8

128 24 5
                                    

Wstałam wcześnie rano i po porannej toalecie, wyszłam z domu. Po drodze minęłam kilka dużych pojazdów i kilku ludzi. Pobiegłam do stajni, przedtem biorąc jeszcze opatrunki, kantar i uwiąz. W międzyczasie minęłam swoją siostrę, która powiedziała mi parę ważnych rzeczy. Dowiedziałam się, że był tu weterynarz i pozwolił na poprowadzenie Karmela dookoła stajni, żeby trochę się rozruszał. Powiedziała mi też, że policjanci znaleźli zapałkę, ale rodzice nie chcieli, żebym o tym wiedziała, więc mam udawać, że nic o tym nie wiem.

Weszłam do boksu Karmela, zmieniłam mu bandaże, założyłam kantar z przypiętym uwiązem i wyprowadziłam na zewnątrz. Był dzisiaj bardzo potulny. Przed wyjściem cały czas kładł mi głowę na ramieniu i lekko mnie szturchał. Szliśmy bardzo wolno i trochę czasu minęło, zanim wyszliśmy ze stajni. Tego dnia było dość chłodno, słońce przykrywały chmury, a wiatr rozwiewał Karmelowi grzywę. Często się zatrzymywałam, żeby koń mógł poskubać trawę i chwilę odpocząć. Chciałam jak najbardziej spowolnić ten spacer, żeby Karmel mógł dłużej korzystać z tego czasu. Po zrobieniu jednego okrążenia, wprowadziłam go do boksu, zdjęłam kantar, poszłam na chwilę do siodlarni i wróciłam z zestawem do czyszczenia. Dokładnie wyszczotkowałam brązową sierść, rozczesałam grzywę i ogon, a później wyczyściłam kopyta. Na koniec stałam przy Karmelu i głaskałam go po szyi. Kiedy zauważyłam, że przymyka oczy, wyszłam po cichu z boksu i zaniosłam wszystkie rzeczy do siodlarni.

Gdy wróciłam do domu, było po dziesiątej. Dopiero po wejściu do kuchni poczułam, jak bardzo jestem głodna. Otworzyłam lodówkę, z której wyjęłam dwa jajka, które położyłam na blacie i dalej przeglądałam zawartość lodówki. W tym czasie do kuchni weszła też moja siostra, która oznajmiła, że też nie jadła śniadania. Kiedy ona przeglądała lodówkę, ja odłożyłam na bok cebulę ją pokroiłam. Kayla pomogła mi trochę, więc chwilę później siedziałyśmy już przy stole i jadłyśmy jajecznicę. Po śniadaniu, pozmywałyśmy naczynia i rozmawiając wyszłyśmy z domu. Kayla poszła po Diamenta, mówiąc, że przygotowuje się do zawodów, które odbędą się w weekend, a ja, mimo niezbyt ładnej pogody, postanowiłam pójść na spacer.

Po drodze, zadzwoniłam do Jaspera, żeby zapytać, czy wybrałby się ze mną na przejażdżkę. Za pierwszym razem włączyła się poczta głosowa, więc zadzwoniłam jeszcze raz. Po kilku sygnałach chciałam się rozłączyć, jednak usłyszałam w słuchawce czyiś głos.

- Słucham?

- Dzień dobry. Jest może Jasper? - domyśliłam się, że odebrała jego mama.

- Jesteśmy właśnie w szpitalu, a Jasper jest na sali. Przekażę mu, że dzwoniłaś.

- Co się stało? - zatrzymałam się i próbowałam wyrzucić z głowy czarne scenariusze. - Mogę tam przyjechać?

- Jasper dostał ataku kaszlu, miał tak już od kilku dni. Jeśli chcesz przyjechać, myślę, że Jasper sam ci wszystko powie.

Mama Jaspera podała mi adres szpitala, po czym się rozłączyła. Miałam nadzieję, że to nic poważnego.
Zawróciłam i szybkim krokiem udałam się w stronę domu. Tam ubrałam się w coś cieplejszego, na wypadek, gdyby się ochłodziło i powiedziałam siostrze, gdzie jadę, po czym poszłam na przystanek. Szpital, do którego miałam jechać był trzy przystanki dalej, więc podróż nie trwała długo. Weszłam do budynku, gdzie na krześle zobaczyłam panią West. Przywitałam się i usiadłam obok. Czekałyśmy w milczeniu, aż podszedł do nas lekarz, który poprosił kobietę do gabinetu i zawołał pielęgniarkę, która miała zaprowadzić mnie do pokoju, w którym był Jasper.
Kiedy weszłam do środka, zauważyłam chłopaka siedzącego na łóżku przy oknie. Słysząc skrzypienie drzwi, odwrócił się i uśmiechnął do mnie. Odwzajemniłam uśmiech i podeszłam bliżej. Pielęgniarka zapytała Jaspera, czy czegoś potrzebuje, na co on odpowiedział przecząco, więc kobieta wyszła. Pomieszczenie było średniej wielkości, ściany były pomalowane na niebiesko, a podłoga pokryta była białymi kafelkami. Stały tam trzy łóżka z białą pościelą. Na ścianie naprzeciwko drzwi znajdowało się okno i białe zasłony, a obok drzwi, przez które weszłam, były jeszcze jedne, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki. Przy każdym łóżku był brązowy stoliczek z dwoma szufladami, na którym stała lampka. Przy jednej ścianie stał stolik z trzema krzesłami.

- Jak się czujesz? - zapytałam, siadając na krześle.

- Teraz już dobrze. Cieszę się, że przyszłaś. - odpowiedział cicho, nadal się uśmiechając.

- Co się stało?

- Od jakiegoś czasu mam napady kaszlu, czasem nie potrafię wziąć oddechu, przez co się duszę. Ale zwykle trwa to kilka sekund. Dzisiaj trwało to  dłużej, więc mama zawiozła mnie tutaj. - chłopak przerwał na chwilę, żeby napić się wody, po czym kontynuował - Lekarz powiedział, że to coś z płucami, ale nie pamiętam dokładnie o co chodziło.

- Rozumiem. Wiesz, kiedy będziesz mógł wrócić?

- Niedokładnie. Zostałem na badania i jeśli po nich przez kilka dni nic nie będzie się działo, to pozwolą mi wrócić do domu.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, aż przerwał nam lekarz. Obiecałam chłopakowi, że jutro przyjadę, pożegnałam się z nim i wyszłam na korytarz. Tam zerknęłam na numer pokoju, po czym udałam się na przystanek, skąd autobusem wróciłam do domu.
Kiedy weszłam do środka, mama zawołała mnie na obiad.









Chciałabym was przeprosić, że tak długo nie było rozdziału (znowu), ale mam dużo nauki, co niestety oznacza mniej czasu na pisanie :(
Dziękuję wam za gwiazdki i komentarze pod ostatnimi rozdziałami.
Kolejny rozdział postaram się wstawić wcześniej, ale nie wiem, czy mi się uda.
Mam nadzieję, że ten wam się spodobał.
Do następnego :)

ZmianyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz