Rozdział 7

2.3K 162 21
                                    

Tego dnia po zajęciach miałem pracę w warsztacie. Nie, żebym skakał z radości, ponieważ mogłem pracować z samochodami, ale właściwie nie było to też źle i mogłem odciąć się od myśli, jeśli musiałem skupić się na naprawie usterki.
Skończyłem właśnie wymianę oleju i odesłałem klienta do środka, by zapłacił za usługę, gdy na podjazd wjechało znajome auto. Serce mi zamarło, ale ku mojej wielkiej uldze z pojazdu wysiadł młody blond mężczyzna w białej koszuli i granatowych spodniach od garnituru, a nie Blair.
Zaczynałem wariować, wszędzie widziałem albo ją, albo Arthura.
- Witam - rzuciłem do niego wycierając dłonie w ściereczkę. - W czym mogę pomóc?
- Siostra zarysowała prawy bok - odszedł pojazd i pokazał mi długą, białą linię ciągnącą się przez przednie i tylne drzwi. - Można by już też wymienić klocki i olej. Dam sobie rękę uciąć, że nie zrobiła tego odkąd ostatni raz tu przyjechaliśmy.
Pokiwałem głową, poinformowałem klienta o kosztach takiej naprawy i czasie trwania. Zatwierdził i od razu poszedł do środka, by opłacić usługę z góry. Kiedy wrócił powiedział, że samochód odbierze wieczorem jego siostra i wsiadł do taksówki, która ledwo co zajechała.
 - Nadziani żyją inaczej, huh? - rzuciła Lilith opierając się o framugę drzwi.
Rude włosy okalały jej bladą twarz naznaczoną piegami i spływały na ramiona. Miała ładne ciemnobrązowe oczy, niemal identyczne, jak moje. Była istnym karzełkiem, mierzyła ledwie metr pięćdziesiąt pięć. Była po rozwodzie, samotnie wychowywała dwuletnią córeczkę.
 - Co masz na myśli?
 - Powiedział, że wszystko już z tobą wyjaśnił, rzucił plikiem banknotów na blat i oświadczył, że reszta jest do podziału dla mnie i Ciebie - pokręciła głową. - Mamy po pięć dych na głowę.
 - Masz na prezent dla Sally - zauważyłem z lekkim uśmiechem.
 - Prawda - zaśmiała się. - Wpadniesz się nią dzisiaj zająć? Mam spotkanie ze znajomymi, a nie chcę znowu zwalać opieki nad małą na rodziców.
 - Jasne, nie ma problemu.
 - Dzięki - uśmiechnęła się szeroko. - Dobra, bierz się za to autko, młody. Chcę mieć pewność, że mogę spokojnie wydać mój napiwek.

♡♤♢♧

Moja zmiana dobiegała końca, kiedy Blair weszła do warsztatu. Wyprzedził ją stukot jej szpilek na niebotycznym obcasie. Do tego miała kusą sukienkę z rodzaju tych, co kosztowały majątek. Rozejrzała się i zamarła, kiedy dostrzegła mnie pochylonego nad maską starego mercedesa. Nie byłem zachwycony jej widokiem, ale mnie nie zaskoczyła - numery rejestracyjne samochodu się zgadzały. Bez słowa zatrzasnąłem klapę i podszedłem do biurka w lewym kącie pomieszczenia, by zerknąć na dokumenty.
 - Olej i klocki wymienione, po rysie nie ma śladu. Po kluczyki musisz wejść do środka - machnąłem ręką na ciemnobrązowe drzwi.
Założyła ręce pod biustem.
 - Nie spodziewałam się, że Cię tu spotkam - powiedziała obserwując, jak sadzam swoje zajebiste cztery litery na krześle i zaczynam wypisywać raport dla mojego szefa. - Ale to dobrze. To dobry moment, żebyśmy porozmawiali.
 - Nie mam obowiązku z tobą rozmawiać. Weź kluczyki i wracaj do piekła.
Uśmiechnęła się kpiąco.
- Tak rozmawiasz z klientem?
- Tak rozmawiam z ladacznicami pieprzącymi się z rodziną swojego chłopaka.
Zaśmiała się pogardliwie.
 - Nie wypowiadaj się na tematy, o których nie masz pojęcia - warknęła, na co odpowiedziałem jej jedynie kpiącym uśmiechem. - Jesteś dla mnie wredny, bo jesteś zazdrosny o Arthura.
Prychnąłem.
 - Nie, ja po prostu mam alergię na puszczalskie suki.
Pokręciła głową.
 - Język Ci się wyostrzył, Evans. Ale nie o tym chciałam z tobą porozmawiać - oparła dłonie na blacie biurka i nachyliła się, by spojrzeć w moje oczy. - Arthur jest mój. Nie zabierzesz mi go, ani teraz, ani nigdy. Wcześniej udało Ci się go do mnie zrazić, ale nigdy więcej nie dopuszczę, by mnie zostawił. Nie masz na co liczyć, rozumiesz? Tym razem zatrzymam go przy sobie. Użyję każdego możliwego sposobu, więc lepiej nie rób sobie zbędnej nadziei. Chyba, że tak bardzo zależy Ci na złamanym sercu, to proszę bardzo.
 - Proszę bardzo - powtórzyłem po niej przedrzeźniając jej głos. - On w końcu i tak przejrzy na oczy, nieważne, jakbyś się starała. A wiesz dlaczego? Twoja prawdziwa natura zdziry w końcu sama z Ciebie wylezie, a on do mnie wróci. Zawsze wraca, niezależnie od tego, ile razy będzie twój. - posłałem jej złośliwy uśmieszek. - A teraz, jeśli łaska, zabieraj swój fałszywy tyłek i zjeżdżaj stąd. Mam lepsze rzeczy do roboty, niż gadanie z tobą.
Prychnęła, odwróciła się napięcie i weszła do środka, by odebrać kluczyki. Zaraz potem wróciła, obrzuciła mnie niezadowolonym spojrzeniem i chwilę później z piskiem opon wyjechała z warsztatu na odchodne pokazując mi środkowy palec przez szybę. Przez próg przeszła Lilith i opadła na krzesło obok mnie.
- Dobrze jej pocisnąłeś, młody - rzuciła posyłając mi lekki uśmiech. - Ale możesz być pewien, że ta franca spełni swoją groźbę. Uwiąże go, jak tylko może.
- Niech to zrobi. Im bardziej będzie się starała, tym głośniej upadnie.

♡♤♢♧

Do domu wpadłem tylko po to, by wziąć prysznic i się przebrać. Po tym wyszedłem szybko z bloku - chciałem być u Lilith tak szybko, jak to możliwe, bo komu jak komu, ale kobiecie pracującej na dwa etaty i wychowującej samotnie córkę wolny wieczór ze znajomymi się należał. Miałem to szczęście, aby akurat wtedy napatoczyć się na Arthura i Blair. Blondyn przygryzł zdenerwowany wargę; od poniedziałkowej kłótni nie zmieniliśmy ani słowa. Obrzuciłem ich obojętnym spojrzeniem i zamierzałem wyminąć, gdy na parkingu zaparkował samochód mamy Arthura.
- Synu, chyba wyraźnie Ci powiedziałam, że ta... osoba nie ma wstępu do mojego domu - odezwała się chłodno podchodząc do chłopaka. Wtedy mnie zauważyła i się rozpromieniła. - Och Oli, słońce, co tam u Ciebie? Chcesz wejść?
Odpowiedziałem równie szerokim uśmiechem. Rodzicielka blondyneczki była francuską, ale mieszkając w Anglii już od ponad dwudziestu lat niemal całkowicie wyzbyła się akcentu czy charakterystycznych dla Francuzów zachowań.
- Dziękuję, ale tak się niefortunnie składa, że się spieszę.
- Wielka szkoda - westchnęła zawiedziona.
- Przyjdę następnym razem - obiecałem że śmiechem i machnąłem ręką w stronę przystanku. - Muszę iść, do następnego, pani Lantrose.
- Marcelle, skarbie, mówiłam Ci już - upomniała mnie pobłażliwie.
- Mój błąd, my lady.
Zaśmiała się i pomachała mi ręką na pożegnanie, gdy szybkim krokiem odeszłem w stronę głównej ulicy. Odprowadziło mnie rozzłoszczone spojrzenie Blair. Miałem chody u matki Arta, ona nie mogła się tym pochwalić. Z poczuciem satysfakcji i nieco podreperowanym humorem napisałem do Lilith wiadomość,by szykowała swoje cztery litery na swój wyczekiwany od dawna wolny wieczór.

Hold My HeartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz