Powieść opowiada o 16-letniej dziewczynie, która przeprowadza się do Babci do Seattle w stanie Waszyngton po śmierci obojga rodziców w wypadku samochodowym. Załamana sierota stara się żyć tak jak dawniej z czym szło jej bardzo dobrze do czasu poznan...
-Muszę iść dzisiaj do szkoły? Źle się czuję...-skłamałam, bo nie wytrzymałabym dłużej patrzenia się ze współczuciem i litowania się nade mną. Babcia zgodziła się kiwając głową i wychodząc z pomieszczenia. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się dookoła. Mój pokój choć mały był bardzo przytulny. Ściany miał w kolorze żółtym. Podłoga była z ciemnego, starego drewna. Pod ścianą stało łóżko, u jego dołu było biurko i krzesło biurowe. Nad nim sporego rozmiaru okno. Po drugiej stronie pomieszczenia stała szafa i lustro, a obok były prowadzące na korytarz drzwi. Wstałam, zaliczyłam poranną toaletę i zeszłam na dół. Ucieszyłam się gdy zobaczyłam, że babcia już wyszła. Pracuje ona jako pielęgniarka w szpitalu i zawsze mogę na nią liczyć. Nie byłam głodna ale za to bardzo miałam ochotę pobiegać. Założyłam buty i wyszłam z domu zamykając za sobą drzwi na klucz. Nie wzięłam kurtki gdyż było bardzo ciepło jak na wiosnę. Zaczęłam biec w stronę parku. Po jakimś czasie znalazłam się na najdalszej ścieżce od zabudowań. Zatrzymałam się na chwilę odpoczywając i myśląc gdzie dalej mam iść. Zauważyłam małe pole, a za nim las. Niewiele myśląc ruszyłam w tamtą stronę...
Po około godzinie biegu i skręcania w różne strony zorientowałam się, że się zgubiłam. Przestraszyłam się, bo robiło się już ciemno, a w lesie nie wyglądało to za ciekawie. Wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do babci. Oczywiście! nie ma sygnału. Ja zawsze muszę mieć pecha. Bliska płaczu zaczęłam szukać wokół siebie ostatniej deski ratunku w postaci jakiegoś spacerowicza. Niestety, nic tylko drzewa. Powiał silny wiatr. Objęłam się rękami i ruszyłam przed siebie.
(Noc)
Telefon całkowicie mi się rozładował. Było naprawdę zimno bez tej cepowatej kurtki. Nagle coś mi mignęło przed oczami, a serce na moment mi stanęło, by za chwilę bić jak oszalałe.
-K.. kto tam?- spytałam. Cisza... . Po chwili coś za mną się poruszyło. Odwróciłam się na pięcie.-Kto tam jest do cholery?!- Powtórzyłam pytanie, tym razem głośniej i jeszcze bardziej drżącym głosem. Odpowiedział mi cichy,dziki śmiech. W oczach stanęły mi łzy. Zaczęłam biec. Bałam się jak jeszcze nigdy. Z oddali usłyszałam ten sam śmiech... tyle, że ten KTOŚ śmiał się w głos jak jakiś szaleniec. Wybiegłam na ulicę. Światło, pisk opon, przeraźliwy ból i ciemność...
*************************
Witam w pierwszym rozdziale. Tak wygląda nasza bohaterka:
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.