Łapczywie łapie do płuc hausty powietrza, ostatkiem sił trzymając się na nogach. Nie jest w stanie poprawnie wsunąć ochraniacz szczęki z powrotem do ust - są opuchnięte, zakrwawione, powoli nie ma w nich czucia. Trener, stojący tuż obok, za linami, klepie go po plecach i zagrzewa do walki. Da się wychwycić z tej agresywnej wiązanki liczne przekleństwa, ale nigdy obelgi. To Jungkook wyzywa w myślach swojego rywala od najgorszych, od szmat i ścierw, choć sam wygląda jak siedem nieszczęść.
Brzęczy mu w uszach, głos trenera miesza z rykiem publiczności, z głośnymi komentarzami reporterów sportowych, którzy oglądają widowisko znad przepełnionych do rozpuku trybun. Ostre, białe światła piekielnie rażą go w oczy, które gdyby mógł - zamknąłby już na zawsze. Nie może sobie na to pozwolić, nie może myśleć o swoich słabościach, o tych wszystkich siniakach, skręcających się z bólu organach, ani podbitych oczach. Musi mieć się na baczności, musi kontrolować sytuację, jak również stojącego po przeciwnej stronie, w drugim kącie ringu boksera.
Dyszy ciężko, kiwając głową w przód, ledwo kontaktując, ale wie jedno - to on wyjdzie z tej walki jako zwycięzca, jako pretendent do tytułu mistrza świata. Jest pewny siebie, zbyt pewny, ale to daje mu przewagę, bo przez myśl ani razu nie przewinęło mu się słowo "porażka". Mogłoby się wydawać, że Jeon nie posiada go w swoim słowniku, a nawet nie rozumie jego znaczenia.
Nie może dać plamy. Zbyt ciężko trenował, by nagle tak po prostu paść, dać się znokautować. Drżącą dłonią chwyta dyndający na łańcuszku krzyżyk, całując go ze łzami w oczach. Wierzy, że jego ojciec ogląda gdzieś tam z góry całą walkę, a on musi, po prostu musi dla niego wygrać, żeby w końcu był z niego dumny. Dobrze wie, że nigdy nie będzie tak dobry, jak on, dlatego musi się postarać, musi wyostrzyć swoje zmysły, użyć tajnych broni, myśleć strategicznie i oddychać miarowo. Czuje presję, ale jest zmotywowany, by sięgnąć po złoto, by jego marzenia, a dokładniej cele w końcu się urzeczywistniły.
Wsuwa czerwone, przepocone i obryzgane krwią rękawice. Zasysa się ostatni raz na zgniecionej butelce wody, którą następnie niedbale rzuca w okolice publiki. Obraca się do trenera, łapiąc go za głowę i przyciskając ich czoła razem. Nie odzywa się, jedynie słucha.
- Jesteś najlepszy, Jeon. Jesteś najsilniejszy i wygrasz. Rozumiesz? Jesteś jebanym zwycięzcą! Najlepszy, najlepszy. Bierz tę kurwę w obroty i zmieć nią ring. Zrobisz to, czemu? Bo jesteś, jasna cholera, najlepszy! - dyszy przyjaciel jego ojca, bo na tym etapie walki nie ma sensu pieprzyć złotych rad. Emerytowany bokser wie, że Jungkook jest zbyt zamroczony, aby cokolwiek zrozumieć i ułożyć taktykę walki w głowie, a jedyne, co teraz jest decydującym czynnikiem, to wiara, ogrom motywacji. Bo bez niej nawet najlepsi, a do nich zalicza się także syn legendy, są nikim, są przegranymi własnych umysłów i słabości.
Brunet nie ma słabości, tak powtarza sobie od lat i metoda ta wydaje się być niezawodna. Jakby nie było, jeszcze nigdy nie przegrał na takiej arenie.
Otwiera usta, gdzie przez najbliższą mu osobę wpychany jest ochraniacz. Zaczyna licho podskakiwać w miejscu, by rozgrzać mięśnie, by nabuzować się możliwie najbardziej. Uderza o liny, wprawiając je w drganie, powtarzając w głowie: "najlepszy, najlepszy" i już wie, że miejsce w finale jest jego.
Słyszy komunikat, a następnie czuje na ramieniu dłoń sędziego, przywołującego go do porządku i nakazującego, by ten stanął na środku, twarzą twarz z rywalem. Wcale nie musi go słuchać, zna zasady na pamięć, w końcu wtłaczane są mu do głowy od maleńkości, co wcale nie oznacza, że skrupulatnie się ich trzyma.
Walczy fair, ale i zdarzają się wyjątki. Jest typem cynika, który nierzadko bagatelizuje ryzyko, z politowaniem patrzy na przeciwników, docinając im na każdym kroku. Zaczepne szturchania i pajacowanie to jego znaki szczególne, ale tylko na początku każdego pojedynku. W ostatniej rundzie jest zbyt wycieńczony, by w ogóle myśleć o żartach i popisach. Widownia i tak go kocha, a przynajmniej znaczna jej część, której nie zraża aroganckie i butne zachowanie Jeona.
"Kto nie wytrzyma, odpada."
Na arenie rozbrzmiewa gong, minutnik startuje, kiedy tylko z fałszywym poszanowaniem przybija rękawice równie wykończonemu mężczyźnie. Kanadyjczyk jest dobry, ale Jungkook doskonale wie, że jest lepszy.
Przecież on jest najlepszy, uściślając.
Ostentacyjnie próbuje wyczuć przeciwnika, trzymając gardę i coraz energiczniej odskakując, unikając szybkich uderzeń rywala. Wszystkie jego ruchy są łatwe do przewidzenia, co brunet za każdym razem wykorzystuje, niemal bawiąc się z przeciwnikiem. Obrywa raz, drugi, trzeci, ale nie są to zbyt mocne ciosy, na dodatek w większości chybione. Widzi zrezygnowanie w opuchniętych oczach mężczyzny, pomimo tego, że sam ma ograniczone pole widzenia i płytko oddycha. Mógłby skończyć tę walkę w przeciągu kilku sekund, ale standardowo pragnie zrobić widowisko, by zobaczyli to wszyscy na trybunach i przed telewizorami.
Narzuca sobie zawrotne tempo, racząc odsłonięty brzuch Kanadyjczyka silnymi uderzeniami, a gdy ten zgina się w pół, przenosząc obie ręce w miejsce, gdzie Jungkook uporczywie go masakrował, wymierza jeden celny cios. Cóż za idiota, że nie ochronił głowy, w którą przywalił rzekomo najlepszy bokser, nokautując go, a cały obiekt zalewa się przeraźliwym piskiem i wiwatami fanów Koreańczyka.
Schyla się, sapie, podpiera rękawice o kolana, wsłuchując się w odliczanie sędziego. Patrzy z chytrym uśmiechem na wyeliminowanego, niezdolnego do walki mężczyznę. Słodki smak zwycięstwa jest coraz bliżej, gdy wyłapuje już ósmą sekundę.
Wypluwa ochraniacz, po czym z głośnym rykiem unosi ręce do góry. Po krótkiej chwili dobiega do niego trener, jak i cały sztab ludzi, którzy otaczając go zewsząd, podrzucają do góry i gratulują. Czuje się dumny, widząc na potężnym telebimie swoje zdjęcie i urywki scen walki, jak również napis, że właśnie dostał się do finału.
Nie wie, z kim przyjdzie mu się zmierzyć, bowiem drugi półfinał innych zawodników odbędzie się w następnym tygodniu, ale w tej chwili kompletnie nie zakrząta sobie tym głowy. Jakby nie było, on nigdy nie zakrząta sobie tej poobijanej główki nikim ani niczym. Sport to jego życie, a tytuł będzie jedynie wisienką na torcie jego perfekcyjnej i błyskawicznej kariery.
Uśmiecha się od ucha do ucha, widząc piszczące fanki wokół ringu. Wie, że zaraz którąś, albo nawet kilka z nich przeleci, bo te idiotki w ogóle nie przejmują się jego obitą twarzą, potem, siniakami czy zakrwawionymi ustami. A dla Jeona kolejne kilka minut wysiłku tego wieczora nie będzie problemem. Zasłużył sobie na przyjemność. Zasłużył na swój sukces.
Piątkowe widowisko kończy się tak, jak sobie wymarzył, gdy opuszcza arenę ze swoim jedynym przyjacielem, Hoseokiem, z którym ma nadzieję rozerwać się przez najbliższy weekend w stolicy, nie żałując sobie drinków i cipek.
Bo Jeon Jungkook zasłużył na wszystko, co ma, na tytuł, o który walczyć będzie za niecałe dwa miesiące.
________________________
heloo
wiem, nie lubicie czasu teraźniejszego, ale po prostu bardzo mi tu pasował
jak się zbierze dużo głosów sprzeciwu, mogę dalej lecieć przeszłym
hope you like it, czy coś
CZYTASZ
knockout ﻬ taekook
Fanfiction❝With your love nobody can drag me down.❞ [ukończone] boxing!au; fluff; +18; top!jk: trochę rak as always