Rozdział 4

2.7K 172 18
                                    

Olivier

Byliśmy już pod blokami, kiedy poczułem w kieszeni wibracje telefonu, a z jego głośnika wydobyła się melodia mojego dzwonka. Michael próbował się ze mną skontaktować, więc od razu odebrałem połączenie.
 - Co jest, Mikey?
 - Olivier? - jego zapłakany głos po drugiej stronie sprawił, że zastygłem w bezruchu. - Rozmawiałem z Conorem. Pokłóciliśmy się. Cholera, czy ja... mogę przyjechać?
 - Po co z nim w ogóle rozmawiałeś, skoro wiedziałeś, jak to się skończy...?
 - Ty cały czas spotykasz się z Arthurem.
 - Uh, ta, racja. Weź taksówkę.
 - Nie mam...
 - Zapłacę, po prostu przyjedź.
 - Na pewno?
 - Tak. Czekam.
Rozłączyłem się, nim zdążył się rozmyślić.
 - Coś się stało? - Arthur przyglądał mi się badawczo.
 - Nie martw się, sam się tym zajmę - poklepałem go po plecach. - Poczekam tu na niego, a ty idź już do środka.
 - Mogę z tobą poczekać - zaproponował.
Byłem zaskoczony jego propozycją i przez chwilę brałem ją pod uwagę, zaraz jednak pokręciłem głową. Mike był roztrzęsiony i wzburzony po tej nieszczęsnej rozmowie z Conorem i na pewno nie chciał, by ktokolwiek inny oglądał go w takim stanie. Zadzwonił do mnie, bo mi ufał, a ja nie mogłem zawieść jego zaufania, nawet jeśli oznaczało to odprawienie Arthura do domu.
 - Nie. Lepiej będzie, jak już wrócisz do domu - oświadczyłem.
Wiedziałem, że go zraniłem, ale nie mogłem cofnąć swoich słów. Posłał mi sztuczny uśmiech, pożegnał się i niemal błyskawicznie pokonał odległość dzielącą go od klatki schodowej.
Taksówka zajechała kwadrans później. Otworzyłem drzwi pasażera, zapłaciłem taksówkarzowi i ignorując jego dociekliwe spojrzenie pomogłem wysiąść Michaelowi z tylnego siedzenia. Objąłem go ramieniem i poprowadziłem do klatki schodowej. Miał zaczerwienione oczy i smarkał w chusteczkę, ale poza tym nie wyglądał na obitego. Z doświadczenia wiedziałem jednak, że najgorsze rany ponosi psychika.
Pięć minut później weszliśmy do mieszkania. Zaprowadziłem chłopaka do mojego pokoju, posadziłem go na łóżku i włączyłem cicho muzykę. Potem usiadłem obok i wyciągnąłem ramiona, a on od razu wpakował mi się na kolana i wtulił w moją klatkę piersiową. Gładziłem go po plecach uspokajająco i pozwoliłem tak zostać, dopóki nie uznałem, że ochłonął już wystarczająco.
 - To jeszcze raz, co się dokładnie stało? - zapytałem, kiedy trochę się odsunął.
 - Wziął mnie na bok, bo chciał porozmawiać - zaczął zachrypniętym od płaczu głosem. - Nie chciałem iść, naprawdę, ale nie mogłem mu też odmówić. Zaprowadził nas do jego pokoju. Na początku spokojnie pytał, czemu się z tobą pieprzę, skoro kocham jego - uśmiechnął się krzywo. Zacisnąłem zęby, by nie przekląć. - Powiedziałem, że nic mu do tego, skoro nie jest moim chłopakiem. Powiedział wtedy, że jeśli w ten sposób się na nim mszczę, to mi się udaje. On myśli, że jestem z tobą dla zemsty - oczy mu się zaszkliły. - Powiedziałem mu wtedy, że w tej relacji to rani mnie, wybierając rodziców, a ja uciekam do Ciebie, bo sprawiasz, że mogę o nim zapomnieć chociaż na chwilę. Krzyknął, że nie mam o nim zapominać, a ja na to, że muszę, jeśli chcę normalnie funkcjonować. Wtedy... - zawahał się. - Przyparł mnie do ściany i pocałował. Wyszarpnąłem się i uciekłem.
Westchnąłem głęboko, odchyliłem lekko głowę i przymknąłem oczy. Czasami się zastanawiałem, co takiego karygodnego zrobiliśmy w poprzednim życiu, że musieliśmy znosić tego typu uczucia. Nie kochaliśmy kobiet, ale czy to taki wielki grzech? Każdy pragnął szczęścia, my również. Czasami odnosiłem jednak wrażenie, że z jakiejś niewiadomej dla mnie przyczyny na to nie zasługiwaliśmy.
Mike poruszył się w moich ramionach. Położył ręce na moich ramionach, uniósł się nieznacznie i pochylił nade mną, aż końcówki jego blond włosów połaskotały mnie w twarz. Uchyliłem powieki i natknąłem się na jego smutne oczy.
(...) a ja uciekam do Ciebie, bo sprawiasz, że mogę o nim zapomnieć chociaż na chwilę
Och cóż, to samo tutaj.
Lewą ręką ująłem jego policzek i przyciągnąłem bliżej, by go pocałować. Naparł na mnie mocniej, przez co opadłem plecami na łóżko. Zaraz jednak przeturlałem nas, bym to ja był u góry. Westchnął zadowolony prosto w moje usta przeciągając jednocześnie dłońmi pod moją koszulką. Znajomy dreszcz przebiegł mi po plecach. Usiadłem na nim okrakiem i ściągnąłem koszulkę przez głowę napinając przy tym mięśnie. Tak, trochę się popisywałem, ale ładne widoki zawsze poprawiają humor, prawda?
 - Zrobię Ci tak kiedyś zdjęcie i ustawię sobie na tapecie. Conor i Arthur zzielenieją z zazdrości - mruknął oblizując wargi.
Uśmiechnąłem się łobuzersko.
 - Na razie mi wystarczy, że tobie się podoba. Potem pomyślimy o dupkach, którzy łamią nam serca.
Nachyliłem się i zacząłem całować go po szyi. Westchnął gardłowo.
 - Jestem za.

