Za dnia Melta nie zbliżał się do jej domu. Pilnował się i wolał, by nie go tam nie widywano. To Yave chciał, a nie rozgłosu i plotek. Gdyby zaś rozniosło się, że jedyny syn naczelnika ugania się za córką byłej niewolnicy, toż to dopiero byłaby sensacja. Ojciec zmyłby mu łeb albo co gorsza kazał się żenić, choć niekoniecznie z Yave. W każdym razie do Dioridy odesłałby go szybciej niż sam Melta się tam wybierał. W dodatku na pewno wyposażonego w małżonkę i żegnaj swobodo młodości, którą to swobodę tak wielce sobie cenił.
Co, jak co, ale żenić się nie miał zamiaru, na pewno nie tego lata. Ani nawet następnego... Na to ma jeszcze czas. Dużo czasu... Lecz, że w Nammas nieczęsto zdarzało się coś, o czym ludzie mogliby gadać, więc plotkarze z całą pewnością nie przepuściliby okazji. Wioska huczałaby od domysłów i pogłosek.
Melta obserwował więc Yave dyskretnie. Zżymał się, klnąc na potęgę, kiedy kolejnej już nocy znów nie posłuchała wezwania. Ale nawet z daleka nieustanie miał na nią oko, licząc, że uda mu się ją przyłapać, gdy ona oddali się od domu i przypomni jej o sobie.
Ona jednak, jak na złość, przez całe, koszmarnie długie, dwa dni nie ruszała się z obejścia. A jeśli już, zawsze towarzyszyła jej ciemnowłosa pulchna dziewczyna, córka jednego z gospodarzy z sąsiedztwa.
Co za uparta gąska...
Coraz bardziej wściekły i zniecierpliwiony Melta zachodził w głowę, dlaczego śliczna Yave przyjaźni się z takim brzydactwem jak Eyat i pomyślał nawet o tym, że jeszcze jeden taki dzień, a nie wytrzyma i złamie grubasce nogę, żeby ta się wreszcie przestała wszędzie włóczyć za jego zwierzyną.
Determinacja i upór Melty w owych podchodach zostały, wszakże nagrodzone, bądź też bogowie wysłuchali ciskanych przez niego pod adresem Eyat klątw. I obeszło się na szczęście bez zbrodni, ponieważ stało się tak, że Eyat sama zleciała z drabiny, włażąc na poddasze obórki dla kóz, po siano.
Niczego wprawdzie sobie nie złamała, ale potłukła się dotkliwie i musiała leżeć w łóżku, a Melta obserwował właśnie z ukrycia, jak Yave oddala się w kierunku pól, z motyką na ramieniu. Wreszcie sama.
Nie zwlekając poszedł za nią, ale nie pokazywał się na razie. Patrzył tylko, sam nie będąc widzianym.
Pielenie grządek szło jej szybko i sprawnie. Uporawszy się z połową poletka podniosła głowę i rozprostowała plecy. Odrzuciła do tyłu warkocz i wierzchem dłoni otarła z czoła pot. Spojrzała w niebo. Południowe słońce stało wysoko. Uznała, że czas trochę odpocząć i cisnęła motykę obok grządek. Zeszła nad strumyk. Ochlapała twarz chłodną wodą, po czym rozejrzała się dookoła. W pobliżu nie zauważyła nikogo. Nieświadoma ciekawskiej obecności, szybciutko zrzuciła ubranie i weszła do wody. Z wyraźną przyjemnością ochłodziła się i spłukała z siebie pot i pył.
Melta gapił się na tę scenę jak zaczarowany. No, tak... Jeśli chodzi o podglądanie praczek nad strumieniem... Na to stanowczo był „za stary", ale na widoki, jakie w tej chwili miał przed sobą... Za nic w świecie nie odmówiłby ich sobie.
Była jak marzenie... Stała w wodzie po uda, odwrócona do niego plecami. Znów miał przed oczyma te śliczne, krągłe pośladki, które zapamiętał z wcześniejszych oględzin. Była teraz zbyt daleko, by mógł dostrzec tak drobne szczegóły, ale wyobraźnia pracowała. Jej skóra była jasna, mleczno-perłowa, lecz doskonale pamiętał delikatne, złociste piegi. Krew z siłą wodospadu spłynęła w dół, przyprawiając podglądacza o niewygodną ciasnotę w spodniach. A kiedy Yave odwróciła się wychodząc z wody i wzrok prześlizgnął się łakomie po krągłych piersiach, sterczących od chłodu sutkach i rudawym trójkąciku skrywającym intymne tajemnice, przełknął ślinę tak głośno, że aż się zdziwił, iż echo nie rozniosło się po okolicy.
CZYTASZ
Yave [ZAKOŃCZONE]
RomanceOna, naiwna i ufna, on niefrasobliwy i beztroski, szukający przygody, która ma umilić mu lato spędzane w rodzinnych stronach. Przewrotny los przetnie ich ścieżki, lecz czy oboje znajdą to czego szukają, czego oczekują? Duma rzadko bywa dobrym doradc...