7.

439 69 4
                                    

7.

– Finlay – przedstawia się, wyciągając rękę w moim kierunku. Patrzę na niego podejrzliwie, ale odwzajemniam gest. – Jestem wnukiem twojej szefowej.

– Wszystko z nią w porządku?

– Nie do końca. – Czekam, aż rozwinie temat, ale on wraca za ladę, po czym siada na taborecie i opiera się na blacie. Przy okazji zrzuca na podłogę kilka długopisów i papierowy kubek po kawie, który zapewne sam tam zostawił. Pani Fletcher nie toleruje takiego bałaganu w sklepie.

– Co się stało? – pytam w końcu. Chłopak wzdycha, wlepiając spojrzenie w sufit.

– Miała zawał.

– Co miała? – Moje oczy otwierają się szeroko, a ręce zaczynają się niekontrolowanie trzęść. Czuję się, jakbym właśnie dostała w twarz.

– Zawał serca. Jest w szpitalu.

– Wyjdzie z tego? – Mój głos brzmi jak błaganie. Tak, jakby którekolwiek z nas mogło mieć na to wpływ. Nie otrzymuję odpowiedzi. Chłopak, chociaż może powinnam nazywać go mężczyzną, bo z pewnością przekroczył już dwadzieścia lat, wzrusza ramionami. Skupiony jest na ekranie komputera, który buforuje właśnie odcinek „The Walking Dead". Jeden z tych, które już dawno obejrzałam. – Halo, Finley?

– Finlay. Moje imię to Finlay. – To jego jedyna odpowiedź. Nie mogę uwierzyć, że głupi serial o zombie interesuje go w tej chwili bardziej niż jego własna rodzina. – Ludzie często się mylą, ale to dwa różne imiona. Zapamiętaj.

– Mam to w dupie – warczę w jego stronę. Nie mogę uwierzyć, że jest tak obojętny. Chłopak prycha pod nosem, co jeszcze bardziej mnie denerwuję. Wychodzę na zaplecze, wiedząc, że gdzieś pośród notatek powinnam odnaleźć kalendarzyk, w którym pani Fletcher zapisuje wszystkie numery telefonów. Jeden z nich podpisany jest imieniem siostry kobiety, więc bez wahania go wybieram. Rozmowa trwa krótko – informuje mnie jedynie, w którym szpitalu leży staruszka i zapewnia mnie, że wszystko będzie w porządku. Udaje mi się uspokoić, chociaż nadal boję się o kobietę. W ostatnim czasie stała się dla mnie kimś na kształt rodziny, więc naprawdę nie wiem, co bym zrobiła, gdyby coś się stało.

– Wychodzę – oświadczam Finnley'owi, czy jakkolwiek inaczej ma na imię.

– Z jakiej racji? – pyta, nie odrywając wzroku od monitora.

– Z takiej, że moja szefowa leży w szpitalu, a ja tam jadę.

– Nic tam po tobie. Ponoć tu pracujesz, nie możesz wychodzić kiedy chcesz.

– Myślisz, że kim ty niby jesteś, żeby mi wydawać polecenia? – Podnoszę głos, wlepiając wzrok w oczy chłopaka. Mam ochotę zedrzeć ten kpiący uśmiech z jego twarzy.

– Wnukiem twojej szefowej i następcą tego sklepu.

– Cóż, pani Fletcher jeszcze nie umarła, więc...

– Jeszcze – podkreśla, czym skutecznie zamyka mi usta. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi, a on z ripostami nie ma najmniejszego problemu. Zastanawiam się tylko, czy zdaje sobie sprawę z tego, jakiego dupka z siebie robi. – No dalej, mała. Bierz się do roboty. Za siedzenie w miejscu płacą mnie, nie tobie.

Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale udaje mi się ugryźć w język. Nieczuły, bezczelny idiota. Nienawidzę go, chociaż znam go od kilku minut. Jeżeli będę musiała znieść go chociaż chwilę dłużej, nie wytrzymam, a nie zapowiada się, by zamierzał stąd wyjść.

– Zajmujesz moje miejsce pracy – mówię, wskazując na biurko, na którym chłopak opiera nogi. Gdyby nie to, że naprawdę nie chcę tracić pracy, powiedziałabym mu, gdzie może je sobie wsadzić.

– Nie wydaje mi się – odpowiada, unosząc brwi a na jego twarzy nadal widnieje ten... Pieprzony. Kpiący. Uśmieszek.

Patrzę na niego jeszcze chwilę, po czym odwracam się na pięcie i wychodzę ze sklepu. Nie obchodzi mnie, czy mnie zwolni, o ile w ogóle ma takie prawo.

Jadę prosto pod adres, który wskazała mi siostra pani Fletcher. Szpital jest ogromny i nie mam pojęcia, jak się w nim odnajdę, ale bez wahania wchodzę do środka. Kilkanaście minut później udaje mi się znaleźć odpowiedni oddział, a pielęgniarka prowadzi mnie do sali, w której leży staruszka. Zastrzega, że mam tylko kwadrans, ale dla mnie jest to wystarczająco długo.

– Dzień dobry – witam się cicho, wchodząc do pomieszczenia. Oprócz mojej szefowej nie ma tu nikogo. Jej powieki drgają na dźwięk mojego głosu, ale przez dłuższą chwilę nie otrzymuję żadnej innej reakcji. Nie jestem pewna, czy kobieta śpi, więc zamierzam wycofać się tak cicho, jak przyszłam, ale pani Fletcher wreszcie się odzywa.

– Wejdź, słonko.

– Dziękuję – odpowiadam, po czym szybkim krokiem podchodzę do szpitalnego łóżka i delikatnie przysiadam na jego skraju. – Jak się pani czuje?

– Dobrze, już lepiej – mówi, chociaż jej słaby głos zdecydowanie temu zaprzecza. – Mój wnuczek powiedział ci, co się stało, tak?

– Tak, ja przyszłam dziś do sklepu i naprawdę się zmartwiłam, że pani nie ma, więc...

– Dziękuję ci, że przyjechałaś, dziecino. Leżę tu tak sama od kiedy mnie przywieźli po operacji. Finlay na pewno by przyjechał, gdyby nie sklep...

– Z pewnością – odpowiadam, starając się nie napełnić mojego głosu sarkazmem.

– Dogadaliście się jakoś? – pyta staruszka, a ja przez chwilę naprawdę mam ochotę powiedzieć, że nie, bo jej wnuk jest skończonym idiotą.

– Tak, jest w porządku – kłamię, wiedząc, że nie mogę teraz martwić kobiety. – Jak długo zostanie w sklepie?

– Tak długo, jak to będzie konieczne. Ja wrócę niedługo, ale nie będe mogła się przemęczać, więc Finny zostanie mi pomóc. – Cudownie. Świetna wiadomość. Chyba rzucę pracę. – Cieszę się, że się polubiliście.

– Tak, ja też. – Zmuszam moje usta do sztucznego uśmiechu. – Mam nadzieję, że pani szybko dojdzie do siebie. Naprawdę się zmartwiłam.

– Kochana jesteś. – Kobieta klepie moją rękę swoją słabą dłonią. Muszę już wychodzić, więc zapewniam tylko panią Fletcher, że jestem na każde jej zawołanie.

Wychodzę ze szpitala i kieruję się prosto do stacji. Wsiadam w metro, które wiezie mnie prosto do domu. Sklep jest ostatnim miejscem, w którym chcę teraz być. 

Wyglądasz pięknie, kiedy tęskniszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz