Rozdział 11

194 36 1
                                    


Przez dłuższą chwilę miałem wrażenie, iż Craven straciła kontakt z realnością. Stała tylko jak słup z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

-Leia, usiądź...- szepnąłem cicho. W tej chwili dziewczyna wydawała się być otoczona bardzo cienką otoczką spokoju, którą mogłem zburzyć jednym, nieprzemyślanym ruchem.

-Muszę zadzwonić do taty- powiedziała ledwo słyszalnie. Schyliłem się, by podnieść jej telefon. Nie był uszkodzony, choć wcześniej z impetem upadł na podłogę. Podałem go dziewczynie, a ta drżącymi rękoma starała się odblokować ekran startowy. Oparła się o krzesło i z całą siłą ścisnęła jego oparcie. Widziałem jak spinają się jej mięśnie twarzy, jak powstrzymuje łzy cisnące się do oczu. Była silna i krucha zarazem. Poszedłem do niej i chwyciłem wciąż drżącą rękę.

-Może ja to zrobię. Mogę zadzwonić po twojego ojca- zaoferowałem. Czułem jak drżenie dłoni Craven ustaje w moim uścisku.

-Poradzę sobie- jej głos był na tyle stanowczy, że uznałem kwestię za zakończoną. Leia właśnie łączyła się z detektywem. Usiadła na krześle i objęła się ręką w pasie. Dopiero w tamtym momencie zorientowałem się, iż dziewczyna ma na sobie jedyne stanik. Bezproblemowo znalazłem jej sweter i podałem go dokładnie w tej samej chwili, w której odebrał detektyw.

-Tato musimy pogadać...-dużo bym dał, aby Leia włączyła tryb głośnomówiący. Chciałbym poznać swojego przeciwnika, zrozumieć jego tok myślenia, usłyszeć w jakiej kolejności rozpatruje sprawy. -Tak, to jest duża sprawa. Na Snaphacie został opublikowany filmik z morderstwa- tym razem usłyszałem głośne ,,CO?!'' i zlepek przekleństw. Tak, bo twoja córka nie jest dostatecznie zdołowana. -Nie wiem tato, nie potrafię poznać miejsca! To było jakieś ciemne pomieszczenie z narzędziami. Wyglądało jak szopa- bingo! -Nie, nie zamierzam oglądać tego po raz drugi!

-Ja mogę- powiedziałem cicho. Nie byłem pewny czy moja obecność tutaj nie rozjuszyłaby detektywa.

-NIE- wyczytałem z ruchu jej ust. -Słuchaj tato, wyślę ci moje hasło i login... Nie wiem, od czego masz ludzi! Niech ktoś pobierze ci tą cholerną aplikację!- wysyczała z frustracją po czym rozłączyła się nie czekając na odpowiedź. -Nikt nie będzie tego więcej oglądał... to już ich sprawa... -słyszałem jak załamał jej się głos. Przyciągnąłem ją do siebie. Czułem, że tym razem nie będzie miała nic przeciwko przytulaniu. Miałem rację. Dziewczyna szybko wtuliła się w mój tors. -Znajdę tego skurwiela. Choćbym miała poruszyć niebo i ziemię- wyszeptała. Nie odezwałem się ani słowem. Wiedziałem, że dziewczyna zrobi wszystko, by odkryć moją tożsamość. Nie wie jednak, że ja zrobię tyle samo, by doprowadzić swój plan do końca.

***

Ojciec Craven, w swojej niezmiernej mądrości, postanowił porzucić pracę szybciej i wrócić do córki. Znaczyło to też, że musiałem opuścić zacne progi jego domu w ekstremalnie szybkim tempie. Leia definitywnie wykluczyła możliwość mojego powrotu na piechotę. W gruncie rzeczy nie mogła wiedzieć, że nie mam się czego obawiać. Jej upór sprawił jednak, że byłem zmuszony zamówić taksówkę. Co prawda nikt nie miał najmniejszej ochoty czekać na nią na zewnątrz. Samo patrzenie na porywane przez wiatr liście i szarpane gałęzie sprawiało, że ogarniał mnie chłód. W końcu zobaczyłem jasne światła samochodu wjeżdżającego na podjazd. Podszedłem do wieszaka, by odnaleźć swoją kurtkę.

-O kurwa...- usłyszałem nerwowy szept Craven. -To nie taksówka, to mój ojciec!- akurat się pośpieszył! W prawdzie nie miałem większych powodów do stresu. Spędzałem z Leią czas, kiedy odczytała snapa! Przyjechałem najszybciej jak mogłem, by nie czuła się samotna. O to zresztą zadbałem niebywale dobrze... Jedynym minusem całej tej sytuacji miało być to, że jako domniemany chłopak Leii znajdę się na celowniku. Co jak co, ale nie potrzebowałem widowni. Dobra realizacja zbrodni zawsze jest uzależniona od rozproszenia uwagi miasteczka.

-Mam uciekać piwnicą, czy garażem?- pytanie retoryczne. Choćby nie wiem co, nie zamierzałem narażać się detektywowi bezsensowną ucieczką.

-Dolejesz oliwy do ognia- wyszeptała patrząc jak jej ojciec wysiada z samochodu.

-Jakiej wersji się trzymamy?

-Prawdziwej. No może omijając kilka szczegółów- spojrzała na mnie wymownie, na co uśmiechnąłem się pod nosem.

-Naturalnie szefowo- zdążyłem wtrącić zanim drzwi otworzyły się i do środka wparował Mark Craven.

-Leia przepraszam, że w ogóle dzisiaj...- nie dokończył. Wychwytując moje spojrzenie stracił rezon. Zakłopotany skinąłem mu głową.

-Dobry wieczór!

-A co tu robi młody O'Brien?- zapytał z mieszaniną ciekawości i złości. Przerąbane...

-Dotrzymuje mi towarzystwa, kiedy ojca nie ma w domu, a po okolicy grasuje psychol- wtrąciła Leia buntowniczym głosem. Czułem, że detektyw chciał coś dopowiedzieć, lecz w porę dla niego, ugryzł się w język.

-Przecież wiesz, że nie mogłem...

-Ale Dylan mógł- toczyła spór nadal oschłym, rzeczowym tonem.

-W takim razie dziękuję młody człowieku- rzekł siląc się na uśmiech i podał mi dłoń. Czułem się nieręcznie uczestnicząc w konflikcie pomiędzy nim, a córką. Prawdziwe starcie temperamentów. Szybko zauważyłem, że Leia jednym argumentem potrafi zagiąć bezpowrotnie.

-Właśnie! Co z Jeffersonem?- Mark poczerwieniał na twarzy. Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że to pytanie nigdy nie powinno paść. Przynajmniej nie w mojej obecności. Detektyw nie odpowiedział, a jedynie znacząco pokręcił głową. Myślałem, że zacznę skakać pod niebiosa. Miałem ochotę wypytać Cravena o szczegóły, ale wiedziałem jakie mogłoby to mieć konsekwencje. Leia położyła mi dłoń na ramieniu. Kurwa, zapomniałem o żalu. Pochyliłem głowę w geście cichej rozpaczy. Czułem na sobie świdrujące spojrzenie detektywa. Jezu, czy to u nich rodzinne? Na szczęście w tym samym momencie na podjazd zajechała taksówka. Odsłoniłem firankę, by upewnić się, że to mój transport.

-Wygląda na to, że muszę się zbierać.

-Odprowadzę cię- rzuciła szybko Leia. Nie zamierzałem protestować. Skinąłem na pożegnanie wyraźnie zamyślonemu detektywowi i opuściłem dom. Uderzyła mnie fala zimna. W zasadzie nie miałem się na co skarżyć. Leia wyszła w spodenkach. Odwracając się po raz ostatni uchwyciłem spojrzenie Mark'a. Zerkał na nas zza okna, lecz kiedy nawiązał ze mną kontakt wzrokowy pośpiesznie oddalił się. Nie wiedziałem czy to tylko ojcowskie obawy, czy może jakieś bardziej uzasadnione rzeczy sprawiały, że mężczyzna nie patrzył na mnie przychylnie. Kolejne morderstwa niosły za sobą coraz więcej komplikacji. Nie mogłem się pogubić, musiałem być czujniejszy niż kiedykolwiek.

-Dziękuję, że przyjechałeś. Zaskoczyłeś mnie- spojrzałem na Craven. Czasami wydawała mi się jedyną ocalałą z apokalipsy próżności i głupoty.

-I ty zaskoczyłaś mnie- przyznałem szczerze. Chciałem zakończyć rozmowę jak najszybciej. Widziałem jak dziewczyna, zmarznięta przebiera nogami. Nurtowało mnie jednak pewne pytanie. -Właściwie dlaczego zadzwoniłaś akurat do mnie?- dziewczyna nie odezwała się. Zamiast tego podeszła do mnie i spojrzała mi w oczy. Instynktownie pochyliłem się ku niej, by po raz kolejny złączyć nasze usta w pocałunku. Szybkim, lecz delikatnym. Nim się obejrzałem dziewczyna oddaliła się ode mnie i szybkim krokiem pomaszerowała do domu. To było tak typowe! Odpowiedź wyjaśniająca wszystko i nic. Leia działa na mnie jak narkotyk. Potrzebowałem jej, lecz otępiała moje zmysły. Dekoncentrowała mnie. Niejednokrotnie dochodziłem do wniosku, że korzystniejsze dla mnie byłoby nie wchodzenie z Craven w tak skomplikowane relacje. Po prostu podziwiłabym ją z daleka. W końcu nigdy nie tęskni się za rzeczami niedoświadczonymi, w takim stopniu jak za tymi doznanymi. Skosztowałem narkotyku i uzależniłem się, ale co się stanie jeśli zacznie mi zagrażać? Z rozmyśleń wyrwał mnie odgłos otwieranej szyby.

-Wsiadasz?- pulchny taksówkarz wychylił się przez otwór. Jego głos ocucił mnie. W oknie po raz ostatni ujrzałem Craven. Dostrzegł ją też kierowca. Zaśmiał się kierując swoje spojrzenie w moją stronę. -Na twoim miejscu zostałbym z nią- jakby to było takie proste...

EVERYBODY GETS CRAZY SOMETIMES // Dylan O'BrienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz