~6~

8 0 0
                                    

-Jasne. Masz to u nas jak w banku. – odparła.

Po jej oczach widziałam, że nie wierzy w ta obietnicę, lecz nie powiedziałam tego głośno. Bob zawsze był dla nas taki miły. Nie jeden raz stawiał nam jedzenie na swój koszt. Chciałam się w końcu jakoś sprawiedliwie odwdzięczyć. Udowodnię Ronnie, że się myli i sprawię, że ,,U Boba" znowu będzie zapchane tłumem ludzi, czekających na obsłużenie.

O dziesiątej w kafejce nie było już nikogo, oprócz nas i barmana. Dwadzieścia minut temu ulotnili się nastolatkowie. Śmieszek tak się upił, że po drodze do drzwi dwa razy upadł. W końcu, jego kumple wynieśli go na zewnątrz. Wyglądało to dosyć komicznie, ale przede wszystkim było to dowodem, wielkiej nieodpowiedzialności współczesnej młodzieży, a że ja także się jeszcze do niej zaliczam, było mi za nich po prostu wstyd. Na początku życia już wpakowują się w złą drogę.

Zapłaciłyśmy za siebie i pożegnałyśmy się z Bobem. Jeszcze raz przypomniał Veronice, żeby się nie smuciła. Jej łzy nie są warte człowieka, przez którego są wywołane. Także się z tym zgadzałam. Tak na marginesie to uważam, że wszyscy chłopcy to wredne, kłamliwe świnie. Pewnie i tak wiele dziewczyn by się ze mną nie zgodziło. No cóż, może to ja nie spotkałam jeszcze żadnego normalnego chłopaka?

Wzięłam swoją czarną torebkę z białym napisem ,,Hollywood" i razem z przyjaciółką podążyłam w stronę wyjścia. Mała lampka-słonecznik oświetlała, pustą już salę przyćmionym światłem. Pociągnęłam za klamkę stare, ładnie wyrzeźbione i dopasowane do wystroju, drewniane drzwi. Otworzyły się bez żadnego skrzypnięcia. Dobrze naoliwione. Podmuch powietrza omiótł moją twarz i rozwiał włosy. Było trochę chłodno, co jest normalne na początku lata. Wyszłam na opustoszały chodnik przed barem, a moja przyjaciółka zamknęła drzwi.

Jedynym światłem na tej ulicy były dwie latarnie. Powinny świecić cztery, lecz dwie nie działają. Jedna stoi kilka metrów na prawo od wejścia do baru, a druga kilkanaście metrów na lewo, stoi na parkingu. Tylko one dawały jakiekolwiek światło na tę przecznicę. Wszędzie dalej było totalnie ciemno. 

Po bokach ulicy stały pięciopiętrowe i sześciopiętrowe bloki mieszkalne. Nie były jednak takie śliczne jak wam się wydaje. Ogólnie cała ta okolica była podejrzana. Nie można byłoby spokojnie mieszkać w takim miejscu, a raczej ja nie mogłabym. Wolę ciche domy, pełne przestrzeni. Nie wytrzymałabym w obskurnym bloku, wijąc się między klatkami schodowymi i często dziwnymi sąsiadami. Potrzebowałam miejsca wyciszenia, w którym mogłabym myśleć. Dlatego mieszkam pod wzgórzem, na którym rozciąga się przepiękny las. Często tam chodzę. Biegam, myślę, wspinam się na drzewa, znowu myślę. Tak czy siak, nie chciałabym tu mieszkać. Nawet Bob wolałby przenieść swój interes w inne miejsce, może bliżej centrum...

Nagle światło z parkingowej latarni zaczęło dziwnie i nieskoordynowanie mrugać, jakby miało nas zaraz opuścić.

-Choć szybciej, zanim całkiem zgaśnie. Nie mam ochoty łazić tu po ciemku. – poskarżyła się Ronnie i pociągnęła mnie za rękę.

Pobiegłyśmy na parking. Ja swobodnie, ona lekko wykrzywiając nogi w szpilkach. Oto kolejny powód by ich nie nosić. W mrugającym świetle zaczęła wertować zawartość swojej torebki, w poszukiwaniu kluczyków do auta. Gdy je wyciągała, wyślizgły jej się z ręki i uderzyły o parkingowy asfalt. Zaklęła pod nosem i schyliła się po nie.

-Super! Rozwaliłam pilot, teraz będę musiała otwierać kluczykiem...

Światło zgasło, a nas zalał chłodny, nieprzenikniony mrok. Wiatr zawiał zmuszając liście do szeleszczenia i wywołując nieprzyjemny dreszcz na moich plecach i karku. Veronica pisnęła cicho i zaczęła szukać palcem dziurki na klucz. Szybko, byle by szybko stąd odjechać. Usłyszałam ciche szczęknięcie auta i pociągnęłam za klamkę. Drzwi otworzyły się bez oporu. Włożyłam lewą nogę do auta i już chciałam usiąść, gdy nagle poczułam podmuch powietrza, jakby ktoś z wielką prędkością przebiegł obok mnie. 

Było za późno, by w jakikolwiek sposób zareagować. Coś silnego i ostrego przebiło moja kurtkę, bluzkę i wbiło mi się w plecy. Nie wiedziałam co się dzieje. Krzyk uwiązł mi w gardle, a ja zostałam pociągnięta w ciemną otchłań uliczki. 

Ból był nie do opisania. Całe plecy mnie piekły i czułam jak ostre brzytwy, które mnie zaatakowały, wyszarpują się z mojego ciała. Wtedy pieczenie się nasiliło. Złapałam się za plecy, próbując wygrać z bólem, podnieść się na nogi i pobiec do auta. To był jedyny pomysł na jaki wpadłam. Nie mogłam się bronić, a już na pewno walczyć, gdy nic nie widziałam. 

Opierając się o ścianę budynku, przy którym leżałam, wstałam powoli i zrobiłam krok przed siebie, w całkowitym mroku.

-Kaylen! – usłyszałam spanikowany krzyk mojej przyjaciółki.

Zrobiłam jeszcze kilka powolnych kroków w stronę, skąd usłyszałam jej głos i zatrzymałam się by wziąć głęboki oddech.

-Tu jestem. – wydusiłam z siebie.

Rana bolała coraz bardziej. Ledwo utrzymywałam się nanogach. 

Fallen Angels And MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz