12. Sojusz

2.9K 299 85
                                    

— Najlepszy spośród najgorszych — sprostował Snape tonem dziwnie spokojnym i pozbawionym kpiny. — To kiepski komplement, Granger.

— To nie był komplement, profesorze — odparłam nieco speszona. — Nie wiem czemu uważa pan siebie za...

— No? — spytał, kiedy zamilkłam na dłuższą chwilę. — Za kogo się uważam, Miss Pytań-O-Wszystko?

— Mała — dodałam z kwaśnym uśmiechem. — Mała Miss Pytań.

— No tak. Przez te dwa lata niewiele się zmieniłaś — prychnął, wymownie lustrując mnie wzrokiem. Zaśmiałam się pod nosem, dopiero po chwili odpowiadając na jego pytanie. Jego nikły uśmiech na chwilę mnie rozproszył.

— Nie wiem za kogo się pan uważa, profesorze. Wiem za to, że pan sobą gardzi. Widzę to w pana postawie — wyjaśniłam spokojnie. — Czego nie mogę pojąć, zważywszy na to, co zrobił pan dla nas wszystkich.

— Dobre uczynki mają to do siebie, Granger, że nie liczą się, dopóki na szali przeważają te złe — mruknął Snape. Spojrzałam na niego uważnie, przyglądając się jego minimalnej mimice twarzy, pod którą kryło się jednak coś więcej. Jego dystans nie brał się z braku chęci rozmowy. Bardziej z tego, że nikt nigdy nie chciał słuchać tego, co ma do powiedzenia.

— To nie znaczy, że idą w niepamięć.

Severus Snape zmierzył mnie surowym spojrzeniem, a ja miałam wrażenie, że właśnie pokonaliśmy pewną granicę. Nigdy wcześniej nie chciał rozmawiać na prywatne tematy; o czymś, co bezpośrednio miało wpłynąć na niego.

— Po co mi to mówisz, Granger? Nie każę ci być dla mnie miłą — warknął, znów odgradzając się ode mnie murem.

— Nie musi pan mi kazać, profesorze — odpowiedziałam z rozbawieniem. — Takich rzeczy nie da się na kimś wymusić. — Zamilkłam na moment, widząc, że Snape nie zamierza nic powiedzieć. Kiedy trzeba było komuś dopiec lub obrazić, był pierwszy. Ale rozmowa o uczuciach najwyraźniej wycofywała go.

— Więc jaki masz w tym cel? Jesteś taką desperatką, że szukasz kontaktu z kimś, kto na każdym kroku cię upokarza? To masochizm, Granger — parsknął.

— Nie upokorzył mnie pan jeszcze odkąd tu jesteśmy. Przynajmniej nie w stopniu, w którym byłoby to niewybaczalne.

— A ty i tak naćpałaś mnie lekami nasennymi — prychnął.

— Przeprosiłam — mruknęłam. — Lubi pan jak się błaga go o wybaczenie?

— Najlepiej na kolanach — stwierdził bezceremonialnie, a moje serce na sekundę zabiło szybciej.

— Naprawdę mi głupio — wyznałam. — Sądziłam, że gorzej pan to przyjmie i... że cała ta rozmowa inaczej przebiegnie.

— Liczyłaś, że nabierzesz mnie, że to objaw zatrucia? — spytał pobłażliwie, a ja wzruszyłam ramionami. — Nie doceniłaś mnie.

— Nie tylko w tej sprawie. Przepraszam.

Zmierzył mnie przelotnym spojrzeniem, a ja odważyłam się uśmiechnąć do niego. Naprawdę nie miałam ochoty się z nim kłócić, spędzać całych dni w milczeniu. Mógł mi przytykać ile chciał, byle w mieszkaniu słychać było jego głos.

— Zje pan coś? — spytałam, otwierając lodówkę i wyciągając składniki na obiad. Snape mruknął coś pod nosem, a mnie wystarczyło to za odpowiedź twierdzącą. — Co zrobimy z tymi porwaniami?

Spojrzałam na niego nieco zmartwiona, bo myśl o mordercach krążących pod naszymi oknami nie dawała mi spokoju.

— A co proponujesz? Wyjdziemy do nich we dwójkę? Ja ledwo stojący na nogach i ty, dziecko z magicznym patykiem? — To powiedziawszy odwrócił się do okna i jakby na obalenie swojej tezy o obojętności rozejrzał się.

— Pytam co zrobimy, jeśli nas znajdą. Ma pan jaki plan B, prawda?

— A jak myślisz? — warknął kpiąco, a ja pokiwałam z ulgą głową. — Nie uśmiecha mi się co prawda wprowadzanie go w życie, więc od teraz musisz przykładać sto dwadzieścia procent uwagi do tego, co robisz. Jesteś w stanie? — spytał, zerkając na mnie i unosząc tą swoją cholerną brew.

— Naprawdę się staram...

— Nie obchodzą mnie twoje starania, Granger. Pytam czy jesteś w stanie.

Przełknęłam ślinę, widząc jego twarde spojrzenie. Spiął każdy mięsień na twarzy, co wywołało u mnie skurcz strachu, głęboko w żołądku. Skinęłam głową.

— Przypominam ci, że to był warunek, który przyrzekłaś spełnić. Zanim zabrałem cię z tej przeklętej szkoły.

— Nie będę panu wadzić.

Zaczęłam rozpakowywać plastikową folię z pieczywem, kiedy zobaczyłam kątem oka, że podszedł do mnie i położył obok mojej dłoni różdżkę. Uniosłam głowę, mocno ją zadzierając, aby na niego spojrzeć.

— Nie wadzisz — przyznał. — Dziękuję.

Wyszedł zadziwiająco szybko i zniknął w swojej sypialni, a ja przygryzłam wargę. Zaczynałam czuć coś dziwnego, kiedy stał tak blisko mnie i sama nie wiedziałam czemu, podobało mi się to co czułam. To było śmieszne, być zdaną na jego łaskę, a teraz wręcz prosić się o kontakt z nim. Ale pozostał jedyną osobą, którą znałam, a która nie leżała martwa. W pewien sposób stał mi się bliski.

Rodzice znajdowali się na drugim końcu świata, a życie, które im dałam nie było w moim zasięgu. Nawet gdybym chciała ich odzyskać, musiałabym się ukrywać. Wszyscy musielibyśmy się ukrywać. Nie chciałam wracać i niszczyć ich spokoju tylko po to, aby zmusić ich do życia w cieniu. Śmierciożercy i tak będą mnie szukać. Snape miał rację. Z pewnością wiedzą, że żyję.

W Proroku Codziennym nie pojawiło się moje nazwisko. Przypomniałam sobie nagle rubrykę z listą zmarłych w bitwie i łzy napłynęły mi do oczu. Jeśli został tam wpisany Ron znaczyło to, że śmierciożercy w jakiś sposób odkryli wejście do tunelu. Znaleźli ich ciała. Długi czas od przeczytania tej informacji zastanawiałam się, jak udało im się przejść i to odkryć. Ta wiedza jednak przestała mnie interesować. Miałam nadzieję, że jak najwięcej śmierciożerców zginęło, zanim zdążyli tego dokonać.

Wytarłam wierzchem dłoni mokre od łez oczy. Nie mogę płakać. Snape musi wiedzieć, że może na mnie liczyć. Kątem oka zerknęłam na ranę, widoczną pod lekko podwiniętymi rękawami. Szlama. Zacisnęłam mocniej szczękę, kiedy moje ciało znów przeszyła fala krótkiego, drażniącego bólu. Wspomnienie tortur Bellatrix wracało niespodziewanie, za każdym razem sprowadzając złość.

— Mogę ci ją usunąć — usłyszałam i z nożem w dłoni odwróciłam się w stronę drzwi. Snape nie roześmiał się, ani nie skrzywił o milimetr. — Opuść nóż. Nie robi to na mnie wrażenia.

— Przepraszam, odruch — mruknęłam i przycisnęłam lewą rękę bliżej ciała. Mężczyzna niespodziewanie złapał ją, obejmując zimną dłonią nagą skórę na ramieniu. Przejechał opuszkami palców po wyrytym w skórze koślawym napisie, nie spuszczając z niego wzroku. — To pamiątka po Bellatrix. Uznała, że naznaczenie mnie będzie odpowiednie. Żebym nigdy nie zapomniała skąd pochodzę.

Snape spojrzał na mnie uważnie, jednak ja nie byłam w stanie odpowiedzieć tym samym. Widać niechęć do litości była cechą, która bezsprzecznie nas łączyła.

— Dlaczego ją zostawiłaś? — spytał, a ja dopiero po chwili wzruszyłam ramionami.

— Przypomina mi, żeby nie wstydzić się tego, że jestem mugolakiem. Jeśli... Jeśli śmierciożercy nas znajdą... Przynajmniej umrę dumna z tego, kim jestem.

Myślałam, że mnie wyśmieje, ale nic takiego nie miało miejsca. Sądziłam, że stwierdzi taką dumę za durną, głupią i dziecinną, ale on nie odezwał się ani słowem. To zmusiło mnie do zadarcia głowy i spojrzenia w jego przenikliwe oczy, które świdrowały mnie na wylot. Przejechał różdżką po wnętrzu mojego przedramienia, powodując delikatne pieczenie na skórze. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego pytająco, a kiedy spojrzałam w dół spostrzegłam, że rana zasklepiła się, a na bladej skórze została jedynie cienka blizna.

— Jesteś czarownicą, Granger — usłyszałam, zanim jego zimna dłoń nie puściła mojego przedramienia.

II Sprzymierzeńcy ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz