3

155 31 2
                                    

Wyszłam z domu i skierowałam się do najbliższej stajni. Domyśliłam się, że Jasperowi chodziło o tą przy domu, bo w tej drugiej jeszcze nigdy nie był.

- Cześć. - powiedziałam, kiedy go zobaczyłam.

- Hej. Muszę ci coś powiedzieć. Nie chciałem ci tego mówić przez telefon.. Wyprowadzam się. Nie będziemy się już widzieć.

- Daleko?

- Do Anglii.

- Acha... - odpowiedziałam smutno. - Czemu?

- Moja mama dostała tam pracę, a ja nie mam z kim zostać, więc muszę wyjechać z nią.

- Ale przecież możemy pisać i rozmawiać na Skype.

- Podobno to się nie sprawdza. Ale możemy spróbować.

Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało, aż głos Jaspera przerwał ciszę.

- To ja już pójdę. Może spotkamy się jutro?

- Tak, pewnie. To.. cześć. Dobranoc.

- Dobranoc.

Odwróciłam się i poszłam w stronę domu. Musiałam przetrawić informacje, ale nie byłam w stanie przyswoić nawet jednej myśli. Nie bardzo rozumiałam, co się stało. Weszłam po schodach na górę i do swojego pokoju. Pierwsza myśl w mojej głowie dotyczyła spotkania z Maxem następnego dnia. Musiałam je odwołać. Z Maxem mogłam się widzieć praktycznie codziennie. Z Jasperem, do końca tego tygodnia.

Max to mój kolega. Poznaliśmy się pół roku wcześniej, przed zawodami organizowanymi w stajni jego wujka.

Wzięłam telefon i wybrałam numer Maxa. Po trzech sygnałach usłyszałam w słuchawce głos kolegi.

- Hej. Co tam?

- Hej, Max. Jutro nie mogę jednak przyjść.

- Nie ma problemu. To kiedy masz czas?

- Dopiero w przyszłym tygodniu.

- Może być wtorek?

- Tak. Mam cały wolny dzień.

- Okey, to ja jeszcze zadzwonię i ustalimy godzinę.

- To do usłyszenia. Pa.

- Pa.

Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na biurko. Podeszłam do kalendarza wiszącego na drzwiach i zaznaczyłam na nim spotkanie z Maxem. Później przejrzałam na komputerze Facebooka, wzięłam książkę, usiadłam na łóżku i zaczęłam czytać.

Po przeczytaniu kilku rozdziałów zeszłam na dół do kuchni i wzięłam kilka marchewek, które jeszcze pokroiłam na pół. Schowałam je do woreczka, założyłam w przedpokoju buty i wyszłam z domu.

Tego wieczora miałam pomóc Benowi - naszemu stajennemu wprowadzić konie do stajni, bo tej nocy miała być burza, więc nie chcieliśmy zostawiać ich na noc na pastwisku. Na zewnątrz stanęłam w miejscu i wlepiłam wzrok w stajnię. Budynek przede mną się palił, a mnie chwilowo sparaliżowało. Wbiegłam szybko do domu i popędziłam do pokoju, nawet nie zdejmując butów. Wpisałam na telefonie numer 112 i kliknęłam słuchawkę. Jak najszybciej podałam najważniejsze informacje, biegnąc już w stronę stajni. Na miejscu zastałam naszych dwóch stajennych z gaśnicami, próbujących dostać się do środka. W tle było słychać przerażone rżenie koni. Benowi udało się otworzyć bezpiecznie drzwi, więc weszliśmy do środka. Musieliśmy bardzo uważać, bo framuga drzwi, belki przy dachu, siano na ziemi i deski przy boksach płonęły.

- Lisa! Nie wchodź tu! - krzyczał do mnie Carl (drugi stajenny), kiedy otwierał boks Komety.

Klacz popędziła w stronę wyjścia, prawie przewracając po drodze Carla. Stajenni szybko przechodzili od drzwi do drzwi i kolejno wypuszczali konie. Ja zostałam na zewnątrz i starałam się uspokoić spłoszone zwierzęta. Z daleka słyszałam szczekanie naszego owczarka niemieckiego, który na szczęście był zamknięty w domu. Jednak jego szczekanie nie pomagało mi w uspokajaniu koni. Kiedy chłopaki próbowali dostać się do trudno dostępnych miejsc w stajni, ja wzięłam lonżę leżącą przy stajni i przywiązałam ją do płotu tak, żeby galopujące konie nie uciekły do lasu, po czym otworzyłam pastwisko. Starałam się też odpowiednio je naprowadzić, ponieważ po wyjściu ze stajni mogły też skręcić w prawo i wybiec na ulicę. Nie udało mi się złapać dwóch koni, ale nie mogłam w tamtej chwili ich zatrzymać. Czekałam przy drzwiach stajni, ale długo nikt nie wychodził. Kiedy z budynku wybiegły dwie następne klacze, przyjechała straż pożarna. Strażacy odrazu zabrali się do pracy. Większość zajęła się gaszeniem pożaru, a niektórzy pomogli Carlowi i Benowi wypuścić zwierzęta. Po chwili przyjechała też moja siostra Kayla, która pomogła mi wprowadzać na pastwisko pozostałe konie.

Szczęśliwie udało nam się wyprowadzić z płonącego budynku wszystkie zwierzęta, a pożar ugasić. Po wszystkim stajenni musieli odpowiedzieć na parę pytań, po czym zadzwonili do moich rodziców. W tym czasie pomogłam siostrze rozsiodłać siwego Diamenta i wróciłyśmy do domu.

Niecałą godzinę później przyjechali rodzice i pomogli stajennym policzyć i uporządkować konie, żeby nie musiały być wszystkie na jednym (dość małym) pastwisku. Na szczęście wszystkie zostały wyprowadzone, a tylko kilka miało niewielkie obrażenia. Większość przeprowadzili na dwa inne pastwiska, a kilka zamknęli w drugiej stajni, gdzie akurat były puste boksy. Dwóch koni, które wcześniej uciekły, postanowili poszukać następnego dnia, ponieważ było już dość późno.

Przez dość długi czas nie mogłam zasnąć, więc obserwowałam wszystko przez okno. W końcu jednak zaczęłam robić się senna, więc położyłam się i zasnęłam.



Ten rozdział dość ciężko się pisało, ale mam nadzieję że jednak wyszedł i wam się spodobał.

Dziękuję za gwiazdki i za komentarze. Bardzo mnie cieszą i motywują do pisania :)

ZmianyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz