...
-M...moja matka...ona..heh...zmarła gdy rodziła Judith-wyrzucił z siebie w jego oczach widziałam smutek i cierpienie.-musiałem potem jeszcze...strzelić jej w głowę, że...żeby nie zmieniła się...W jednego z tych potworów.-
Ciężko mu było o tym mówić, więc położyłam swoją dłoń na jego ramieniu.
-Carl...przykro mi, ja...zanim się jeszcze poznaliśmy...sztywny najpierw zjadł ojca na moich oczach, a później...pogryzły moją matkę przez co zabiła ją gorączka-z moich oczu pociekły łzy na te wspomnienia... chłopak widząc to przytulił mnie.
-n..nie, nie okazuj mi litości nie potrzebuje jej-powiedziałam odtrącając go.
-nie lituje się nad tobą,chce Cię tylko wesprzeć...-
-nie potrzebuje wsparcia...przez tyle czasu go nie potrzebowałam to teraz też dam sobie radę...lepiej idź do Delfie, ona to natychmiast przyjmie twoje wsparcie-prychnełam.
Brunet spojrzał się na mnie dziwnie, po czym pokręcił głową jakby chciał odgonic złe myśli.
Chwilę później ominął mnie i wyszedł.
Osunelam się po ścianie i zaczęłam płakać. Nie chciałam go tak potraktować, ale ta...apokalipsa mnie zmieniła. Nie chciałam się do nikogo przywiązywać, bo wiedziałam że potem zginie na moich oczach.Wyszłam przed dom, gdzie spotkałam Michonne.
-jak tam młoda? -spytała.
-tak średnio...-powiedziałam i usiadłam obok niej.
-czemu?-
-pokłuciłam się z Carlem...nie chciałam go źle potraktować, ale...to wszystko...ja po prostu nie chce się z nim zżyć, bo będę pięć razy bardziej cierpiała przy jego śmierci.-odpowiedziałam jej
-tak to już jest na tym świecie...Ale nie możesz tak myśleć jak teraz, bo możesz stracić na tym więcej niż zyskać...dobrze jest się czasem do kogoś przywiazac i mieć na kim polegać.-doradziła mi. Usmiechnelam się do niej i poszłam przed siebie.
Postanowiłam odwiedzić Chelsy.-hej-wbiłam jej do pokoju
-siema...jak tam?-spytała
-w miarę...A tam?-zaśmiałyśmy się. Nagle usłyszałam jeszcze dwa inne śmiechy jeden był zdecydowanie męski, a drugi...jakżem mogła nie rozpoznać tego piskliwego głosu...
Po cichu weszłam do pokoju obok, gdzie znajdowała się Delfiena i...Carl?
Czyli wziął sobie moje słowa do serca, świetnie.-ekhem...nie chce wam przeszkadzac, ale jestescie trochę...czy ja wiem, no nie wiem jak to ująć. O!już wiem...Za głośno!-powiedziałam chamsko.
Brunet spojrzał na mnie zdziwiony, za to blondynka nie oszczedziła mi swojego wzroku typu "zabije Cię szmato".
Miło z twojej strony xd.-możesz już sobie iść-odezwała się.
-dzięki Delfie,ale wiedz chyba sobie jeszcze trochę posiedze...co tam porabiacie?-spytałam
-nic co by Cię interesowało-wciąż próbowała mnie wygonic.
- gadamy o osadzie...-wyjaśnił mi Carl, jego ton głosu nie należał do tych najmilszych.
-aha...spoko-przyjęłam do wiadomości, że żadne z nich mnie tam nie chciało. Wycofałam się powoli.Szłam wzdłuż muru, nie spodziewanie moją uwagę przykuła Lizzy. Trzymała w dłoni nóż i przechodziła przez mur, postanowiłam iść za nią.
...
Kierowałam się przez las, miałam przy sobie mój rewolwer, który ukryłam tak by mi go nie zabrali.
Zauważyłam brunetke, która zabijała sztywnych.
Byłam od niej dosyć daleko.
Ale zobaczyłam, że jeden z zimnych zaraz wtopi w nią swoje zęby. Oddałam strzał, tym samym ratując dziewczynie życie. Ta odwróciła się w moją strone, przez co następny sztywny który pojawił się z nienacka wgryzł się w jej ramię. Dziewczyna przeraźliwie krzyknęła, a ja zastrzeliłam sztywnego i pobiegłam do niej.
-Lizzy!-położyłam sobie jej głowę na kolanach.
-prze...przepraszam, wiem nie powinnam była wychodzić. T..to moją wina ja...-dziewczyna płakała, ja również.
-nie...spokojnie na pewno da się coś zrobić...wrócimy do osady, a wtedy oni...oni ci pomogą -słyszałam jak głos zaczął mi się łamać.
-K...Kira ja...nie chciałam...obiecaj że mi pomożesz, że razem wrócimy do Aleksa...-głos jej się urwał, a na jej czole pojawiła się rana postrzałowa
-niee!!-krzyknęłam z rozpaczy, podniosłam głowę i...ujrzałam Jodie.
-to...była twoja siostra!!!czemu??!!Powiedz mi!Dlaczego??!!-zaczęłam na nią krzyczeć z jej oczu zaczęły spływać łzy, a ona upadła na kolana.
-widziałam ugryzienie, ona by się tylko męczyła...-wyznała zapłakana kobieta. Podeszła do ciała swojej siostry i mocno je przytuliła.Jodie wzięła Lizzy na ręce i wróciła z nią i ze mną do Aleksandrii.
-otwórzcie bramę!-krzyknęła, a wrota się otworzyły. Wszyscy patrzyli na nas bez uczuć.-co się stało? -podbiegła do nas Denise.
-o...ona...musiałam ją...zastrzelić -wypowiedziała z trudnością Jodie, a ja wstrzymywalam w sobie łzy....
Parę godzin później odbył się pogrzeb brunetki.
Była cała osada, oczywiście nasze osoby z Arcadii zostały jeszcze dłużej przy jej grobie. Gdyż wszyscy już odeszli, upadłam na kolana i zalałam się łzami.
"Lizzy, na zawsze w naszych sercach"Przeczytałam nagrobek.
Położyłam jeszcze wcześniej zebrane goździki, ponieważ kiedyś mi mówiła, że to jej ulubione kwiaty.Wstałam wycierając łzy i odwróciła się, by iść ale nie spodziewanie wpadłam na...
-Carl!wystraszyłeś mnie...-podskoczyłam. Poczułam jak dłonie chłopaka mnie oplatają i zamykają w objęciach.
Przez chwilę wtuliłam się w ciepły tors chłopaka, ale później się ogarnelam i odepchnelam to od siebie.
-nie...przestań -wycedziłam
-Dlaczego...dlaczego nie mogę Cię przytulić?!-spytał już podnosząc głos.
-cholera Carl! Naprawdę nie widzisz?!rozejrzyj się...co się własnie stało?!umarła Lizzy!osoba na której mi zależało! Umarła na moich oczach! Nie widzisz jak ja teraz cholernie cierpię! Czy teraz już rozumiesz czemu nie chce się do nikogo przywiązywać? !a z właszcza do Ciebie!-wrzeszczałam, widziałam że sprawiam przykrość mówiąc mu te słowa, ale widziałam też że w tamtym momencie mnie zrozumiał. Bo zostawił tylko kwiatka i...Odszedł...
CZYTASZ
The Walking Dead-Life After Life || Carl Grimes (Zawieszone)
FanfictionKira to młoda dziewczyna, która ledwo skończyła 15 lat. Epidemia, która rozciąga się po całym świecie od 6 lat dobija ja coraz bardziej. Udało jej sie przetrwać, żyjąc w osadzie gdzie znajdują się tylko kobiety i młode dziewczyny... czy uda jej si...