Yave cz.2

387 34 18
                                        


Kilka dni później...

Yave starannie składała wyprane i wyprasowane koronki.

– Zaniesiesz je dzisiaj? – spytała matka.

– Tak. Pani Illith mówiła, że chętnie zamówi więcej. Za poprzednie dostałam buciki. – Uniosła lekko spódnicę i z zadowoleniem przyglądała się miękkim pantofelkom z jasnobrązowej, licowanej skórki, zapinanym na sprzączki.

– Też mi zapłata. – Wzruszyła ramionami matka. – I gdzie ty będziesz chodzić w takich butach? To buty dla królewny jakiejś, nie dla prostej, wiejskiej dziewczyny. Bardziej by ci się przydało trochę wełny. Można by uprząść i...

– Buty też się przydadzą. Mogę iść na przykład do dworu albo na jakąś zabawę...

Tillemi gniewnie machnęła ręką.

– Tego mi jeszcze tylko trzeba, żebyś po zabawach zaczęła latać. Domu masz się pilnować. Nie dla ciebie pańskie zabawy.

– Mamo...

– Wiem, co mówię. – Matka z przekonaniem potrząsnęła głową. – Gdyby ojciec żył, nie pozwoliłby na takie zbytki.

Yave nie zdążyła odpowiedzieć, bo rozmowę przerwało nagłe wtargnięcie do izby, podekscytowanego czymś Gedora.

– Mamo! – wrzasnął od progu. – Umieram z głodu!

– Nie ty jeden. – Osadziła go matka. – Siadaj do stołu i czekaj spokojnie, jak wszyscy.

– Mamo, ale ja się okropnie śpieszę! Mamy jechać z końmi na górne pastwiska! Pojadą beze mnie – jęknął w desperacji.

– Nie szkodzi. Jestem pewna, że doskonale poradzą sobie bez ciebie. To wyjazd na kilka dni, nie jesteś przygotowany i nie wydaje mi się...

– Wszystko mam! Sam przygotowałem wszystko! Ubranie, prowiant! O nic się nie musisz martwić!

– To nie wycieczka dla ciebie, będziesz tam tylko przeszkadzał.

– Proszę... – Wlepił w matkę błagalny wzrok. – Nie jestem już malutkim chłopczykiem, no mamo...

Tillemi popatrzyła na swoje dzieci. To prawda, wyrosły. Czas tak szybko mijał. Nie wiadomo, kiedy upłynęło tych dwanaście lat od dnia, w którym spalono ich wieś i przywieziono tutaj. Jej mała wtedy córeczka teraz była całkiem dorosłą panną i do tego śliczną. Gedor też zapowiadał się na dorodnego młodzieńca. Już przegonił wzrostem matkę i siostrę, i wydawało się, że rośnie w oczach. Tillemi z nostalgicznym westchnieniem postawiła przed nimi miskę z kluskami okraszonymi masłem.

– No, dobrze, jedź, skoro to dla ciebie takie ważne.

Gedor poderwał się, wyskoczył zza stołu i chwyciwszy matkę w pół, okręcił się z nią dookoła własnej osi.

– Dziękuję mamo! – Ucałował serdecznie oba policzki kobiety.

– Ale dopiero, jak zjesz obiad – oznajmiła stanowczo.

Postawił ją natychmiast na ziemi i rzucił się do michy.

– Tak jest! – Machał łyżką aż mu się uszy trzęsły.

– Zostaw coś dla siostry – zauważyła ze śmiechem Tillemi. – Jedzcie, zaraz wrócę...

Gdy tylko matka znikła za drzwiami, Gedor szturchnął siostrę łokciem.

– Będziemy kryć klacze... – zachichotał uradowany.

– Co ty nie powiesz? – Skrzywiła się ironicznie Yave. – Wy? A ja myślałam, że to robota ogierów, źrebaku.

Yave [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz