Kolejny dzień pokazał mi jednak, że ta nikła nić porozumienia była jedynie iluzją. Wymysłem zmęczonego umysłu. Po ciężkiej nocy pełnej rozmyślań i wylanych łez przyszedł czas na spędzony w samotności ponury dzień, pełen jeszcze gorszych myśli.
Profesor Snape zaszył się w sypialni i nie pokazał się, nawet kiedy zgodnie z jego nieco kpiącą uwagą ugotowałam obiad. Potrzebowaliśmy tego, potrzebowaliśmy normalności, ale dla niego najwyraźniej oznaczało to samotne przebywanie w sypialni i raz na jakiś czas rzucenie czymś ciężkim o podłogę. Okraszone paskudną wiązanką przekleństw.
Cierpiał i mimo iż chciał to ukryć pod maską obojętności i sarkazmu nie dało się nie zauważyć, że przeżywa tragedię, jaką była dla niego śmierć Eleny. Nawet nie chciałam wyobrazić sobie, co odczuwa. Harry i Ron może i byli dla mnie jak bracia, ale w rzeczywistości nie łączyły nas więzy krwi. Wtedy zapewne nie otrząsnęłabym się tak szybko po ich śmierci. Co usilnie starałam sobie wmawiać, że robię.
Starałam się wypierać ich wspomnienia z głowy. Wiedziałam, że to do niczego nie doprowadzi. Bolało mnie ich wspomnienie i czułam rozdzierającą pustkę w sercu, a kiedy zostawałam sama miałam ochotę wyć na niesprawiedliwość tego świata. Wysłałam rodziców na drugi koniec świata, wymazałam ich pamięć o mnie, straciłam najbliższych przyjaciół i dom, w którym nauczyłam się o życiu więcej niż mogłam przypuszczać. Przeżyłam, a jednak czułam się martwa w środku.
Siedziałam po turecku na kanapie, po raz setny wertując artykuł o nowym prawie obowiązującym w świecie czarodziejów, kiedy nagle drzwi do sypialni otwarły się. Snape zauważył mnie i zmierzył zmęczonym spojrzeniem, nie odzywając się ani słowem.
— Zrobiłam makaron jeśli jest pan głodny — powiedziałam cicho, jednak słowa wyparowały, zanim zdążyły dotrzeć do mężczyzny. Minął mnie i kanapę na której siedziałam dość szerokim łukiem i zniknął w głębi kuchni.
Wróciłam do czytania gazety, które ograniczało się do przelatywaniu wzrokiem po słowach. Nie chciałam po raz kolejny zagłębiać się w ich znaczenie, które wyryło się w mojej pamięci aż nazbyt dobrze. Niespodziewanie usłyszałam trzask rozbijanego szkła i gwałtownie uniosłam się na kolanach. Przez dziurę w ścianie zauważyłam, że Snape stał oparty o blat i ciężko oddychał, zaciskając mocno powieki. Podniosłam się i cicho podeszłam do drzwi, obserwując jego zachowanie. Trząsł się. Jego ręce drżały, zwłaszcza lewa. Zbladł zupełnie niczym ściana za nim i miałam wrażenie, że zaraz upadnie na ziemię.
— Profesorze? — spytałam szeptem, ale nie poruszył się. — Wszystko w porządku?
Otworzył oczy i wziął głęboki wdech, zerkając na mnie po dłuższej chwili. Przekrwione oczy okalały ciemnofioletowe sińce, zupełnie jakby nie spał te kilka dni. Podeszłam o krok bliżej zupełnie instynktownie, w ogóle nie myśląc o jego reakcji. Dopiero kiedy się wyprostował, zamarłam w miejscu. U jego stóp leżała pusta fiolka, roztrzaskana na tysiąc kawałeczków. Popatrzył na nią, potem zerknął na mnie i bez słowa opuścił kuchnię, prawie potrącając mnie ramieniem.
Chciałam go zatrzymać. Desperacko odwróciłam się i otworzyłam usta, ale nie zdobyłam się na ani jedno słowo. Zamiast tego stałam jak słup soli, przymykając oczy, kiedy drzwi do sypialni trzasnęły. Jeśli tak to ma wyglądać... Westchnęłam, spoglądając na podłogę i znów na drzwi do pokoju. Co było w tej fiolce?
Zgarnęłam swoją różdżkę ze stołu i pojedynczym machnięciem zebrałam resztki fiolki w jedno miejsce. Nie umiałam powstrzymać ciekawości i rzuciłam szybkie zaklęcie sprawdzające obecność czarnej magii. Wstrzymałam oddech, kiedy niewielka chmurka mgły wypłynęła z różdżki i zatrzymała się nad fiolką. Jeden... Dwa... Trzy... Chmura zmieniła odcień na wściekle czerwony, po czym stała się całkowicie czarna. Zerknęłam na drzwi, za którymi zniknął Snape i zmarszczyłam brwi. Co to do cholery było?
Nie mi było jednak się tego dowiedzieć. Snape nie wyszedł z pokoju do końca dnia, a kiedy kładłam się spać drzwi jego sypialni wciąż pozostawały zamknięte. Nawet nie miałam zamiaru pukać. Zwrócona twarzą do oparcia kanapy próbowałam zasnąć, dając w końcu przejąć nad sobą kontrolę koszmarom i krwawym wspomnieniom. I zapachowi spalonego ciała.
Szczęściem w nieszczęściu nie dane mi było zaznać długiego snu. Nad ranem obudziłam się spocona i zalana łzami, z głową pełną czarnych wizji i pomiętym kocem na podłodze. Usiadłam, oddychając głęboko i próbując choć trochę się uspokoić. Kiedy jednak to nie przyniosło zbyt dobrych rezultatów wzięłam zimny prysznic, otrząsając się z chociaż niektórych wspomnień. Poczułam jednak, że moja głowa i tak zamierza wybuchnąć od nadmiaru myśli, więc szybko ubrałam spodnie, a na t-shirt narzuciłam bluzę z kapturem, wygrzebaną z dna torebki.
To, co zamierzałam zrobić nie spodobałoby się Snape'owi, ale cisza jaka panowała w mieszkaniu powoli zaczynała mnie przerastać i to była po części jego wina. To samotność była tym, co najczęściej zabijało ludzi. Stanęłam przed lustrem i zmieniłam swój wygląd na tyle, aby nawet dla siebie wyglądać obco. Skróciłam włosy i zafarbowałam je na blond, a oczy przerobiłam na zielone. W głowie wciąż przewijały mi się instrukcje profesora Snape'a o bezpieczeństwie i wcale nie zamierzałam ryzykować, ale nie chciałam marnować eliksiru wielosokowego na krótki spacer. Wtedy dopiero by mi się dostało. Patrząc w lustro czułam się jak po operacji plastycznej, ale wiedziałam, że dzięki temu nikt mnie nie rozpozna. Wyszłam z mieszkania cicho zamykając za sobą drzwi.
Ulice Newhaven były kompletnie puste, a latarnie świeciły mdłym światłem, przez co poruszanie się nimi stało się łatwiejsze. Zarzuciłam kaptur na głowę i ruszyłam przed siebie. Za niewielkim parkiem przy sąsiedniej ulicy zamajaczyła woda, więc bez większego namysłu postanowiłam się nad nią udać. Chociaż przez chwilę chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza i dźwięków, jakie wydawało z siebie budzące się do życia miasto. Cisza w samotności była jedyną rzeczą, jaka obezwładniała człowieka i paraliżowała go. Doprowadzała do pogłębiającego się tylko strachu.
Przedarłam się przez gęsty park i moim oczom ukazała się rozległa tafla wody, lekko poruszająca się na wiosennym wietrze. Nabrałam głębokiego oddechu, rozkoszując się przyjemną bryzą. Podeszłam do granicy niewielkiego zbocza i rozglądnęłam się dookoła. Kilkanaście metrów pode mną znajdowała się plaża Kanału La Manche, który rozpościerał się po sam horyzont, skąpany w niknącej porannej mgle. Słońce właśnie zaczęło wysuwać się na niebo, więc przysiadłam na kamieniu i obserwowałam jak zaklęta początek nowego dnia.
Uspokoiłam się. Wyrzuciłam z głowy wszystko, co mnie prześladowało, chociaż wiedziałam, że to wróci. Ze dwojoną albo nawet potrójną siłą. Ale wiedziałam, że teraz muszę być silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Musiałam żyć i chociaż spróbować zrobić coś, dzięki czemu śmierć wszystkich moich przyjaciół nie pójdzie na marne.
Niechętnie wróciłam do mieszkania, zahaczając po drodze o piekarnię. Małe przyjemności miały to do siebie, że potrafiły naprawić nawet najgorszy dzień. Będąc tuż przy drzwiach poczułam, że moje włosy zaczęły wracać do normalnej długości i uśmiechnęłam się, dumna ze swojego wyczucia czasu.
Uśmiech jednak zamarł mi na ustach, kiedy od progu przywitało mnie wściekłe spojrzenie czarnych tęczówek Severusa Snape'a.
CZYTASZ
II Sprzymierzeńcy ✔
FanficPo ucieczce z Hogwartu Hermiona i Severus ukrywają się, próbując przystosować się do życia pod władzą Lorda Voldemorta. Mimo różnicy charakterów zmuszeni są do odnalezienia wspólnego języka i do połączenia sił, co w niektórych momentach okaże się tr...