♡♤♢♧

Rano obudziły mnie promienie słońca. Poprzedniego dnia nie zasłoniłem okna, co poskutkowało skróceniem mojego lichego snu. Zirytowany uniosłem powieki i podniosłem się do pozycji siedzącej. Przetarłem oczy i spojrzałem na śpiącego jeszcze Michaela. Sprawiał wrażenie zrelaksowanego. Chociaż podczas snu mógł odciąć się od smutków szarej rzeczywistości.
Zwlokłem się z łóżka, pozbierałem nasze ciuchy i zgarniając jeszcze bokserki oraz dresy ze ściągaczami udałem się do łazienki. Brudy wrzuciłem do kosza na pranie, po czym wziąłem szybki prysznic. Kilka minut później w kuchni zastałem mojego ojca tradycyjnie pijącego kawę.
 - Hej - przywitałem się posyłając mu zmęczony uśmiech. - Już wstałeś?
 - Mam dzisiaj spotkanie z prezesem.
 - Ocho? Kłopoty?
 - Cholera wie - przeczesał włosy palcami. - Jak mnie wywalą, wezmę etat w markecie i zmuszę Cię do wzięcia nadgodzin w warsztacie.
Zaśmiałem się.
 - To już jakiś plan. Robię śniadanie dla mnie i Mike'a, też chcesz?
Uśmiechnął się.
 - Robisz swoją popisową jajecznicę?
 - No ba.
 - To chcę.
Kiwnąłem głową i zabrałem się za przygotowywanie posiłku. Byłem na etapie krojenia boczku, kiedy do pomieszczenia wkroczył zaspany Michael. Wygrzebał sobie swoje sportowe spodenki, które u mnie kiedyś zostawił, i zabrał jedną z moich koszulek. Była trochę za duża, ale nie wisiała na nim, po prostu nie przylegała do jego torsu, jak do mojego, kiedy ją nosiłem. Nie mogłem powstrzymać rozbawionego uśmiechu.
 - Hej, śpiąca królewno. Wyspałeś się?
 - Jak nigdy - przeciągnął się. - Dzień dobry, panie Evans. Powinien pan przestać pić tyle kawy, wypłucze z pana cały magnez.
 - Wiem - westchnął tata patrząc na kubek, jakby był winien całego zła na świecie. - Nałóg ciężko rzucić.
Oboje uśmiechnęliśmy się krzywo.
 - Jak zwykle ma pan rację, panie Evans - zgodził się z nim blondyn.

Hold My HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz