Przez kilka kolejnych dni tkwiliśmy w impasie. Kiedy już myślałam, że z profesorem Snape'em da się żyć on musiał znów powiedzieć coś, przez co nikła wizja porozumienia pryskała niczym bańka mydlana. Był najbardziej upartym człowiekiem, jakiego dane mi było poznać, ale dopiero teraz dostrzegałam to także w życiu prywatnym. Upartym, zgorzkniałym i szczerym aż do bólu.
Wrócił pewnego popołudnia do mieszkania zdenerwowany jak mało kiedy. Klął pod nosem ściągając ciężkie obuwie i szybko zniknął w sypialni, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Z kuchni usłyszałam trzask gwałtownie zamykanych książek, aż w końcu jedna z nich z impetem odbiła się od ściany, upadając na podłogę. Zaintrygowana wyjrzałam do salonu i uniosłam brew, kiedy Snape wypadł z pokoju, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe słowa.
— Co się stało? — spytałam, a mężczyzna rzucił mi wściekłe spojrzenie.
— Cholerni idioci... — dosłyszałam jedynie, zanim zniknął w łazience. Przez uchylone drzwi nadal słyszałam jego przekleństwa i zmarszczyłam brwi, zakładając ręce na piersi. Odczekałam cierpliwie aż wyjdzie, a kiedy to zrobił znów zmierzył mnie spojrzeniem. — Czemu tak sterczysz?
— Pytałam czy coś się stało — powtórzyłam spokojnie, chcąc jedynie odpowiedzi, a nie kolejnej kłótni. Podszedł do wieszaka i sięgnął agresywnie do kieszeni swojej kurtki. Wyciągnął z niej pomiętą gazetę i rzucając ją na stolik, warknął:
— To się stało.
Spojrzałam na ruchomą fotografię na pierwszej stronie i wstrzymałam oddech. Szybko rozwinęłam Proroka Codziennego i przeczytałam nagłówek. Alecto Carrow od września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku obejmie stanowisko dyrektora w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Korpulentna kobieta uśmiechała się paskudnie patrząc prosto w obiektyw, a całe moje ciało przeszły ciarki. Kiedy jednak zobaczyłam postać koło niej, zakryłam usta dłonią, aby powstrzymać jęk.
— Profesor McGonagall... — szepnęłam, przypatrując się umęczonej i dużo szczuplejszej niż pamiętałam kobiecie. Mimo słabej jakości dało się wyraźnie zobaczyć, jak bardzo postarzała się w przeciągu ostatnich tygodni. Stała zgarbiona, wyciszona, wycofana. Żal ścisnął mi serce. — Co oni jej zrobili?
Zadałam to pytanie retorycznie. Nie chciałam chyba poznać odpowiedzi.
— Przesłuchiwali godzinami. Torturowali. Być może nie tylko psychicznie — odparł Snape, opierając się o gzyms kominka, a dosłownie w następnej sekundzie strącił z całą siłą doniczkę, która stała obok jego dłoni. Wzdrygnęłam się, kiedy gliniane naczynie roztrzaskało się na tysiąc kawałeczków, a ziemia rozsypała się dookoła. Mała, jasnozielona dracena upadła pod nogi Snape'a, który oddychał głośno i chrapliwie.
— Ale żyje — odparłam cicho, wstając i podchodząc do mężczyzny zupełnie instynktownie. — Żyje, profesorze, to znaczy, że nie złamali jej. Zresztą profesor McGonagall jest najodważniejszą czarownicą, jaką znam, nie da się tak łatwo.
— Jesteś ślepa, Granger? — prychnął pogardliwie, z nutą wściekłości w głosie. — Nie widziałaś, jak ona wygląda? Skoro doprowadzili ją do takiego stanu, to możesz sobie tylko wyobrazić co zrobią z wszystkimi uczniami, którzy będą chcieli im się przeciwstawić.
— Pamięta pan, jak było rok temu? Kiedy to pan był dyrektorem? — spytałam z nadzieją, chcąc chyba pocieszyć bardziej siebie niż jego. — Ona nie pozwoli zrobić im krzywdy.
— W razie gdybyś nie zauważyła to jest kompletnie inna sytuacja. McGonagall, Flitwick i ten idiota Horacy nie będą w stanie ochronić wszystkich. Nawet ja nie byłem — warknął gardłowo, spuszczając nagle głowę. Zamknął oczy, jakby wypierał z siebie nieprzyjemne wspomnienie i zagryzł mocno zęby, tak, że jego szczęka wysunęła się lekko do przodu.
— Nie możemy tracić wiary — szepnęłam naiwnie, a Snape prychnął, zanosząc się maniakalnym wręcz śmiechem.
— Padnij na kolana i zmów zdrowaśkę, słyszałem, że mugole uwielbiają to robić, kiedy się boją.
Zmarszczyłam brwi, czując znów przypływ dziwnej odwagi połączonej ze złością.
— Wiara w człowieka, a wiara w Boga to zupełnie dwie różne sprawy — powiedziałam butnie. — Ale i jedna i druga mają swoje podłoże, temu nie może pan zaprzeczyć.
— Psychiczne, a nawet bardzo. Nic dziwnego, że ośrodki zamknięte mają się dobrze — parsknął gorzko.
— To nie jest kwestia Merlina, Boga, Allaha, czy innego bóstwa, o którego istnieniu pan słyszał — odparłam wojowniczo. — Zresztą nie zamierzam się z panem kłócić na ten temat.
— A jednak — mruknął cynicznie, patrząc mi prosto w oczy — cuda się zdarzają.
— Wolę wierzyć, że są one kwestią ludzi i ich działań. Profesor McGonagall nie da sobie wejść na głowę, nawet mając za wroga samych śmierciożerców — powiedziałam głośniej, czując jak impuls przechodzi po moim kręgosłupie. — Tyle lat miała pod sobą najgorszy według pana dom w całym Hogwarcie i jakoś nigdy nie słyszałam, aby miała nas dość.
Widok troski na twarzy Snape'a był nadal czymś nowym i instynktownie poczułam, że muszę mu pomóc złagodzić ten gniew. Samą siebie też chciałam przekonać, że profesor McGonagall da sobie radę. Nie mogło być inaczej. Po prostu nie mogło.
— Całkiem sensowny argument, Granger — prychnął, a złość w jego oczach nieco zelżała. Jednak nadal czaiło się w nich zaniepokojenie i gorycz, zwłaszcza kiedy dodał: — Tylko, że z tego co pamiętam nikt z was nigdy nie próbował jej zabić.
— A pan próbował? — rzuciłam żartobliwie, mając nadzieję, że rozładuje to nieco napięcie.
— A to raz? — Snape wykrzywił usta w kwaśnym grymasie. — Miałem ochotę zamordować ją więcej razy niż Longbottoma.
Uniosłam wymownie brew, uśmiechając się półgębkiem. Na wspomnienie twarzy przyjaciela coś dziwnego zakręciło się w moim żołądku, natychmiast powodując grymas na ustach. Snape najwyraźniej to zauważył, bo zmarszczył brwi i wyciągnął z kieszeni różdżkę.
— Kiedy zdążyłaś ją posadzić? — spytał, zerkając na kwiat leżący na podłodze.
— Kiedy pana nie było — odparłam. — Musiałam jakoś ożywić to miejsce.
— Wybredna jesteś — stwierdził nieco rozbawiony, ale jednym płynnym ruchem różdżki sprawił, że doniczka jak nowa stanęła na gzymsie, a piękna dracena rozpostarła swoje liście dookoła. — Zatrzymywałem się w gorszych miejscach, to mieszkanie przy nich jest całkiem... znośne. Pomijając jedynie towarzystwo.
— Nikt panu nie każe ze mną rozmawiać, profesorze — powiedziałam z szerokim uśmiechem i wróciłam do kuchni. Wciąż miałam na sobie fartuch umorusany mąką i zdziwiłam się, że do tej pory nie padł pod jego kątem zgryźliwy komentarz.
— Przynajmniej mam co jeść. I nie jest to suchy chleb.
Wyciągnęłam z piekarnika placek, żeby sprawdzić jego stan, ale prychnięcie Snape'a było wystarczającym skwitowaniem moich myśli.
— Choć chyba wolałbym suchy chleb — dodał, patrząc z nutą rozbawienia na poczerniały wierzch wypieku.
— Cóż. Mojej mamie nigdy nie udało się do końca przekazać mi swojej wiedzy — odparłam, sama mając ochotę śmiać się z nieudolności do tak prostych czynności. Prawdą jednak było, że mama wiele razy próbowała zaszczepić we mnie miłość do cukiernictwa, co jak widać - dawało marne efekty.
— Widocznie za dużo już masz pod tą czupryną — stwierdził Snape półgębkiem. Spojrzałam na niego, uśmiechając szeroko i mruknęłam:
- Uznam to za komplement, profesorze.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, kiedy minął mnie i zaglądnął do lodówki, wyjmując z niej butelkę wody. Kiedy jednak upadła na podłogę rozlewając się dookoła, odwróciłam się zaskoczona. Snape jęknął głośno, a ja niemal upuściłam tacę, kiedy upadł na kolana. Złapał się za drżące ramię, a kiedy uklęknęłam obok niego przerażona, zobaczyłam, że pod materiałem koszuli maluje się szkarłatna plama.
![](https://img.wattpad.com/cover/92110096-288-k175132.jpg)
CZYTASZ
II Sprzymierzeńcy ✔
FanficPo ucieczce z Hogwartu Hermiona i Severus ukrywają się, próbując przystosować się do życia pod władzą Lorda Voldemorta. Mimo różnicy charakterów zmuszeni są do odnalezienia wspólnego języka i do połączenia sił, co w niektórych momentach okaże się tr...