Rozdział 6

242 36 4
                                    


Ta noc była cholernie mroźna. Zabawne, że akurat dzisiaj musiałem zamarzać w oczekiwaniu na pomoc, która wciąż nie nadchodziła. Na wyznaczone miejsce dojechałem w zadziwiającym (jak na moje auto) tempie. Przebicie opony,pomimo wewnętrznych trudności, również obyło się bez większych problemów technicznych. Jedynym problemem było to, że ci idioci spóźniali się już dobre 40 minut. Mogłem się domyślić, że jeśli do tej pory nie znalazła się żadna trzeźwa osoba to raczej nie ma już na to szans. Byłem skazany na pomoc drogową. Sfrustrowany walnąłem głową w kierownicę i wyszedłem z samochodu trzaskając drzwiami. W tym momencie usłyszałem pojazd nadjeżdżający z drugiej strony. Odwróciłem się i wytężyłem wzrok. Wydawało mi się, że znam ten samochód. Srebrne Suzuki zatrzymało się, a po chwili moim oczom ukazał się Sean. Z lekka mnie zmroziło. Nie widziałem go od czasu pogrzebu Melody. Ludzie powielali coraz to nowsze plotki, a ja sam korzystałem z każdej okazji by rzucić na niego cień podejrzeń. Blondyn bez słowa zbliżał się do mnie. Nie miałem pojęcia czego mogłem się spodziewać. Chłopak jednak uścisnął mi rękę i od razu zabrał się za oglądanie opony.

-To chyba nie jest twój szczęśliwy dzień, prawda? -rzucił wciąż pochylony nad autem.

-Po części- odpowiedziałem z uśmiechem, a mój umysł automatycznie przywołał obraz mojej ofiary. Opamiętałem się w chwili gdy spostrzegłem, że Sean rzuca na mnie krótkie spojrzenie.

-Masz zapasowe koło?

-Mam, ale nie za bardzo się na tym znam- fałsz. Ojciec uczył mnie tego od najmłodszych lat, lecz w tej chwili musiałem wyrzec się tej umiejętności.

-Nie szkodzi, będziesz mi asystował- powiedział nieprzeniknionym tonem. Postawiłem go na celowniku, ale to było za mało. Musiałem go pogrążyć.

***

Praca z Sean'em szła szybko i przez chwilę nawiązała się pomiędzy nami swobodna rozmowa. W końcu jeszcze przed rokiem byliśmy najlepszymi kumplami. Dopóki nie zniszczył mi życia...

-Chyba mocno to cię dotknęło. No wiesz... śmierć Melody- Sean właśnie przecierał ręce jednak po tym pytaniu spojrzał na mnie badawczo.

-Chcesz powiedzieć, że zdziczałem?-spytał ze śmiechem i oparł się o auto.

-Nie wiem... w końcu jedziesz na tego bilarda- chłopak prychnął.

-Nie jestem głupi. Słyszałem plotki. Chyba zacznę przeżywać żałobę zapijając się do nieprzytomności i lądując w rynsztoku, bo niedługo zgarną mnie psy- uznałem, że najlepiej będzie milczeć. Sean był podenerwowany. Przetarł dłonią twarz. -Wiesz zawsze dziwiłem się twoim zachowaniem po śmierci matki- zrobiło mi się gorąco. NIE MIAŁ PRAWA NAWET O NIEJ WSPOMINAĆ. -Kompletnie się wycofałeś, a ja sądziłem, że powinieneś iść dalej. Z tym, że ty po prostu dorosłeś, a ja stoję w miejscu- czułem, że to było szczere. Pomimo wszystko nie współczułem mu. Ba! Gdyby nie był idealnym kozłem ofiarnym zginąłby jako pierwszy i to w bardzo wyszukany sposób.

***

Cieszyłem się, że do domu Rick'a jechaliśmy oddzielnie. Potrzebowałem choć przez chwilę pobyć sobą. Rozmowa z Sean'em wyprowadziła mnie z równowagi. Kurwa! Spośród wszystkich możliwych debili akurat on musiał pośpieszyć mi z pomocą. Trzęsącymi się rękoma wyjąłem ze schowka papierosy. Nie paliłem od roku, ale to była nadzwyczajna sytuacja. Sean nie tylko zdawał sobie sprawę z tego, że jest podejrzewany, ale starał się udowodnić swoją niewinność.

-Teraz to nie będzie trudne- powiedziałem sam do siebie i wsunąłem do odtwarzacza płytę Led Zeppelin. Puściłem ,,Babe I'm gonna leave you'' i starałem się zrelaksować. Pomału dojeżdżałem na miejsce i wiedziałem, że muszę się uspokoić, wyciszyć myśli, dobrze się bawić (o ile to możliwe w ich towarzystwie). Wjeżdżając na teren gospodarza oniemiałem. Usłyszałem głośną muzykę, a przez okno zobaczyłem tłumy ludzi.

-Kurwa bilard. Mogłem się domyślić – tuż obok mnie zaparkował Sean. Sądząc po jego minie podzielał moje odczucia. Z samochodów wyszliśmy niemal w tym samym momencie.

-Masz zamiar tam iść? -nie kurwa. Przyjechałem oglądać kwiatki.

-Tak. Trochę za późno żeby się wycofać, a ty? -modliłem się, aby się zniechęcił, lecz nic na to nie wskazywało.

-Pójdę! Nikt nie będzie robił ze mnie psychola- powiedział z determinacją i pewnym krokiem udał się w kierunku drzwi. Podążyłem za nim nieco wolniej. Nie chciałem tam iść. Znajdując się w dużym tłumie ciężej było mi zapanować nad agresją. Patrząc na staw przy domu, garaż, kosiarkę na myśl przychodziły mi różne pomysły. Wszedłem do środka. Od raz poczułem silną woń alkoholu. Ktoś biegł w stronę toalety, jakaś parka całowała się na kanapie tak intensywnie, że miałem wrażanie jakby chcieli sobie wzajemnie wessać twarz. Obrzydliwe. Zdecydowana większość tańczyła do ,,Smells Like Teen Spirit''. Na samym środku była Leia. Miała na sobie czerwoną koronkową bluzkę, krótkie, dżinsowe spodenki i czarne szpilki. Rozpuszczone włosy kołysały się wraz z nią w rytm muzyki. Wydawała się być jak w transie. W ręce trzymała butelkę wódki, którą co chwilę wyrywała towarzysząca jej Lilith Blake. Obcisła sukienka i mocny makijaż wyglądały niemal tandetnie przy zdystansowanym stroju Craven. Nie mogłem przestać na nią patrzeć. Poczułem chęć by do niej podejść. Widziałem jednak, że:

a)Jest kompletnie pijana

b)Nie chcę przyciągać jej uwagi

Nagle zobaczyłem jak Rick Norton cały zalany podchodzi do Leii. Czarne włosy kleiły mu się do czoła. Patrzył na nią jak zwierzę, a ja nie mogłem znieść myśli, że mógłby wyrwać dziewczynę z transu. Postanowiłem interweniować. Popchnąłem go w stronę Lilith, która najwyraźniej była zachwycona takim obrotem spraw. Podszedłem do Craven, lecz ona bez słowa ułożyła mi ręce na szyi zmuszając mnie do tańca.

-Leia Craven pijana. Kto by pomyślał? -parsknąłem. W odpowiedzi dziewczyna lekko się uśmiechnęła.

-Dylan O'Brien dżentelmen. Poznaję cię i poznaję, a wciąż nie mogę poznać- pomimo tego, że mamrotała, mówiła całkiem sensownie i wiedziałem co ma na myśli.

-Uwierz mi, znam to- powiedziałem całkiem szczerze mając na uwadze skomplikowany charakter dziewczyny.

-Wiesz? -w tym momencie uniosła dłonie i mocno przycisnęła je do mojej głowy. -Czasami chciałabym wiedzieć co tam się dzieje- stopniowo zaczęła rozluźniać uścisk. -Jesteś taki... inny- Leia już nie ściskała mi głowy, a jedynie wplatała palce we włosy. Patrzyła na mnie jak nieobecna podczas gdy ja lekko nachyliłem się w jej stronę. Craven najwyraźniej spostrzegła mój ruch, bo przyciągnęła moją głowę bliżej. Tym razem to ja wpiłem się w jej usta. Z początku delikatnie potem coraz gwałtowniej. Butelka wódki z brzdękiem upadła na podłogę, a Leia jeszcze ciaśniej otuliła moją szyję. Moje dłonie jak zawsze zjechały do talii przyciągając ją bliżej. Nie odrywaliśmy się od siebie, a ja uświadomiłem sobie, że jeszcze żadna dziewczyna nie działała na mnie tak jak ona. Craven delikatnie przygryzła mi wargę i uśmiechnęła się. Przez chwilę pomyślałem, że może w gruncie rzeczy nie różnimy się tak bardzo. Miałem wrażenie, że Leia byłaby idealną wspólniczką, ale nie mogłem łudzić się, że zrozumiałaby. Wyłączyłem myślenie i już po chwili straciłem poczucie czasu i miejsca, a jedyną rzeczą, która pomagała mi pozostać świadomym był Kurt wykrzykujący jakby w moją stronę ,,A denial, a denial, a denial, a denial...''.

EVERYBODY GETS CRAZY SOMETIMES // Dylan O'BrienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz