Yave cz.6

270 31 8
                                    


Rok pierwszy... Nammas... koniec lata...


Sama nie wiedziała jakim cudem udawało się skrywać przed matką i bratem dolegliwości związane z jej stanem. Ale jak długo jeszcze? Szczególnie, że przygnębienie i smutek, które dręczyły dziewczynę, niestety nie do końca uchodziły uwadze rodzicielki. Zaczęła baczniej niż dotąd przyglądać się córce i pytaniami dociekać przyczyn.

Gedor, nie wiedzieć czemu, też chodził jak struty i pytań wprawdzie nie zadawał, ale dyskretnie obserwował siostrę. Choć jeszcze niedorosły, był jednak bystrym młodzieńcem, sporo wiedział i dostrzegał znacznie więcej niż Yave przypuszczałaby, że jest zdolny dostrzec. Widział jej udrękę, a co gorsza, był pewien, że zna przyczynę. Zaciskał zęby i po cichu zgrzytał zębami. Nie próbował przypierać dziewczyny do muru, zdając sobie sprawę, że prędzej czy później i tak zmuszona będzie wyznać matce prawdę.

Tymczasem Yave dręczyła się myślami, co będzie za dzień lub dwa? Za tydzień, za miesiąc? Kiedy jej stan stanie się już widoczny gołym okiem? Do lęku dołączyło poczucie winy.

W niewielkiej, auryckiej społeczności, mężczyzna, który postąpił z kobietą tak, jak Melta z nią, postrzegany był jako najgorszej maści nicpoń i sam okrywał się hańbą znacznie większą niż wstyd dziewczyny, która w swojej naiwności pozwoliła się wykorzystać. Yave jednak widziała to tak: Melta uwiódł ją i porzucił, owszem, lecz przemilczając konsekwencje, ona nie dała mu szansy na naprawę tego co zrobił i rehabilitację. Tym samym odpowiedzialnością za czyny ich obojga i zaistniałą sytuację obciążała wyłącznie siebie.

Melcie niestety nie udało się uzyskać tego, na co liczył, gdy mówił jej owe okrutne słowa przy pożegnaniu. Nie potrafiła ani go znienawidzić, ani nim pogardzać. Głupie serce wciąż wyrywało się do człowieka, który Yave skrzywdził, a ona nie potrafiła sobie z tym w żaden sposób poradzić, popadając jedynie w coraz większe przygnębienie.

Gdyby tak mogła zniknąć, usunąć się z ludzkich oczu... Przestać istnieć... Wtedy nic nikomu, by się nie stało... Nikt by się nie dowiedział, nikt nie zostałby skrzywdzony, nikt nie okryłby się hańbą.

Teraz, z dnia na dzień utraciła radość, młodzieńczą beztroskę. Co gorsza z dnia nadzień traciła nadzieję, że można sensownie wybrnąć z zaistniałej sytuacji.

 Co gorsza z dnia nadzień traciła nadzieję, że można sensownie wybrnąć z zaistniałej sytuacji

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Lato miało się ku końcowi i powoli do doliny wkraczała jesień. Noce jeszcze nie zimne, ale wilgotne i mgliste. Zbierano grzyby, jagody przygotowując susz.

Yave zacisnęła palce na kabłąku niewielkiego koszyka, wsunęła stopy w trzewiki.

– A ty, dokąd? – zapytała matka, zajęta obieraniem bulw brukwi.

– Grzybów nazbieram, ususzy się – burknęła dziewczyna.

– Wczoraj byłaś, nic nie znalazłaś.

Yave [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz