Rozdział 17

2K 141 4
                                    

Minęło parę dni, a ja zapomniałem o napięciu towarzyszącym oczekiwaniu na wyniki. Był wtorek, więc pracowałem w warsztacie. Brałem się właśnie za wymianę kapcia pani Woods, najbardziej pechowej kobiety na świecie - bywała u nas co najmniej raz na tydzień - kiedy na podjazd zajechał lśniący mercedes.  Wysiadł z niego brat Blair.
 - Witam - rzuciłem wstając z klęczek. - W czym mogę pomóc?
 - Sprawa niecierpiąca zwłoki - oświadczył podchodząc bliżej. - Och, to ty. Dobrze się składa. Potrzebuję zabrać Cię ze sobą.
 - Nie rozumiem.
 - Samochód ojca szwankuje - wyjaśnił.
 - Cóż, nie mogę decydować o tym samodzielnie. Lilith! - w progu garażu zjawiła się rudowłosa, niska kobieta. - Przedzwoń do szefa, klient ma kłopot z autem na prywa...
 - Wiem, pan już dzwonił do biura - przerwała mi. - Conor Cię tu zastąpi, a ty możesz jechać.
Zamrugałem zaskoczony.
 - Och, no spoko. Dzięki, Lilith - rzuciłem okiem na niecierpliwiącego się mężczyznę. - Wezmę narzędzia i możemy jechać.

♡♤♢♧

W dziesięć minut zajechaliśmy pod willę.
 - Przynajmniej nie ma basenu - mruknąłem.
 - Mamy basen, w piwnicy - odparł blondyn, a ja dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że powiedziałem to na głos.
 - Uh, ja nie... - zmieszałem się.
Zaśmiał się rozbawiony.
 - Spoko, rozumiem - wysiadł z auta, a ja szybko podążyłem za nim.
Strzeliłem mentalnego facepalma. Zaliczyć taką wtopę przed klientem. Już miałem zapytać, gdzie stoi samochód, za który miałem się zabrać, kiedy do moich uszu dotarł znajomy głos. Uniosłem lekko głowę i z niedowierzaniem dostrzegłem Arthura razem z Blair na tarasie. Nie widzieli mnie, byli obróceni bokiem i żywo o czymś dyskutowali.
Szybko odwróciłem wzrok i podążyłem szybkim krokiem za starszym bratem tej lafiryndy. Zrobiło mi się słabo, ale nie mogłem przecież od tak zemdleć sobie na podjeździe. I nie mogłem sprawić problemu szefowi. Stanąłem przed jednym z tych cacek, na które nie będzie mnie stać do końca życia, choćbym puszczał się co wieczór na głównej ulicy, odetchnąłem głęboko.
 - Wiem, w czym problem - oświadczyłem po szybkich oględzinach silnika. - To nic wielkiego, kilka drobnych rzeczy, ale zbiegły się w jednym czasie. Ojciec narzekał pewnie na oporną kierownicę i szarpanie silnika, prawda?
 - Zgadza się.
 - Zajmie mi to około pięciu godzin.
 - W porządku, nie krępuj się i rób swoje - mężczyzna uśmiechnął się lekko. - Później przyniosę Ci obiad i upewnię się, że będziesz miał, czego Ci trzeba.
 - Dzięki, to miłe, uh... - odwzajemniłem niepewnie uśmiech.
 - Marshall Khan - przedstawił się.
 - Olivier Evans - uścisnęliśmy sobie dłonie. - To zabieram się do pracy.
 - Pewnie. Jak coś, to wołaj.
Wyciągnąłem telefon, podłączyłem słuchawki i włożyłem je do uszu. Upewniłem się, że nie będą mi przeszkadzać i odcięty od wszystkiego, co zatruwało mi umysł, skupiłem się na czysto technicznym myśleniu.
Byłem mniej więcej w połowie pracy, kiedy wyczułem na sobie czyjeś spojrzenie. Podniosłem wzrok znad samochodowego silnika. W progu stali zaskoczony Arthur i Blair. Za nimi zaraz zjawił się Marshall, więc wyciągnąłem prawą słuchawkę z ucha. Mężczyzna przeszedł obok ów dwójki i podał mi butelkę wody.
 - Jak idzie?
 - Powoli, ale do przodu. Dobra wiadomość jest taka, że nie potrzeba żadnych zamiennych części, więc dzisiaj skończę - odpowiedziałem pokrótce wyjaśniając, co trzeba było zrobić. - Jeszcze trochę mi zejdzie, niestety.
 - Spokojnie, ojciec pojechał innym autem.
Uśmiechnąłem się.
 - Bogaci naprawdę żyją inaczej - skomentowałem posyłając mu złośliwy uśmieszek.
Kąciki jego ust drgnęły.
 - Faktycznie jest pewna różnica - potwierdził. - Zaraz przyniosę Ci coś do jedzenia, kucharka już kończy gotować. Mam nadzieję, że lubisz kawior.
Popatrzałem na niego zakłopotany. Widząc moją minę zaczął się śmiać.
 - Wkręciłeś mnie - stwierdziłem z niedowierzaniem.
 - Owszem, dzisiaj jest schabowy. Nic wykwintnego - klepnął mnie po ramieniu. - A wy co się tak gapicie, jak sroka w gnat? Mieliście chyba gdzieś jechać?
Nie zaszczycając Arta nawet spojrzeniem ponownie pochyliłem się nad maską. Blair odchrząknęła, złapała Arthura za łokieć i pociągnęła do auta. Wsiedli do środka w momencie, gdy jej starszy brat zerknął zaciekawiony na silnik.
 - Ach, tu coś wystaje.
 - Nie doty... - zacząłem, ale zanim skończyłem z silnika wystrzelił strumień smaru i pokrył całą moją koszulkę, ochlapując przy okazji również twarz. - ... kaj.
 - O cholera - zakłopotany Marshall szybko się cofnął i rzucił mi przepraszające spojrzenie. Nie był jednak zbyt przekonujący, bo z trudem hamował wybuch śmiechu. - Przepraszam.
Westchnąłem głęboko i nie zastanawiając się zbyt długo zgrabnym ruchem ściągnąłem z siebie górną część ubioru. Obróciłem materiał na drugą stronę i wytarłem nią twarz, po czym odrzuciłem ją na ziemię obok.
 - Mam nadzieję, że macie smar - burknąłem.
Nie było mi zbyt ciepło już w samej koszulce, w końcu od godziny lało i temperatura na zewnątrz spadła kilka stopni, zapomniałem jednak zabrać z warsztatu bluzy. A to oznaczało murowane przeziębienie.
 - Przyniosę Ci coś na przebranie - zaproponował.
 - Dzięki, ale wszystko co masz w swojej szafie, nie nadaje się do tego typu prac. Nie przejmuj się, nie raz uwaliłem się smarem i nie raz naprawiałem samochody w gorszych warunkach - machnąłem ręką.
Usłyszałem trzask drzwi i podniosłem wzrok, ale nie dostrzegłem właściwie nic, bo dostałem w twarz szarą bluzą. Zaskoczony cofnąłem się o krok, zaraz jednak ściągnąłem materiał z głowy i wbiłem swoje spojrzenie w mojego... przyjaciela.
 - Co ty...
 - Będziesz chory, jak tak zostaniesz - warknął mierząc Marshalla piorunującym spojrzeniem, po czym obrócił się gwałtownie i wrócił na miejsce pasażera w aucie Blair.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, Art powiedział coś dziewczynie, a ta obrzucając mnie dziwnym spojrzeniem szybko wyjechała z garażu.
 - Z jakiej racji to on jest zły?! - wybuchnąłem.
Wyklinając chłopaka pod nosem, mimo wszystko, wciągnąłem na siebie odzienie. W nozdrza uderzył mi zapach jego wody kolońskiej i niech mnie szlag, jeśli mi się to nie podobało. Wciąż stojący obok mnie mężczyzna zaśmiał się krótko.
 - Więc to tak, rozumiem - pokiwał głową.
Popatrzałem na niego zirytowany.
 - Co?
 - Nic takiego. Usiądź sobie, zrób przerwę. Ja zaraz wrócę.
Wzdychając opadłem na ławkę pod ścianą i potarłem twarz dłońmi.
 - Co z tymi ludźmi, do cholery, jest nie tak? - jęknąłem.
No bo hej, z jakiej paki to Arthur był zły? Przecież to ja przyłapałem go na kłamstwie. A nawet jeśli nie był z nią w związku, to spotykanie się z nią było praktycznie tym samym. Chyba. Sfrustrowany opróżniłem butelkę z wodą, po czym wyciągnąłem telefon i napisałem do Samuela. Skoro był jeszcze tydzień w mieście, to mógł iść ze mną do pubu.

Hold My HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz