Była 17:35. Jechałem w stronę nieczynnych torów kolejowych. Przy akompaniamencie ,,Learning to fly'' Pink Floyd, wszystko wydawało się nieistotne. Zabawne, bo właśnie miałem dokonać końcowej fazy mojego planu. Jak to właściwie się stało? W bardzo prosty sposób. Przy torach miał na mnie czekać Sean. Kilka dni po pamiętnej rozmowie z Craven, zadzwoniłem do chłopaka oferując mu pomoc. Potrzebowałem Leii, by potwierdzała moje słowa i co za tym szło, wzmocniła wiarygodność moich intencji. Nie miała wyboru. Podobnie jak w przypadku Seana miałem nad nią pełną kontrolę. Wiedziałem, że Craven była na tyle mądra, by nie popełnić pochopnej decyzji. W gruncie rzeczy mogłem zabić jej ojca, przyjaciółkę, a ją samą wrobić w morderstwo. Co się jednak tyczy Seana... rzecz jasna chłopak w całej swojej desperacji, niemal z płaczem zgodził się na spotkanie. Nie wiedział, iż potoczy się ono zupełnie nie po jego myśli. Nie zamierzałem go zabijać. O nie... to by było zbyt proste. Tak proste rozwiązania były zarezerwowane dla osób, które chociaż zalazły mi za skórę, to wcześniej nie były ze mną tak blisko, jak był Sean. Naturalnie chciałem wrobić chłopaka w morderstwo. Za kratkami Sean miałby multum czasu na przekonanie się, jak bardzo spieprzył mi życie. Sposób był bardzo prosty. Potrzebowałem jedynie odludnego miejsca i rzecz jasna Leii. O część organizacyjną zadbałem jeszcze przed spotkaniem z chłopakiem. W jego domu, magicznym sposobem, znalazło się kilka moich akcesoriów. Rolą Craven było natomiast jedynie... no cóż... oberwać. Zamierzałem dźgnąć Seana, zeznać, iż działem w obronie własnej i Leii, a dzięki tym zeznaniom całkowicie pogrążyć chłopaka. Spojrzałem na drogowskaz. Byłem już prawie na miejscu. Z oddali mogłem dostrzec światła. Zagadką było jednak czy na miejscu czekała na mnie Leia, czy Sean. Im bliżej podjeżdżałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że przy torach stało Suzuki chłopaka. Nie podjeżdżałem zbyt blisko. Postawiłem swoje auto naprzeciwko samochodu Seana. Wyłączyłem silnik. Sama myśl o tym, co miało się za chwilę wydarzyć wywoływała we mnie satysfakcję. Udając, iż szukam czegoś w schowku, dałem sobie chwilę na uspokojenie myśli i przybranie ,,kamiennej twarzy''. Wyjrzałem przez szybę. Chłopak palił, opierając się o samochód. Nie zamierzałem tego przedłużać. Im dłużej siedziałem w aucie, tym trudniej było mi powstrzymać się, przed rozjechaniem Seana. Wysiadłem z samochodu, wyciągając za sobą czarny plecak małych rozmiarów. Z miejsca położyłem go na ziemi.
-Sean? Mamy mało czasu- na moje słowa chłopak nieco się ożywił. Szybkim krokiem podszedł do mnie, tak, że mogłem zobaczyć jego twarz, jego worki pod oczami, wysuszoną skórę.
-Nawet nie wiem jak ci dziękować- wyszeptał patrząc na plecak. -I Leii. Właśnie, gdzie ona jest?- doskonałe pytanie.
-Spóźni się. Czeka aż ojciec pójdzie do pracy. Rozumiesz... nie potrzebujemy detektywa na karku- zmyśliłem pośpiesznie.
-Tak... Wciąż zastanawiam się jakim cudem to się stało- zaśmiał się bez cienia wesołości. -Nigdy nie sądziłem, że ktokolwiek mógłby mnie tak bardzo nienawidzić- ledwo powstrzymałem się od śmiechu. Czy ja naprawdę sądziłem, że ten debil wyciągnie jakiekolwiek wnioski, przez lata spędzone w więzieniu? Doprawdy, szanse były znikome. Zanim zdążyłem wepchnąć mu jakieś pokrzepiające bzdury, usłyszałem warkot silnika. Zarówno ja, jak i Sean wbiliśmy spojrzenia w stronę nadjeżdżającego samochodu. Modliłem się, aby Craven odegrała swoją role w miarę przekonująco. Po chwili ukazała nam się postać Leii. Miała na sobie długi granatowy płaszcz i czarne botki. Wyglądała na pewną siebie. Może nawet zbyt pewną.
-Co mnie ominęło?- spytała Craven uśmiechając się lekko. Była podenerwowana. Widziałem to w jej zaciśniętych pięściach i drgających policzku. W ciągłym unikaniu mojego spojrzenia.
CZYTASZ
EVERYBODY GETS CRAZY SOMETIMES // Dylan O'Brien
FanficŻądza zemsty, kreatywny umysł, spryt i bezwzględność. Po połączeniu tych wszystkich elementów rodzi się psychoza. Jednak czy można mylić ją z obłędem? Czy zabójstwo połączone z ideą wciąż może być tylko dziełem potwora?