01. Mary

700 142 280
                                    

Sześć lat później

— Harry! Harry! — krzyczała podenerwowana Rose. — Gdzie jesteś, Harry?

Był dziewiętnasty lipca 1920 roku. W małej wiosce Brington na Wyspie Księcia Edwarda dzień zapowiadał się naprawdę cudownie. Świeciło słońce, było ciepło, z ogrodu dolatywał zapach letnich kwiatów.

Pani Rose Brown stała już elegancko ubrana. Na głowie miała swój najnowszy kapelusz, z którego była niezmiernie dumna. "W takim nakryciu głowy można wychodzić z domu" – mawiała do swojego męża, a on za każdym razem potwierdzał to skinieniem głowy. Nawet jeśli pani Brown liczyła na większe uznanie jej wyglądu, te potakiwania także sprawiały jej przyjemność, jak gdyby sam fakt, że mąż jej nie zaprzecza, ją uszczęśliwiał. Zresztą ostatnio podważał wiele rzeczy, które mówiła. Dobrze, że chociaż pod tym względem pozostawał z nią zgodny.

Rose wybierała się właśnie ze swoją przyjaciółką, panią Emmą Lestrange, do miasta, aby "choć trochę oderwać się od szarej rzeczywistości". Co prawda obawiała się pozostawiać w domu dwóch chłopów, jednak pani Lestrange namawiała ją tak mocno, że niezdolna była odmówić. Ponadto mogła zaprezentować się w swoim ulubionym kapeluszu przed szerszą publicznością.

Rose była osobą dość próżną, uwielbiała swoim wyglądem zwracać uwagę innych. Trzeba jednak przyznać, że niebiosa nie poskąpiły jej ani urody, ani jej świadomości. Swego czasu miała wielu zalotnikow, lecz to właśnie Gregor podbił jej serce. Był taki inny, taki kochany. Był miłością jej życia. Pokochała w nim to, że często bujał w obłokach, jego optymizm, jego uśmiech. Uwielbiała patrzeć, jak zatapiał się w marzeniach.

A potem nagle wszystko się zmieniło. W jego życiu pojawiło się dziecko i matematyka. Początkowo dziecko było górą, Gregor był po uszy zakochany w swoim synu. Z czasem jednak nastąpiła zmiana. Coraz więcej czasu poświęcał nauce. Nigdy przedtem nie studiował, zakończył swoją edukację na miejscowej szkole. Teraz zaczął przerabiać kursy uniwersyteckie, po wyprawie do miasta zawsze zwoził do domu mnóstwo książek naukowych i czytał je godzinami zamknięty w swoim gabinecie. Interesowały go nauki ścisłe. Dawny marzyciel umarł w nim albo przynajmniej schował się bardzo, bardzo głęboko. Rose wmawiała sobie, że po prostu wydoroślał. Kochała swojego męża. Czasami zastanawiała się, czy dobrze robi, aż tak przywiązując się do innego, bądź co bądź grzesznego człowieka. Kochała zarówno marzyciela, jak i naukowca.

— Harry! — krzyknęła jeszcze głośniej.

Dziecko pojawiło się na szczycie schodów, spoglądając na matkę z góry.

— Zostaniesz z tatą, dobrze, Harry? Ja jadę z panią Lestrange na koncert. Bądź grzeczny, dobrze?

Chłopczyk pokiwał głową i wrócił do pokoju. Na dywanie leżały porozrzucane klocki i Harry ponownie próbował coś z nich zbudować.

Najpierw powstał domek, a chwilę później obok niego wyrósł las. Dziecko oczami wyobraźni widziało już rodzinę mieszkającą w tym ustronnym miejscu. W lesie na pewno płynął strumyk, a mali chłopcy bawili się w poszukiwaczy skarbów, tak jak kiedyś bawił się on ze swoim ojcem. Dopóki tacie się nie znudziło. Dopóki nie zaczął się zajmować tymi bzdurami, które uważa za cały swój świat. Dopóki nie został, jak zwykł był mówić, naukowcem. Harry nie rozumiał znaczenia tego słowa, ale wydawało mu się, że "poszukiwacz skarbów" brzmi tysiąc razy ciekawiej niż "naukowiec".

Cry, AngelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz