu. Bez zastanowienia, poleciałem w tamtą stronę, a drugi szukający zaraz za mną. Świecąca piłeczka była gdzieś dwa metry ode mnie, ale pojawił się przy mnie blondyn.
- Teraz to ja wygram Potter. Nie myśl inaczej - mówił prowokująco.
- Założyłbym się o to, ale już to zrobiłem, więc nie przeszkadzaj, choć i tak wiem, że będziesz to robił.
- Ja przeszkadzać? Jak już to i tak zaraz skończę tę grę - powiedział i mnie minimalnie wyprzedził. Przez naszą wymianę zdań straciliśmy znicz z punktu widzenia. Brawo nam do cholery... Zatrzymaliśmy się oboje i osobno próbowaliśmy dostrzec jako pierwsi znicz. Kiedy z jeszcze większą chęcią wygrania chcieliśmy zobaczyć tak ważną dla nas rzecz nic się nie liczyło. Szczególnie dla Draco. Nagle zauważyłem, że tłuczek leci w jego stronę. Nawet nie zdążyłem jak kolwiek go ostrzec, gdy ten dostał w tył głowy. Zapomniałem na chwilę jak się oddycha kiedy ten zemdlał i zaczął spadać w dół. Czas wtedy się spowolnił, a powietrze stężało. Wtedy dostrzegłem znicz był koło mnie. Miałem setną sekundy by dokonać wyboru. Wygrać mecz i mieć wyrzuty sumienia czy zhańbić dom łapiąc Ślizgona by nie dostał więcej obrażeń. W mojej głowie kotłowało się na raz milion myśli. Co pomyślą inni? Jak zareagują? Co się stanie, gdy opuszczę mecz? Z pewnością już nie wygramy, a pretensje będą do mnie. W jednej, ostatecznej chwili wszystko przestało mnie interesować. Zanurkowałem w powietrzu i grałem na czas. Z pięć metrów nad ziemią, złapałem go i położyłem na ziemii. Moje stopy dotknęły podłoża. Koniec gry. Lekko zdezorientowani moim zachowaniem profesorowie zaczęli się schodzić na boisko. Byli wśród nich Snape, McGonagall i Flitwick. Nauczycielka transmutacji kazała zabrać go do szpitala. Czułem na sobie wzrok innych ludzi. Zdenerwowaych Gryfonów i zdziwionych Ślizgonów. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię, ale nie mogłem opuścić blondyna.
CZYTASZ
Because I Love You. | Drarry
FanfictionHarry Potter i Draco Malfoy. Czy może ich połączyć coś więcej niż nienawiść? Czy może nienawiść doprowadzi do zupełnie niespodziewanego skutku? Czy dla miłości można się poświęcić? To opowiadanie nie będzie zwykłe. Przygotuj się na sceny łapiące za...