Rozdział 36

4.3K 270 244
                                    

Nadchodził powoli koniec roku. Wszyscy zajmowali się ostatnimi testami i poprawkami. Jednak niektórzy ludzie w Hogwarcie mieli o wiele bardziej skomplikowanie w życiu.

Draco był okropnie spięty, niewyobrażalnie drażliwy. Wszystko go irytowało i nawet najbliżsi przyjaciele z jego domu byli zdziwieni. Nawet jeśli byli świadomi tego, co miało wkrótce nastąpić. Życie w strachu nie wpływało dobrze na nawet najsilniejszych. Co dopiero na tego słabego blondyna, który czuł, że nie miał po prostu już nikogo. To wszystko powoli zaczęło go wyniszczać. Nie czuł się nawet sobą.

Chłopak patrzał w lustro i nie poznawał samego siebie. Widok wychudzonego, przeraźliwie bladego nastolatka niezbyt był dla niego przyjemny. W niczym nie przypominał tego dumnego Ślizgona jeszcze sprzed roku czy dwóch.

Trudno było tego nie dostrzec. Wszyscy powoli zaczynali czuć, że coś jest w ich szkole nie tak. Dyrektor coraz częściej znikał, a nauczyciele zachowywali się niekiedy naprawdę dziwnie. Na większości lekcji panowało zamieszanie i tego nie dało się w żaden sposób naprawić. Po prostu wszyscy czuli ten okropny niepokój.

Harry Potter siedział w swoim salonie, który dzielił z Draco. Jednak Malfoy tam i tak nigdy nie przesiadywał od bardzo długiego czasu. Brunet rozmyślał. Stawał się coraz bardziej przerażony. On wiedział, co czeka całą szkołę. Miał świadomość, jaką krzywdę musi przeżywać Draco. Harry'ego również to bolało, jednak nie mógł nic zrobić. Jedynie czekać.

Przyjaciele Pottera byli w tym wszystkim wycofani. Widzieli zachowanie bruneta, jednak nie mieli pojęcia, jak zareagować. To wszystko powoli przerastało każdego.

***

Stukot męskich butów roznosił się po korytarzach szkoły. Draco nerwowo poprawiał rękawy garnituru. To był ten dzień, w którym wszystko miało się diametralnie zmienić... I w najlepszym przypadku skończyć. Palce miał zaciśnięte na swojej różdzce. Wszystko już było zrobione, otrzymał potwierdzające wiadomości. Cała udręka miała i musiała się skończyć tamtej nocy. Ślizgon zaczął wchodzić po schodach na wieżę. Jego ręce drżały, a po karku spływał mu zimny pot. Jednak musiał dać radę.

***

Harry tamtego dnia nie umiał zasnąć. Zresztą to nie był pierwszy raz. Jednak tym razem dziękował za to samemu Merlinowi, ponieważ dzięki temu usłyszał, jak Draco wychodzi z ich wspólnego dormitorium. Nastolatek wziął swoją pelerynę niewidkę i mapę Huncwotów, po czym szybko zbiegł do salonu. Po czym wyszedł i zaczął podążać zaraz za Malfoyem.

Nie wierzył, że to już się działo. To po prostu do niego nie docierało. Wszystko wydawało się niebywale prędkobiegnąć, a on jakby był zatrzymany w czasie. Wciąż jedynym o czym myślał, to jak pomóc chłopakowi, który niestety nie miał żadnego innego wyboru. Serce Gryfona biło niecodziennie mocno i szybko. W jego żyłach płynęła adrenalina, powiązana ze strachem. Panował mrok, a on szedł korytarzami Hogwartu, błagając w duchu wyższe siły, aby jeszcze nie było za późno.

Nie miał pojęcia, jak pomoże Draconowi. Jednak musiał być przy nim, kiedy ten przeżywał tak okropny dramat. Nie wyobrażał sobie tamtej nocy po prostu spać, a rano obudzić się i dowiedzieć o wielkiej tragedii. Harry tak cholernie bał się o Ślizgona. Był pewien, że zrobi wszystko, co tylko będzie mógł, aby tylko Draco nie ucierpiał.

Potterowi kolejny raz krajało się serce. Głęboko w sobie miał ochotę po prostu usiąść w kącie i zacząć płakać z bezsilności. Jednak to nie było w jego stylu. Chciał walczyć o kogoś, kogo tak mocno kochał. Nie wyobrażał sobie siedzieć bezczynnie. Kiedy w końcu dotarł do wieży astronomicznej, zaczął szybko wchodzić na górę. Oczywiście na sobie miał pelerynę. Nie mógł zostać zobaczonym przez kogokolwiek.

