Rozdział 4

98 6 0
                                    

Angie POV:

  Chwile pogadałam z mamą, a po skończonej rozmowie schowałam telefon do torebki, po czym szybko wsiadłam do auta i skierowałam się w stronę swojego domu.

 Zaparkowałam pod kamienicą i szybkim krokiem ruszyłam w stronę klatki. Na moje nieszczęście przed nią siedziała dwójka palących i drących się na całe gardło facetów .

  Okropny brak kultury.

  Gdy byłam już przy wejściu i chciałam ich zgrabnie wyminąć, usłyszałam:

  -Hej kochanie może masz ochotę się z nami zabawić?-zapytał jeden z nich, próbując nadać swojemu głosowi uwodzicielski ton, ale wyszedł z tego jedynie pijacki bełkot

  -Odwal się.-warknęłam i po raz kolejny spróbowałam ich wyminąć.

 W zaledwie sekundę poczułam, że ktoś przyszpila mnie do ściany, a droga ucieczki nawet jeśli istniała to nie jawiła się przed mną. Poczułam na twarzy cuchnący oddech i usłyszałam bełkotliwy śmiech.

 -I co teraz powiesz maleńka?- jeden z mężczyzn wysapał mi do ucha.

  -Puśćcie mnie albo pożałujecie.- skrzywiłam się i spróbowałam wyrwać.

 Niestety mimo ilości spożytego alkoholu mężczyzna trzymał mnie mocno, a ja poczuła jak łzy zbierają się w moich oczach. Ta sytuacja doprowadzała mnie do szału, nie mogłam pozwolić się tak traktować, ale nie wiedziałam co mogłabym zrobić. Poczułam jak lekko puszczają mnie i niezgrabnie zsuwają płaszcz z moich ramion, ale skrępowane przez rękawy ręce, uniemożliwiły mi ucieczkę.

 -Ani ważcie się mnie dotykać.- syknęłam przez zęby, wciąż powstrzymując łzy.

 -Za późno kotku.-wychrypiał jeden z nich i brutalnie wpił się w moje usta.

  Zamknęłam oczy, hamując odruch wymiotny. Ten oblech zaczął wpychać swój język do mojego gardła. Czy ten dzień mógłby być jeszcze gorszy?

Mógłby, ale nikt nie broni mu być lepszym. Szarpnęłam się z rozpaczą i ugryzłam go w język. W momencie, gdy poczułam w ustach jego krew ktoś go ode mnie odepchnął.

 Pijak wylądował na twardej ziemi, a zaraz za nim jego kolega od butelki, który chyba miał jednak mocniejszą głowę lub mniej wypił, ponieważ udało mu się zachować równowagę. Spojrzałam w stronę mojego wybawiciela, którego twarz zdawała się być znajoma. Zmrużyłam oczy i w momencie, gdy jego głowa zderzyła się z betonem zorientowałam się kim jest mój wybawiciel. Byłam z nim na dzisiaj umówiona, sądząc z jego fascynacji ostatnim zdarzeniem, był dziennikarzem.

 W każdym razie podbiegłam do niego i pomogłam mu wstać. Na nasze szczęście pijani mężczyźni wyraźnie nie zainteresowani walką, oddalili się i zostawili nas w spokoju. Mężczyzna chwiał się lekko, ale był w stanie ustać sam na nogach, więc szybko podbiegłam po mój płaszcz i wróciłam do niego.

  -Dziękuję.-szepnęłam ostrożnie prowadząc go przez klatkę.

   -Nie ma sprawy. Na szczęście bylem niedaleko i mogłem zareagować. Nawet nie chce myśleć co by było gdybym nie przechodził niedaleko.-powiedział, krzywiąc się.

   Uśmiechnęłam się delikatnie. Wiedziałam, że mogło się to skończyć nieszczęściem, ale nic się nie stało i byłam mu wdzięczna za pomoc. Byłam świadoma, że teraz musze znaleźć coś zimnego i go opatrzeć. Weszliśmy do mieszkania.

  -Ładnie się pani urządziła-mruknął, omiatając pokój spojrzeniem i uśmiechnął się do mnie.

 -Dziękuję.- odwzajemniłam uśmiech

Żniwa KlątwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz