— Dlaczego tak ci na tym zależy? — warknął, łapiąc mnie mocno za ramię. — Dlaczego chcesz dać się zabić, byleby tylko zostać? Jesteś głupia, masz skłonności samobójcze czy jedno i drugie?
Ciocia Claire szepnęła coś, ale zanim zdążyłam się skupić, na moim języku pojawiły się nowe słowa.
— Bo czuję się bezpiecznie! — odparłam zdenerwowana jego brakiem zrozumienia. — Cholera, profesorze, naprawdę pan tego nie rozumie? Wiem, że nie da mnie pan skrzywdzić, przekonałam się o tym wiele razy. Dlaczego ta relacja musi być jednostronna?
— Myślisz, że możesz mnie chronić? — prychnął wściekle, szarpiąc ramię, które obejmował, a ja poczuła piekący ból. Wciąż wpatrywałam się w jego oczy, próbując doszukać się tego, co słyszałam w jego głosie. — Nie wiesz, jacy oni są, nie wiesz, do czego są zdolni. Wydaje ci się, że ich poznałaś, wydaje ci się że znasz mnie, ale tak naprawdę gówno wiesz o życiu, o śmieciożercach, o wszystkim. Jesteś taka dorosła w swoim zachowaniu, ale nadal myślisz jak pięciolatka, której nie pozwolono bawić się jakąś zabawką. Jak dziecko, któremu zabroniono robić coś, do czego się nie nadaje! Zrozum, że w walce nie masz żadnych szans, zginiesz, a ja nie... — Zamilkł natychmiast, jakby ostatnie słowa ugrzęzły mu w gardle. Przez sekundę łudziłam się, że powie coś, co do niego nie pasowało. Chciałam, żeby powiedział, że się o mnie boi. Nie miałam pojęcia skąd w moim umyśle tak niespodziewana i głupia myśl, a moje ciało nagle zesztywniało. Snape puścił moje ramię i przymknął oczy, oddychając głęboko.
— Wszystkie te szlachetne rzeczy, które zrobiliśmy... Wszystkie godziny spędzone na próbie uniknięcia wojny... Wszystkie próby postawienia się... I tak nie miały znaczenia — odparłam szeptem. — Oni mogą mnie dopaść wszędzie. Pana też. Nie będziemy bezpieczni, zwłaszcza jeśli będziemy osobno. A razem... — Spuściłam speszona głowę, słysząc jak to brzmi, ale musiałam dokończyć. Nie byłam gotowa pozwolić mu odejść. — Razem możemy temu stawić czoła.
— Wciąż nie pojmujesz najbardziej oczywistej rzeczy, Granger — warknął pod nosem Snape, zerkając na mnie poważnie. — Teraz, kiedy oni są na czele... Nawet razem mamy marne szanse, aby cokolwiek zdziałać.
Uśmiechnęłam się, widząc jego próby przekonania mnie do swoich racji. Jakby nie znał mnie i nie wiedział, że ja się tak łatwo nie poddaję. Chwile załamania, których był świadkiem tylko umocniły mnie w przekonaniu, że to wszystko ma sens. Że każda próba walki jest właściwa.
— Nigdy nie byłam dobra z gramatyki... — zaczęłam, a oczy Snape'a skierowały się na mnie powoli. — Ale "marne szanse" brzmią lepiej niż "żadne".
Przez chwilę całą trójką staliśmy w milczeniu. Czułam dłoń cioci Claire zaciskającą się lekko na moim ramieniu, ale wytrzymałam wzrok Snape'a, dając mu wyraźnie znak, że jestem gotowa iść z nim przeciwko całej, cholernej armii śmierciożerców. W pewnej chwili wypuścił powietrze z płuc i stwierdził:
— Jesteś bardziej popieprzona, niż sądziłem.
Zaśmiałam się, ocierając wierzchem dłoni mokre oczy i odparłam pewniejszym tonem: — Uznam to za komplement.
Mężczyzna jednak nie opuścił maski. Wciąż marszczył brwi, jakby męczył się z podjęciem właściwej dla siebie decyzji. Gdyby chciał odejść, odszedłby już dawno. Ale nie mogłam być niczego pewna, jeśli chodziło o Severusa Snape'a. Miałam ogromną nadzieję, że mnie zrozumiał, że dotarło do niego, ile dla mnie znaczy. Nie miałam już nikogo, na kim mi zależało. Poza nim.
— Pójdę się zdrzemnąć — mruknęłam, czując znajomy piasek pod powiekami. W tej samej chwili z moich ust wydobyło się ciche ziewnięcie, a podniecenie i strach, które opuściły ciało zrobiły miejsce potwornemu zmęczeniu, które objęło mnie w swe kojące ramiona. Spojrzałam na opartego o framugę drzwi Snape'a i westchnęłam, modląc się pierwszy raz od bardzo dawna, żeby jednak zrozumiał. — Nie zmuszę pana do niczego, profesorze.
Jego wzrok odnalazł mój, ale nie odpowiedział ani słowem. Pozwolił mi przejść obok siebie i nie zatrzymał, kiedy skierowałam się ku schodom na piętro.
— Ciociu... — zaczęłam, odwracając się już w pokoju i widząc zaścieloną kanapę. — Dziękuję. Nie masz pojęcia ile znaczy dla mnie to, że nas wysłuchałaś... I że nam pomogłaś.
— Hermiono. — Ciotka objęła mnie mocno, a w jej głosie słychać było wzruszenie. — Przeszłaś zbyt wiele jak na swój wiek. Powinnaś cieszyć się chwilami z przyjaciółmi, skończyć szkołę, pójść na studia. Powinnaś móc cieszyć się życiem. — Spojrzała na mnie smutno i odgarnęła z policzka kosmyki włosów, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. — Tak mi przykro.
— Mnie też — odparłam cicho, uśmiechając się pomimo łez w oczach. Zerknęłam na drzwi prowadzące na korytarz i powtórzyłam: — Mnie też.
— Wydaje się być dobrym człowiekiem — powiedziała łagodnie Claire.
— Jest — przyznałam szczerze. — Pod tą całą warstwą nienawiści do świata... To jeden z najlepszych ludzi, jakich spotkałam w życiu. — Uśmiechnęłam się, zagryzając lekko dolną wargę. — Wiesz, on... Zawsze wydawał się taki oschły i zdystansowany. Zawsze krzyczał i obrażał, właściwie w każdym słowie dało się wyczuć niechęć.
— Mam wrażenie, że to po prostu jego sposób bycia — zaśmiała się kobieta. Poprawiła puchowy sweter, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że przybyliśmy na tyle wcześnie, aby zastać ją w piżamie. Kraciaste spodnie w pudrowo-miętowym kolorze wystawały spod długiego nakrycia, a na nogach wciąż miała domowe kapcie z myszką miki, do której zawsze miała słabość. — Widziałam, jak na ciebie patrzy.
Zerknęłam w jej rozespane oczy zaskoczona nagłym stwierdzeniem.
— Jak? — spytałam cicho, czując silniejsze pulsowanie serca.
— Jemu naprawdę zależy, żebyś była bezpieczna. Nie znam go na tyle, żeby to jasno określić, ale to akurat widać na pierwszy rzut oka — odparła Claire, uśmiechając się kwaśno.
— Mnie też na nim... — Zawahałam się, zdając sobie sprawę, co zamierzałam powiedzieć. — Mnie też zależy, żeby nic mu się nie stało. Po wszystkim co przeszedł, zasługuje na odrobinę pomocy.
— Zależy ci na nim, Hermiono, wiem, że to miałaś na myśli.
Ciotka spojrzała na mnie uważnie, czekając aż potwierdzę jej słowa. Otwarłam usta, nie za bardzo wiedząc, co właściwie o tym sądzę, a kiedy kobieta się zaśmiała, aż zmarszczyłam brwi.
— Prześpij się, kochanie. Sen jest najlepszym lekarstwem na wszystko.
Objęła mnie jeszcze raz, całując w czoło dokładnie tak, jak robiła to moja mama. Poczułam łzy, cieknące po policzku i wczepiłam się w jej ciało mocno, chcąc zaznać znajomego ciepła.
— Brakuje mi ich — wyszeptałam w materiał sweterka, a dłoń kobiety pogłaskała tył mojej głowy, zjeżdżając po włosach.
— Wiem — odparła równie cicho i odsunęła się, uśmiechając pocieszająco. Wyszła, zostawiając mnie samą ze swoją tęsknotą, uczuciami i czającym się w głębi błaganiem, żeby Snape pozostał dokładnie w tym samym miejscu.
Umyłam się szybko, zmywając z siebie brud, kurz, krew i pot — wszystko, co się na mnie nagromadziło. Gdybym tylko mogła pozbyć się tego, co mam w środku. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie coś, co zawsze powodowało szeroki uśmiech.
Harry'ego siedzącego w przedziale Expressu Hogwart, zajadającego się nowo poznanymi smakołykami. Ronalda, umorusanego w czekoladzie i próbującego złapać uciekającą, zaczarowaną żabę. I ich spojrzenia, kiedy pierwszy raz spotkaliśmy się w drodze do szkoły.
CZYTASZ
II Sprzymierzeńcy ✔
FanficPo ucieczce z Hogwartu Hermiona i Severus ukrywają się, próbując przystosować się do życia pod władzą Lorda Voldemorta. Mimo różnicy charakterów zmuszeni są do odnalezienia wspólnego języka i do połączenia sił, co w niektórych momentach okaże się tr...