(6)

2.6K 221 3
                                    

– Jey, to już nie twój pierwszy wybryk w tym semestrze – mężczyzna w garniturze, który siedział za biurkiem, mierzył obu chłopców srogim spojrzeniem.

Michael cieszył się w duchu z nastroju dyrektora, bo to oznaczać mogło, że nie będzie mu dziś współczuł i traktował ulgowo. Nastolatek był gotów ponieść wreszcie konsekwencje swojego nagłego wybuchu. O niczym tak nie marzył, jak o traktowaniu go... podobnie, co Jey. Michael prychnął, co zwróciło na niego uwagę, ale tylko na chwilę. Poczuł się rozbawiony. Nie sądził, że mógłby w pewnym sensie być wdzięcznym Jey'owi za nie traktowanie go jak drogiej porcelany, a wylewanie mu zimnych kubłów z wodą na głowę. Może nie był zadowolony, że ten obrażał jego rodzicielkę, ale naprawdę w tym momencie był mu wdzięczny za odmienność. Brakowało mu takich ludzi, ludzi, którzy bez obaw mówiliby mu mówić swoje zdanie i rozmawialiby jak dawniej.

– Dobrze, zostaw nas samych – rozkazał chłopakowi.

Michael od razu przestał się cieszyć, a zaczął denerwować. Czyli jednak nie obejdzie się bez głaskania go po główce i współczucia mu.

Jey zakpił tylko i wyszedł z durnym uśmieszkiem na ustach.

– Ja też chciałbym wyjść – oznajmił, gdy usłyszał zatrzaśnięcie drzwi.

– Michael... – mężczyzna westchnął ciężko.

Tak jak spodziewał się czerwonowsłoy, mężczyzna od razu zmienił swoje nastawienie.

– Serio, mam kilka ważnych... – chłopak poczuł, jak jego telefon zaczął wibrować w kieszeni spodni – spraw.

– Nie przyszedłeś dziś na większość lekcji, pobiłeś się z Jey'em... Naprawdę nie chcę...

– To niech pan nie traktuje mnie ulgowo, serio – pochylił się na fotelu. – Nie potrzebuje łaski, potrzebuje normalnego życia!

Mężczyzna spojrzał na niego smutno, nie wiedząc jak skomentować jego życzenie. Chciał być wsparciem dla chłopca, który rósł na jego oczach. W końcu ojciec chłopaka to jego najlepszy przyjaciel, ale sam już nie wiedział, czy dobrze postępuje.

– Czy mogę już wyjść? – patrzył wyczekująco.

– Oczywiście, ale...

– Do widzenia – wstał pośpiesznie i wyszedł.

Za drzwiami wziął jeden głęboki wdech i ruszył do domu, w którym wcale nie chciał mieszkać. Na jego nieszczęście z toalety wyszedł Alan. Clifford wywrócił oczami, będąc już zmęczonym tym ciągłym wpadaniem na kogoś.

– Dyrcio wypieprzył go ze szkoły? – spytał z nadzieją.

– Nie, mnie też nie, jakby cię to ciekawiło – już otwierał buzie, by odpowiedzieć, ale Michael wcale nie skończył. – Och, no tak! Nie ciekawi cię to, bo przecież mnie się nie da stąd wywalić, choć nie wiem, jakbym się kurwa starał!

– Ej, wyluzuj – Alan starał się uspokoić przyjaciela.

– Wiesz co? Daj mi święty spokój, wszyscy mi go dajcie – wyminął chłopaka.

Blondyn przywykł do takich wybuchów Clifforda. Miewał je średnio raz na dzień, więc zdążył się już zorientować, o czym nie powinien z nim rozmawiać i jak powinien się przy nim zachowywać. Doskonale wiedział, że jego przyjaciel nie poszukuje współczucia, wsparcia. On potrzebował odzyskać dawne życie, a nie ciągłe troski, nadmiernej troski. Blondyn starał się jak mógł, udawał za każdym razem, ale gdy tylko widział stan Michael'a, to jakoś nie miał na to kompletnie ochoty. Kilka razy już wybierał jego numer w godzinach wieczornych z chęcią zaproszenia go na imprezę, ale... zawsze się pojawiała obawa, że ten odmówi i popełni jakiś karygodny błąd, zapraszając go.

~*~

Michael szedł do domu na pieszo, dzięki czemu mógł ochłonąć, nim spotka się z domownikami. Wcale mu się to nie uśmiechało, ale niezbyt miał wyjście.

Przed drzwiami wypuścił powietrze przez usta i czym prędzej pokonał dzielącą go odległość między nim a pokojem. Kątem oka dostrzegł posturę kobiety w średnim wieku, gdzieś w kuchni, ale nie miał zamiaru się z nią witać. Kim ona dla niego była? Znienawidzoną kobietą na świecie.

Rzucił plecak pod łóżko, samemu się na nie rzucając. Jęknął sfrustrowany w poduszkę, co trochę mu pomogło. Przekręcając głowę na bok, dostrzegł na podłodze zabawkę kota. Jego humor od razu się pogorszył. Przewrócił się na drugi bok, twarzą do ściany, nogi przyciągając bliżej brzucha. Doskonale zdawał sobie sprawę z okłamania Alana. Już zdążył przywiązać się do czarnego kota, któremu nadał imię Daniel.

Po chwili przypomina mu się o plakatach, które wydrukował, a zaraz po tym, że przecież dzwonił jego telefon. Wyjął urządzenie z kieszeni spodni i odblokował. Zauważywszy obcy numer, od razu dostrzegł nadzieję. Nadzieję na odzyskanie Daniela.

Wybrał ten numer i przyłożył telefon do ucha. Każda sekunda dłużyła się jak godzina, aż w końcu usłyszał kobiecy głos. Chwile milczał, jakby nie mógł uwierzyć, że to on do kogoś dzwoni. Dziwne uczucie, kiedy nie robił tego ponad pół roku.

– Halo, jest tam kto? – Dopiero w tym momencie Michael oprzytomniał.

– Em, cześć. – Nie wiedział, jak zacząć. – Dzwoniłaś do mnie?

– Do ciebie? – zdziwiła się. – Aa... Tak. Znalazłam twojego kota.

Serce chłopaka przyspieszyło. Sam siebie oszukiwał, co działało mu na nerwy, ale bardzo się ucieszył, że jego pupil jest cały i zdrów.

– Świetnie! – Niemal nie wrzasnął. – Chciałbym go odebrać jak najszybciej. Kiedy ci pasuje?

Od razu zmienił swoją pozycję z leżącej na siedzącą. Rozpierała go dobra energia, której od dawna nie czuł. Karcił się gdzieś w głębi za ten stan, ale nie mógł ukryć tego szęścia.

– Hm... – Chłopak wyczuł po jej tonie, jakby wcale nie była myślami na ziemi. – W sumie, dam ci adres i możesz nawet zaraz.

– Super, to czekam na sms'a.

Ledwo się rozłączyli, a każde z nich emanowało zupełnie innym nastrojem niż przed rozpoczęciem rozmowy.


This Cat//M.C.//✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz