Hey asshole, I care about you (13)

193 23 13
                                    



Słońce zaczęło powoli wznosić się nad wysokimi drzewami, okalając całe otoczenie złoto-brunatną, świeżą poświatą. Mgła, unosząca się w około, głównie nad porośniętym liliami wodnymi jeziorem, wpasowywała się w całokształt idealnie, tworząc całą scenerię bardziej niesamowitą. Kilka drobnych ptaków wychyliło nawet swoje dzioby spośród szmaragdowych liści brzóz i świerków, zaczynając wyśpiewywać przeróżne melodie, niektóre trochę drażniące, ale moża było przymknąć na to oko.

- Możemy już iść? - te trzy słowa brutalnie przekuły bańkę, w której znajdował się cały ten piękny obrazek.

- Muszę wrócić do źródła, bo nie po to mam oczy, żeby je drażnić widno kresem z betonu. - oparł Louis, przyglądając się końcówce papierosa, którą obracał między kciukiem a palcem wskazującym. - I nie po to mam serce, żeby mi pękało, na środku pustej ulicy milionowego miasta.

- Co ty pieprzysz? - spytał Zayn, marszcząc śmiesznie swoje brwi, więc Louis zaśmiał się cicho, kiedy to spostrzegł.

- To z jakiejś polskiej książki. - wyjaśnił, dostrzegając przed sobą rudą wiewiórkę, ukrywającą się w wysokiej trawie. Wtedy zapragnął być tak małym jak ona, po prostu chciał schować się w takiej trawie i nigdy stamtąd nie wychodzić.

- Nie wiedziałem, że umiesz czytać.

- Ja dalej żyje takim przekonaniem, względem ciebie. - odgryzł się i wcisnął papierosa w piach, w okolicach swojego buta. Zayn prychnął cicho, a po chwili podparł się dłońmi za plecami, zamknął oczy i wystawił twarz do słońca, bo jeśli już i tak był zmuszony tutaj być, to postanowił chociaż spróbować zaczerpnąć z tego jakąś przyjemność. - Hej, Zayn. - zaczął szatyn, zwracając uwagę mulata, który trochę niechętnie przeniósł na niego wzrok.

- Tak?

- Nigdy tak właściwie ci nie podziękowałem. Tak, za wszystko bo domyślam się, że nie jest łatwo ze mną wytrzymywać.

Zayn wybauszył oczy i złapał twarz Louisa w swoje dłonie, kciukami rozszerzając jego powieki i zaglądając mu głęboko do oka. - Ktoś ci coś dosypał do tego whisky?

- Nie, kretynie! Puszczaj mnie! - szatyn zrzucił ręce przyjaciel z twarzy. - Po prostu. Dzięki, okej? W takich sytacjach odpowiada się na ogół 'nie ma za co'...

- Jest za co.

- Wiem, ale nie musisz mi o tym przypominać, po prostu to przyjmij bo dużo mnie to kosztowało i bardzo nie chciałbym tego powtarzać.

Zayn roześmiał się, widząc naburmuszenie Louisa, ale w końcu poklepał go pokrzepiająco po ramieniu. - Jesteś już trzeźwy?

- Nie wiem... Mam nadzieję, że nie bo chyba nie chciałbym tego pamiętać. - odpowiedział po chwili, ale prawda była taka, że większość alkoholu zdążyła już wyparować z jego organizmu.

*

Koło dwunastej w południe, Harry stoczył się koślawo na dół, zastając w jadalni całą swoją rodzinę, co wydawało mu się dość dziwne, bo przecież jego mama tak samo jak ojczym, pracowali w każdą sobotę odkąd tylko sięgał pamięcią. Dlatego też widząc ich wszystkich, przy ogromnym stole w jadalni, jedzących jajecznicę z plastrami bekonu, wiedział, że ma delikatnie to ujmując przesrane.

- Harry. - twardy głos jego mamy, rozwiał jego plany o szybkim powrocie na górę i zamknięciu się w swoim pokoju przynajmniej do końca weekandu. - Widzę, że wstałeś.

- Jezu, kretynie, mogłeś się chociaż ubrać. - westchnęła jego siostra, udając odruch wymiotny i zasłaniając oczy, kiedy ten bardzo powoli, w samych bokserkach, zbliżał się do stołu. No tak, zupełnie zapomniał ubrać chociażby głupiej koszulki, ale skąd, do cholery, miał wiedzieć, że akurat dzisiaj, zastanie w domu rodzinę w komplecie?

St. Lewis High School  | 1D + Larry Where stories live. Discover now