W pewnym momencie usłyszał za sobą kroki. Był pewien, że Malfoy szedł przed nim. To musiał być ktoś inny. Rozpoznał niektóre głosy. Było ich więcej. Skręcił w prawo, przez co znalazł się w jakimś pomieszczeniu tuż pod samą górą. Zagryzł mocno wargę, aby nie wydać z siebie żadnego zdradzającego dźwięku.

Nie mógł uwierzyć, gdy dostrzegł wchodzących na schodach śmierciożerców. Między innymi rozpoznał w nich Bellatriks. Miał tak okropną ochotę do niej podejść i udusić gołymi rękoma. Jednak musiał się opanować. Nie mógł w tamtej chwili wydać swojej osoby. Zrobił kilka kroków w tył. Cholera. Wpadł na jakieś pudło. Skrzyp. Trzask.

- Słyszałeś to? - spytała zaintrygowana Lastrange.

- Pewnie na górze coś już się wyrabia. Chodźmy - odpowiedział jakiś śmierciożerca, którego Potter nie znał. Jednak mógł odetchnąć z ulgą. Tylko na krótką chwilę, ponieważ niedługo później zerknął do góry. Miał idealny widok na Draco, który mierzył różdżką prosto w stronę... Dumbledore'a. Przełknął ciężko ślinę.

- Nie rozumiesz?! - usłyszał krzyk Malfoya. - Muszę cię zabić... Inaczej on... zabije mnie... - mówił coraz ciszej. Jego głos się łamał. - Nie mam wyboru. - Był słaby. Jednak obezwładnił już dyrektora. Miał jego różdżkę. Albus stał się zupełnie bezbronny. Wystarczyło, że Draco rzuciłby zaklęcie.*

- Przejdź na właściwą stronę, Draco, a ukryjemy cię tak, że nikt cię nie znajdzie, uwierz mi. Co więcej, mogę jeszcze tej nocy wysłać członków Zakonu Feniksa do twojej matki żeby i ją ukryli. Twój ojciec jest teraz bezpieczny w Azkabanie... Kiedy nadejdzie czas możemy i jego ochronić. Przejdź na właściwą stronę Draco, nie jesteś zabójcą...*

Malfoy wpatrywał się w niego, tak samo Harry. Potter zaczął czuć tak małą kropelkę nadziei. Tak mocno pragnął, aby mogło się wszystko w ten sposób ułożyć. Harry widział, jak blondyn w tamtym momencie był zawahany.

Jednak wtedy doszła do nich reszta śmierciożerców. Draco zacisnął mocniej dłoń na różdżcę. Spróbował wtedy uspokoić oddech, wydawać się pewnym. Mimo że Gryfon nie mógł dużo dostrzec, był pewny, iż Malfoy powstrzymywał łzy, które z pewnością stanęły mu w oczach.

- Dumbledore zapędzony w kozi róg! - zawołał i odwrócił się do niskiej kobiety, wyglądającej na jego siostrę która szczerzyła zęby z uciechy. - Dumbledore bez różdżki, Dumbledore sam! Dobra robota Draco, dobra robota!*

- Dobry wieczór, Armandzie - powiedział spokojnie Dumbledore, jakby witał gościa, który wpadł na popołudniową herbatkę. - Widzę, że przyprowadziłeś resztę swojej rodziny... Jak miło...*

Harry wciąż nie umiał ich rozpoznać. Paru ze śmierciożerców miało zakryte twarze kapturami.

Zaczęła się rozmowa pomiędzy śmierciożercami, a Albusem. Malfoy był cicho. Jego ręka zaczęła drżeć.

- Zrób to, Draco, albo odsuń się, to ktoś z nas... - zaskrzeczała kobieta, ale wtedy jedna z zakapturzonych postaci zdjęła kaptur. *

- Z pewnością zrobi to za ciebie - dokończyła dziewczyna, pozbawiając zaklęciem Dracona różdżki. - Od razu wiedziałam, że jesteś na to wszystko za słaby - dodała z szydzącym uśmiechem.

- Marika...? - powiedział bezgłośnie Harry, który nie umiał dowierzyć własnym oczom.

hejka kochani

Co myślicie? Ktoś tu jest? XD

*takie same lub lekko zmienione fragmenty z książki Harry Potter i Książę Półkrwi

Because I Love You. | DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz