Tak by pewnie było. To wszystko miałoby miejce, jeśli Harry byłby w stanie wydusić z siebie chociaż słowo, zaraz po tym, gdy dowiedział się, że tak naprawdę cały ciąg niefortunnych zdarzeń, powstał przez jedno, wielkie nieporozumienie. To on to zaczął, to on wyciągnął zbyt pochopne wnioski i to on, o wiele za szybko, uległ wpływom nowego środowiska, a przecież gdyby zechciał wyjaśnić wszystko od razu, nic takiego nie miałoby miejsca. Nie siedziałby teraz samotnie na zimnym betonie na tyłach szkoły, ze wzrokiem zawieszonym daleko przed sobą i drżącą wargą, zwiastującą kolejny napływ łez do jego oczu.W jego głowie, nieustannie od momentu, gdy Louis wyjawił mu prawdę na temat swojego rzekomego braku lojalności, przewijały się jego ostatnie słowa. Wypowiedziane zaledwie parę minut wcześniej: ,, I to ja zawsze jestem ten zły.'' sprawiały, że Harry czuł się najgorzej na świecie, ponieważ zdawał sobie sprawę, że to wszystko jest tylko i wyłącznie jego winą.
Tymczasem Louis odszedł. Po pamiętnych słowach, z wymalowanym na twarzy rozczarowaniem, odszedł, trącając jeszcze Harrego ramieniem, tak żeby ten dobitniej mógł poczuć, jak bardzo go zranił. Czuł, że go stracił i nawet jeśli wciąż istniałaby szansa by ten mu wybaczył, nie był pewnien czy sam byłby w stanie o to walczyć. Wiedział na pewno, że na jego miejscu nie chciałby mieć ze sobą nic wspólnego i najprawdopodobniej jak najszybciej zerwałby ze sobą wszelkie kontakty. Nigdy wcześniej nie czuł się tak źle jak w chwili gdy patrzył na oddalającą się żwawo sylwetkę Louisa, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku, czy chodźby zdobyć się na jakiś gest.
- Harry! - usłyszał ciche wołanie, jednak za nim zdążył przetworzyć tę informacje w swojej głowie, tak aby w jakiś sposób na to zareagować, para silnych ramion chwyciła go za jego własne, zmuszając go do podniesienia ciała z zimego betonu. - Chryste, leje jak z cebra, przecież ty się przeziębisz. - powiedziały silne ramiona, jednak zielonooki nie specjalnie się tym przejął. Właściwie dopiero teraz zauważył, że faktycznie zaczeło padać.
Szedł przed siebie, prowadzony przez prawdopobnie Liama, ale nie był tego pewny. Patrzył jak kropelki wody skapują z jego przemoczonych włosów do powstałych kałuży i uznał to za bardzo ładne. Chciał się zatrzymać i popatrzeć na to zjawisko trochę dłużej, ale próba wyrwania się z uścisku przyjaciela zakończyła się kompletnym fiaskiem.
- Powiedział coś? - powiedział ktoś inny a chwilę potem Harry czuł jak na jego plecy zostaje zarzucony ciepły materiał. Drżał. - Harry? - dopiero wtedy uniósł wzrok spod swoich stóp, napotykając przed sobą zmartwionego Nialla. - Co tam się stało?
Przełknął ślinę, obserwując parę samotnych kropli wody, spływających wzdłuż policzków blondyna i uśmiechnął się słabo. - Nic. Wszystko w porządku. - skłamał, będąc lekko zdziwionym brzmieniem swojego głosu.
- Nie kłam. Co ci powiedział? - powtórzył blondyn.
Wtedy spostrzegł, że Liam posadził go na tylnym siedzeniu jego Mustanga, więc pokręcił tylko przecząco swoją głową i przykrywając się szczelniej tym, czym któryś z nich wcześniej go okrył, położył się wzdłuż tylnych siedzeń, a zaledwie moment później już spał.
Gdy ponownie otworzył oczy, znajdował się już zupełnie gdzie indziej. Zanim jednak postanowił się rozejrzeć, zwrócił uwagę, jak nieprzyjenie jego mokre ubranie przyklejało się do jego skóry. Skrzywił się na to uczucie, jednak nie ruszył się ani o milimetr. Patrzył w sufit, jak już wcześniej zauważył swojego pokoju i oddychał ciężko, próbując uspokoić myśli.
- Harry? - usłyszał kobiecy głos, którego właścielka chwilę później znalazła się niewiadomo skąd, tuż obok niego. Gemma.
- Powiedzmy. - mruknął, nie odrywając wzroku z poprzedniego miejsca. - Niall mnie tu przywiózł? - dodał sucho, nie mogąc zmusić się na chodź trochę pogodniejszy ton.
YOU ARE READING
St. Lewis High School | 1D + Larry
Fiksi Penggemar- Louis, dlaczego nie przepisujesz? - Zapatrzyłem się na cudowny tyłek nowego kolegi, przepraszam. Czyli AU w którym Louis to arogancki, pyskaty uczeń ostatniej klasy, bi-seksualny chłopak, który prowadzi sekretna listę swoich zdobyczy. (Czyt. Oso...