Siarczysty deszcz osadzał się na doszczętnie już mokrych ulicach Londynu, tworząc częsty dla tego miasta, deszczowy obraz. Ogromne krople wody przecinały powietrze, kończąc swoją wędrówkę na zimnym betonie, który uwalniał wówczas swój charakterystyczny, przyjemny zapach, a mimo wczesnej pory, niebo przysłoniły hordy ciężkich, burzowych chmur i całe miasto zajął niepokojący mrok. Temperatura spadła o parę stopni jakąś godzinę temu, a wiatr zyskał na sile dopiero przed chwilą, porywając ze sobą słabe już resztki liści, osiadłe na przydrożnych drzewach. Nikomu przez myśl nawet nie przechodziło wyjście z domu, jeżeli nie było się do tego zmuszonym. W taką pogodę, jedyne o czym się myśli to delikatna pościel i kubek gorącej herbaty z mlekiem, ewentulanie kominek i przydługi na rękawach, luźny, wełniany sweter. Mimo tego, była osoba, która zadawała się zupełnie tego nie zauważać. Ze skrzyżowanymi na piersi rękami, próbującymi wytworzyć trochę ciepła i głową spuszczoną ku dołowi, biegł Harry. Szybko spadające krople, rozstrzaskujące się na jego twarzy, zdawały się ją ranić, ale było to tylko wrażenie. Podczas biegu zaciskał oczy w cienkie linie, ponieważ co i rusz wpadało mu tam trochę wody, co za tym idzie, nie był pewnien czy kieruje się w dobrą stronę. Po piętnastu minutach biegu, na końcu ulicy dostrzegł swój cel, co skłoniło go tylko do przyspieszenia swojego tempa. Zanim się spostrzegł, mijał już żelazną furtkę, a raptem parę chwil później, stał już na ganku. Zaatakował dzwonek przynajmniej dziesięć razy i oparł się o ścianę by złapać trochę oddechu.- Harry?
*
- Pierodolisz. - było jednym co wydusił z siebie Liam, zaraz potym jak Harry zdołał opowiedzieć mu to, czego dzisiaj się dowiedział. Chłopak stał jak wryty, ze zmartwioną miną przyglądając się załamanemu Harremu.
- Liam, potrzebuję twojej pomocy. - oparł zielonooki, pociągając nosem i zaciskając ręce trochę mocniej, na kubku z gorącą herbatą, którą wręczył mu Payne. - Musisz mi powiedzieć gdzie on mieszka.
- Jasne, oczywiście poczekaj tylko... muszę zadzwonić bo nie jestem dokładnie pewien. - odpowiedział niemal od razu, nerwowo szukając telefonu po kieszeniach. - Ale poczekaj... - zatrzymał się na chwilę. - Dlaczego ty w ogóle tutaj przybiegłeś? Nie mogłeś przyjechać samochodem? Jest jakieś 15 stopni, ja na twoim miejscu już dawno złapałbym zapalenia płuc.
- Biorę dużo witamin. - odpowiedział lekceważąco. - Liam, błagam, zależy mi na czasie. - dodał wzdychając ciężko, a chłopak tylko kiwnął głową.
Dziesięć minut później, kiedy Harry w końcu pozwolił Liamowi podwieźć się na miejsce, siedzieli już w samochodzie szatyna. Wycieraczki pracowały na najwyższych obrotach, ścierając z przedniej szyby ograniczającą widoczność, świeżą wodę, podczas gdy Harry przyglądał się tej na szybie po jego stronie. Długim kroplom, szybko spływającym w dół, zostawiając za sobą długie ogony, przywodzące na myś komety, gdzieś daleko, poza atmosferą. Mokre ubranie zaczynąło dawać o sobie znać i chłopakowi powoli zaczynało robić się zimno, możliwe też, że drżał, ale nie był w stanie zwracać na to teraz uwagi. Jedyne co kołatało mu się w głowie to to, co powie Louisowi, zaraz potem gdy w końcu będzie mógł w spokoju z nim porozmawiać. Przestudiowywał tysiące scenariuszy, obmyślał wszelakie drogi i wyjścia z tej zagmatwanej sytuacji tak dogłębnie, że nawet nie zauważył gdy Liam zatrzymał samochód przy małym domku, w jednej z biedniejszych dzielnic miasta.
- To tutaj. - orzekł Liam, patrząc jak Harry przełyka gęstą ślinę, zgromadzoną w gardle. - Harry?
- Już. - wyglądał na wyrwanego z transu. - Bardzo ci dziękuję. - dodał, pośpiesznie odpinając pas i wychodząc z auta.
Chłód towarzyszący deszczowej pogodzie wciąż ostro dawał się we znaki, jednak deszcz zdawał się lekko odpuścić. Chłopak wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku małego ganka, gdzie już od furtki prowadziła wąska kamienista dróżka. Dom był mały, jednak ogródek oraz ogólny panujący tutaj porządek wskazywał na damską rękę i Harry zaczął się zastanwiać, czy mama Louisa jest do niego podobna. Dotarło do niego, że drży, ale nie był pewnien, czy to z zimna, czy z nerwów. Chwilę później, resztkami determinacji zapukał w drewaniane solidne drzwi i czekał, wpatrując się zawzięcie przed siebie.
I jakie było zdziwienie Louisa, gdy przekonany, że za drzwiami spotka kuriera, lub ewentyalnie Zayna, zobaczył przemoczonego do suchej nitki, drżącego i zziębniętego Harrego. Nie był w stanie wydusić z siebie nawet słowa, po prostu patrzył na chłopaka, coraz mocniej zaciskając dłoń na metalowej klamce. Dopiero po paru dobrych chwilach, zdał sobie sprawę, że powinien się odezwać, ale zanim było mu to dane, to Harry zaczął.
- Przepraszam cię. Cholernie cię przepraszam. - oparł, przecierając zmęczone oczy dłońmi, wcale nie dlatego, że patrzenie na Louisa było dla niego niczym misja samobójcza - Ja już wszystko wiem Louis, wiem, że to nie byłeś ty, wszystko się tak cholernie pokomplikowało a ja... Ja nie dałem ci nawet dojść do słowa a byłeś dla mnie naprawę ważny, myślałem że robiłeś to wszystko mi na złość a...
- Za dużo mówisz. - przerwał mu szatyn, po czym robiąc dwa kroki w przód i stając na palcach, przywarł ustami do tych Harrego, zupełnie nie zwracając uwagi na to, jak mokry ten był.
Stado motyli wybuchło w brzuchu zielonookiego, zalewając uczuciem gorąca całe jego ciało. Gdy tylko poczuł ciepłe wargi Louisa na swoich, przyciągnął go jeszcze bliżej siebie, pogłębiając nieco ich pierwszy, prawdziwy pocałunek. Zupełnie zapomniał o chłodzie, jaki przechodził przez jego ciało, bo został on zastąpiony ciepłem, jaki dawało mu ciało Louisa, przyciśnięte tak blisko do jego piersi. Czuł, jakby usta szatyna bardzo szybko spijały z tych jego natłok wszystkich problemów, jakie w ostatnim czasie męczyły jego głowę.
Nie spostrzegł się nawet, kiedy stopniowo zaczeli wchodzić do mieszkania. Myślał tylko o tym, że już dawno nie czuł się tak dobrze. Nie przestali całować się nawet, gdy Louis zamykał za nimi drzwi. Wręcz przeciwnie, pocałunek pogłębiał się z każdą chwilą, a napięcie wzrastało szybciej niż oboje by tego chcieli. Szatyn wciąż prowadził Harrego w nieznanym dla niego kierunku, jednak trwało to jego zdaniem zdecydowanie za długo, więc złapał go mocniej w talii i przyparł do najbliżej śniany, zaprzestając pocałunków, jednak ich usta wciąż znajdowały się na tyle blisko, by ich oddechy mogły się ze sobą mieszać. Na chwilę zatrzymał się czas, na parę seknud kiedy szczery szmaragd napotkał metaliczny błękit. W rezultacie trwało to może pół minuty, albo pół godziny, nie byli w stanie dokładnie tego określić. Ciężkie oddechy, mokre ubranie i silne uściski na nadgarstkach.
- Pieprz mnie, Harry. - było ostatnim, co przecieło ciszę, przed ponownym spotkaniem spragnionych warg.
Harremu nie trzeba było dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka złapał Louisa pod udami, podnosząc go tak by ten owiną nogi wokół jego pasa. Ich jęzki ocierały się o siebie wręcz agresywnie, a serca biły z taką szybkością, że mogło to wydawać się aż niebezpieczne. Nieudolnie prowadzony przez Louisa, starał się trafić do jego pokoju, aż w końcu, dzięki wskazówkom wypowiedzianym w przerwach na zaczerpnięcie oddechu, udało mu się otworzyć drzwi, na samym końcu korytarza. Tam, nie chciał się nawet szczególnie rozglądać, gdy jego wzrok napotkał całkiem duże jak na tak mały pokój łóżko. Szybkim krokiem zbliżył się do niego i delikatnie odłożył tam chłopaka, tylko po to by ten mógł ściągnąć z niego przemoczoną do suchej nitki koszulkę i rzucić ją gdzieś za siebie. I wtedy Louis potrzebował chwili, by podziwiać wyrzeźbione ciało Harrego. Wyciągnął dłoń, przejeżdżając nią lekko po ogrzanej już, miękkiej skórze zielonookiego, czując jak przechodzi go przyjemny dreszcz. Harry natomiast czuł jak w miejscach, w których szatyn go dotykał, skóra piecze go mocno, ale w ten cholernie przyjemny sposób. Patrzył jak mniejszy chłopak z zaciekawieniem śledzi wzrokiem drogę swojej dłoni, która po chwili zaczęła kierować się znacznie niżej niż wcześniej. Niespodziewanie złapał za szlufki jego spodni, ze śmiechem skutecznie przewracając go na siebie. Harry szybko odnalazł się w sytuacji i nie mogłąc powstrzymać lekkiego uśmiechu, zawisł nad Louisem, obserwując jak ten uśmiecha się do niego pięknie i tak niewinnie, zupełnie nie odpowiednio, biorąc pod uwagę, to co zamierzał z nim za chwilę zrobić. Sam uśmiechnął się niewinnie, po czym pocałował go krótko, chwilę później przenosząc pocałunki na jego szyje, podczas gdy Louis majstrował już przy jego rozporku, lekko go tym rozpraszając.
- Zdajesz sobie sprawę, że czekałem na to odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem? - wydyszał Louis, walcząc z zamkiem u spodni Stylesa.
- Wszystko sobie zaplanowałeś, co? - zadrwił zielonooki, na chwilę odrywając usta od rozpalonej skóry.
Louis zaśmiał się, przewracając ich tak, by to on mógł znaleźć się teraz na górze i było to ostatnim co zrobił, zanim do ich uszu dobiegło charakterystyczne skrzypnięcie drzwi wejściowych.
YOU ARE READING
St. Lewis High School | 1D + Larry
Fanfiction- Louis, dlaczego nie przepisujesz? - Zapatrzyłem się na cudowny tyłek nowego kolegi, przepraszam. Czyli AU w którym Louis to arogancki, pyskaty uczeń ostatniej klasy, bi-seksualny chłopak, który prowadzi sekretna listę swoich zdobyczy. (Czyt. Oso...