Yave cz.14

276 27 2
                                    


Kochani, w poprzedniej części wkradł mi się błąd. Mianowicie, zgubiłam na samym końcu dwa króciutkie akapity. Zostały tam doklejone, wiec jeśli ktoś czyta "Yave", to informuję o tym fakcie. A i uwaga... Jeśli ktoś czytał "Dioris" i czeka na drugą część tamtej historii, to ta, a konkretnie ta wrzutka, zawiera spoiler :P.

_______________________________________________


Rok trzeci...północ, pogranicze... zima...

Ku utrapieniu wszystkich ochraniających północną granicę oddziałów, tego roku mrozy ścięły ziemię wcześniej niż zwykle. Zima zawsze była tu najgorszym okresem do przetrwania i to bynajmniej nie z powodu chłodów i śnieżyc.

Wiosną, latem i jesienią północ chroniły bagna ciągnące się wiele mil wzdłuż granicy. Lecz zimowe mrozy ścinały moczary, tym samym otwierając kraj i narażając go na niebezpieczeństwo ze strony dzikich, północnych plemion. Trzęsawiska stanowiły naturalną przeszkodę, której nie próbowali forsować w cieplejszych porach roku, za to zimą...

Jeszcze nim spadł pierwszy śnieg w hrabstwie, za bezpieczeństwo którego odpowiadał Melta, doszło do pierwszych incydentów. Agresywna banda zrównała z ziemią, najdalej wysuniętą na północ, osadę drwali. Jak zawsze, przy życiu nie zostawili nikogo. Rabowali jedynie przedmioty: broń, narzędzia, żywność. Ludzie byli dla Urtów zbędnym balastem. Żywego inwentarza brali tylko tyle byli w stanie zjeść w drodze powrotnej, resztę wyrzynali, podobnie jak ludzi. Osiedlających się Aurów traktowali bowiem jak najeźdźców i zagrożenie dla siebie, mimo że ich siedziby znajdowały się w sporym oddaleniu, a terytoria zasiedlane przez przybyłych nie należały do ziem, które Urtowie postrzegali jako własne. Niestety z ich punktu widzenia, granica osadnictwa przesunęła się zbyt blisko i o ile w cieplejszych porach roku siedzieli cicho to zimą, starali się nękać sąsiadów chyba w nadziei, że ci sami w końcu zrezygnują z tak nieżyczliwego sąsiedztwa i porzucą nowo założone osady.

Urtyjskich napastników cechowało napastników brutalne i bezwzględne okrucieństwo względem wszystkich żywych istot. Nie szukali niewolników, więc nie brali żadnych jeńców ani młodych, ani starych, ani kobiet, ani mężczyzn. Zupełnie jakby ich celem była eksterminacja wszystkich, których uznawali za zagrożenie. Nie używali koni. W trudnym dla tych zwierząt terenie dawało im to przewagę. Przy tym sam teren znali znacznie lepiej niż przebywający tu ledwie od kilku lat Aurowie. Naprawdę nie było łatwo i jeszcze łatwiej było poddać się zniechęceniu. Ale Aurowie także byli twardymi ludźmi, nienawykłymi do ustępstw.

– Pochowajcie ich – polecił Melta, wskazując wzrokiem na długi rząd trupów, które zebrali spośród zgliszcz niewielkiej wioski.

Z chałup nie pozostało nic prócz kilku kup zwęglonego drewna.

Kiedy Melta i jego ludzie dotarli tu z rutynowym patrolem, już nawet nie dymiły.

Podoficer pociągnął nosem i obtarł go rękawem.

– Ziemia zmarznięta... – zauważył z niechęcią, ale dowódca nie ustąpił.

– Mróz trzyma dopiero od tygodnia. Nie zmarzła jeszcze na tyle, żebyście nie dali rady wykopać grobu. Do roboty – dorzucił twardo.

Żołnierz westchnął i krzyknął do pozostałych, żeby brali się do łopat. Nikt nie śmiał sarkać, ponieważ Melta, nie czekając aż inni zabiorą się do pracy, sam zaczął z pasją dziobać ziemię podręcznym narzędziem.

Kiedy kilka godzin później zasypywali bezimienną, zbiorową mogiłę, nie czuli już mrozu. Zgrzani, spoceni, w pośpiechu przyrzucali ułożone równo ciała pomordowanych kolejnymi warstwami zbrylonej ziemi. Uformowali kopczyk, który z wiosną pokryje się zieloną trawą, ostatecznie zamykając historię nieszczęsnej osady.

Yave [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz