Fuck it (10)

210 27 7
                                    

Uwaga: Rozdział ma ponad 3000 słów

Nadszedł piątek, a razem z nim wyczekiwana impreza urodzinowa, o której wiedział każdy w promieniu przynajmniej 20 kilometrów. W tym roku miałobyć jednak wyjątkowo, gdyż dziewczyna obchodziła swoje osiemnaste urodziny, więc wszyscy spodziewali się najlepszej imprezy w historii rocznika, a może nawet poprzedniego i przyszłego. Od samego rana Zayn chodził jak na szpilkach, właściwie zdawał się stresować bardziej niż sama Gigi, co zauważył Louis, kiedy podczas lunchu na stołówce, zaczął sypać sól do swojej herbaty.

- Zayn. - zaczął, wyrywając mu z dłoni papierową saszetkę z solą i rzucając ją za siebie. - Wiem, że się denerwujesz, w sumie nie potrafie zrozumieć czemu, ale może trochę się uspokój.

Zayn podniósł zdezorientowany wzrok znad plastikowego kubka dopiero po chwili, kiedy szatyn trzepnął go dość mocno w tył głowy. - Co? - spytał zdezorientowany.

Louis westchnął. - Dlaczego tak stresujesz się tą imprezą?

- Myślisz, że jak zapytam ją czy pójdzie ze mną na własną imprezę to mnie wyśmieje i urwie kontakt na zawsze, czy tylko urwie kontakt na zawsze?

- Myślę, że jesteś jebnięty. - odparł Louis, patrząc jak Zayn wzdycha w bezradności. - Dobra, tak naprawdę myśle, że powinieneś dawać jej dyskretne sygnały podczas imprezy, o ile sama już nie zauważyła, że ci się podoba. - dodał po chwili, grzebiąc widelcem w czymś, co przypominało spaghetti. Kiedy zauważył, że niektóre z kawałków makaronu są całkowicie surowe, skrzywił się i zrezygnował, wbijąc widelec w sam środek, który, co ciekawe, nie opadł, mocno trzymając się w makaronowej papce.

- Zielonookie bóstwo na dwunastej. - poinformował mulat, unosząc kubek ze swoją herbatą, a Louis zapomniał uprzedzić go o zawartej w niej soli, to nie tak, że nie powiedział mu o tym celowo.

Odszukał wzrokiem Harrego, który faktycznie, z lekkim uśmiechem na ustach i czerwoną tacą w dłoniach, zmierzał w ich kierunku. Momentalnie na jego ustach wykwitł uśmiech, no bo, cóż, lubił Harrego. Wydawał mu się inny niż chłopcy, których udało mu się poznać do tej pory. Poznać, było może złym słowem, bo tak naprawdę, zanim zdążył ich dokładnie poznać ich nazwisko już dawno widniało na jednej z kartek jego sekretnego zeszytu. Później kontak się urywał i to by było na tyle, jeśli chodzi o poznawanie nowych ludzi przez Louisa. Robił to tak jakby: ,,od dupy strony'' stety, niestety, w dosłownym tych słów znaczeniu.

- Cześć, mogę się dosiąść? - spytał przyjaźnie, a Louis zaczął kiwać głową jak pieprzony szczeniak, szczerząc się przy tym od ucha do ucha. - Jak czujecie się przed wieczorem?

- Nieźle, właściwie to... - zaczął Zayn, a kiedy Louis zauważył, że kubek znajduje się coraz bliżej jego ust, zagryzł wargę, próbując pohamować uśmiech i zaczął sam do siebie odliczać od trzech do zera, podczas gdy mulat wciąż nawijął, odwlekając ten upragiony moment. - ...A ty? - zakończył wywód i wziął w końcu spory łyk napoju.

Kiedy jego oczy rozszerzyły się do rozmiarów monet, Louis nie wytrzymał i zaczął się niepohamowanie śmiać, podczas gdy zdezorientowany Harry, patrzył nerwowo po pozostałej dwójce. Zaledwie parę sekund później Zayn wypluł herbatę, przez zaciśnięte usta, tworząc tym jeszcze większy wytrysk. I Louis naprawdę obawiał się, że jego przepona będzie nadawała się do wymiany, kiedy na linii wystrzału chłopaka, znikąd pojawił się Liam, którego koszulka była teraz ozdobiona ogromną plamą. Harry, podobnie tak jak Zayn i świta Liama zamarli, jednak Louis wciąż śmiał się niepohamowanym śmiechem, łapiąc się za brzuch i przybijając sobie samemu mentalną piątke.

- Ty pieprzony... - zaczął rozwścieczony Liam, łapiąc Zayna za kołnież i tym samym, zmuszając go do wstania. - Myślisz, że to jest śmieszne?!

St. Lewis High School  | 1D + Larry Where stories live. Discover now