Rozdział 1

4.1K 209 29
                                    

- To ci się zebrało na rozważania o życiu, Evans - mruknąłem pod nosem i z ręcznikiem owiniętym wokół bioder wróciłem do swojego pokoju.
Zmierzwiłem swoje ciemnobrązowe włosy i stanąłem przed komodą. Szybko wyciągnąłem biały T-shirt i jasne, poprzecierane jeansy.
Kilka minut później wyszedłem ze swojego pokoju i trafiłem do kuchni, gdzie mój ojciec już pił kawę. Od rozwodu z matką pił ją niemal nałogowo. Przybiłem mu żółwika i szybko zrobiłem sobie kanapki do szkoły.
- Mogę was dzisiaj zawieźć - rzucił tata, gdy usiadłem naprzeciwko niego, by zjeść śniadanie.
- Dzięki.
Mój ojciec był zajebisty. Wiedział, że jestem gejem. Wiedział, że jestem jednostronnie zakochany w najlepszym kumplu. Wiedział o wszystkich moich odchyłach od normy i mimo to wciąż mnie kochał i szanował. Matka przykładowo chciała zapisać mnie do psychiatry, a gdy tata się sprzeciwił i mnie poparł, zażądała rozwodu i spierdoliła do Włoch.
- Coś ciekawego się ostatnio działo? - zapytał nagle.
- Nie, czemu?
- Słyszałem, jak krzyczałeś do telefonu - zmarszczyłem brwi. - Przedwczoraj w nocy. - uściślił.
W głowie zapaliła mi się zielona lampka.
- Chodziło o byłą Arthura - wyjaśniłem niechętnie. - Ta szmata, co go zdradzała z jego kuzynem. Jak się pewnie domyślasz, spotkania rodzinne nie przebiegają zbyt spokojnie.
Powoli pokiwał głową.
- I co dalej?
- Chciała mu wmówić, że to jego wina, bo ją zaniedbywał - prychnąłem.
- Suka - skomentował chłodno. - Zbieraj się, wychodzimy.
Widzicie? Zajebisty ojciec.
W przedpokoju założyłem moją skórzaną kurtkę i wciągnąłem na stopy stare trampki, po czym przewiesiłem ramiączko plecaka przez ramię i wyszedłem z mieszkania. Przed klatką czekał na mnie już Arthur.
Panie i panowie, przedstawiam wam słodko nieświadomego moich uczuć Arthura Lantrose. Chłopak to pół anglik, pół francuz. Miodowe blond włosy i czyste, ciemnozielone oczy, wysoki na metr osiemdziesiąt dwa, opalony na jasny brąz. Trenował piłkę ręczną. Ma jedną starszą siostrę, która od roku studiowała w Nowym Yorku, i psa owczarka niemieckiego. Ten oto młody Bóg stał oparty o firmową skodę mojego szanownego rodzica odziany w czarne rurki, zieloną koszulkę na grubych ramiączkach i identyczną skórę, co ja. Do tego miał również zielone trampki, równie znoszone jak moje, oraz sportową torbę przewieszoną przez ramię.
Gdy nas zobaczył uśmiechnął się lekko.
- Dobry, panie Evans. Załapaliśmy się na podwózkę? - spytał jednocześnie przybijając ze mną piątkę.
- Łaskawie i litościwie was podrzucę - potaknął ojciec z grobową miną. - Ale oboje siedzicie z tyłu. Nie mam ochoty z samego rana wysłuchiwać kłótni o to, kto zajmie miejsce pasażera - dodał zanim zdążyliśmy choćby otworzyć usta.
- Jestem twoim jedynym synem, nie wiem dlaczego w ogóle bierzesz jego kandydaturę pod uwagę - rzuciłem z udawaną urazą, gdy już odpalił silnik.
- Ale to ja przeniosłem że sobą kratę piwa tydzień temu na mecz - zauważył blondyn zapinając pasy.
- Acha, czyli stawiacie mnie na jednej linii z piwem? Świetnie - nadąsany założyłem ręce na klatce piersiowej i wyjrzałem przez okno.
Widziałem, jak mój ojciec i przyjaciel wymieniają znaczące spojrzenia.
- Nie obrażaj się, księżniczko. Dzisiaj zabieram Cię na domówkę do Conora.
- I czemu ma mnie to niby cieszyć? Ten pajac mnie nie lubi - burczę w odpowiedzi.
- Jedziesz tam ze mną na imprezę, a nie konkretnie do niego. To, że to jego dom, to nic ważnego.
Prychnąłem.
- No jasne, to przecież drobiazg.
Tata parsknął śmiechem.
- Po prostu pokaż mu i jego przerośniętemu ego, że jesteś od niego lepszy - rzekł zatrzymując się przy bramie. - A teraz wypad, muszę zdążyć do pracy.
Szybko pożegnaliśmy się z moim ojcem i ramię w ramię ruszyliśmy w stronę szkoły. Po drodze sprzeczaliśmy się dalej o tą nieszczęsną imprezę, na którą z niewiadomych dla mnie powodów Arthur tak bardzo chciał iść.
- Olivier!
Zatrzymaliśmy się u szczytu schodów. Odwróciłem się i dostrzegłem biegnącego w naszym kierunku Michaela. Mierzący metr sześćdziesiąt dziewięć chłopak o nieco dłuższych blond włosach i niebieskich oczach. Młodszy ode mnie o rok. Oboje byliśmy członkami klubu tanecznego i był moim dobrym przyjacielem. Arthur był najlepszym, ale nie jedynym.
- Hej Mike, jak leci?
- Całkiem... dobrze - uśmiechnął się krzywo. - Właściwie chciałem, żebyś wpadł do mnie przed treningiem, bo chciałbym z tobą o czymś pogadać. Potem moglibyśmy razem pójść do naszego klubu.
- Jasne, nie ma problemu - poklepałem go przyjacielsko po ramieniu. - Po szkole pójdę do siebie po rzeczy i wtedy do Ciebie przyjdę.
Chłopak odetchnął głęboko.
- Dzięki, jesteś dla mnie ogromnym wsparciem.
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Stary, tylko krzyknij, a przybiegnę. Zawsze i wszędzie.
Zaśmiał się wesoło.
- Do później, rycerzyku.
Przekręciłem oczami.
- Ty mnie wyzywasz od księżniczek, on od rycerzyków. Imienia nie mam, czy co? - burknąłem zirytowany i spojrzałem na Lantrose. - Co się tak za nim gapisz, zakochałeś się?
- Jestem hetero - odpowiedział z naciskiem na drugie słowo.
Tak, kurwa. Niestety.
- Nie wiesz, co tracisz - rzuciłem zaczepnie i przekroczyłem próg budynku.
Zaśmiał się.
- Co takiego? Drugiego kutasa między nogami?
Mnie, pacanie.
- Wiesz, faceci są trochę ciaśniejsi niż kobiety.
- Skończ już - jęknął krzywiąc się z niezadowoleniem.
Poczułem znajome ukłucie w sercu, ale posłałem mu tylko rozbawiony uśmiech i do rozpoczęcia lekcji nie odezwałem się już słowem.

♡♤♢♧

Na imprezę do Conora zamieniłem jedynie białą koszulkę na czarną i poza dezodorantem użyłem wody kolońskiej. Przed wyjściem z mieszkania roztrzepałem włosy, a kiedy wyszedłem przed blok, od razu wyciągnąłem telefon. Rzadko kiedy to ja pierwszy zjawiałem się na dole. Arthur często marudził, że mieszka na tym samym piętrze, tylko w bloku na przeciwko, a mimo to zawsze czekał na mnie co najmniej dziesięć minut.
Skoro wiedział, że ja zawsze się spóźniam, to czemu przychodził wcześniej? Nielogiczne, prawda?
Już miałem dzwonić, gdy drzwi od jego klatki schodowej się otworzyły. W progu stanął Lantrose. Też zmienił  tylko koszulkę - nie mam pojęcia, jak się nazywa, ale od razu mi się spodobała. Rozcięcia pod ramionami ukazywały znacznie więcej, niż zwykłe T-shirty, które nosił.
- Co się tak odwaliłeś, blondyneczko? Chcesz komuś zaimponować?
- Na domówki zawsze się tak ubieram - odparł obronnym tonem.
Przewróciłem oczami.
- Stary, nie znamy się od wczoraj. Przyznaj po prostu, że dzisiaj będziesz wyrywał.
- Ta, dobra, po prostu chodź już - mruknął wciskając dłonie w kieszenie spodni.
Zaśmiałem się pod nosem i ruszyłem za nim, żeby go przypadkiem nie zgubić. Nie wiedziałem, gdzie mieszkał ten cały Conor, więc chcąc nie chcąc, z naciskiem na chcąc, musiałem się go trzymać.
Jak się okazało, szanowny współzawodnik mojego przyjaciela mieszkał w średnich rozmiarów domku na osiedlu dwustu niemal identycznych. Blondyn pewnie podszedł do drzwi z numerem pięćdziesiąt siedem i wszedł, jak do siebie.
- Już wiem, skąd u Ciebie ten nawyk wpraszania się do cudzych mieszkań.
Otworzył usta, by mi odpowiedzieć, gdy przed nami zmaterializował się gospodarz we własnej osobie. Obrzucił mnie kpiącym spojrzeniem i przybił męską piątkę z Lantrose.
- Jego nie zapraszałem.
- Już Ci to tłumaczyłem, frajerze. Evans jest ze mną w zestawie.
Chłopak w odpowiedzi pokręcił głową i machnął ręką na kuchnię.
- Tam jest alkohol, częstuj się.
I zniknął równie szybko, co się pojawił.

Hold My HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz