Prolog

906 64 8
                                    


- Nie! -krzyknęłam, ale Ezarel zatkał mi usta.

Poczułam jego ciepłe wargi i zimny gorzki płyn wlewający mi się do ust. Zaczęłam szarpać się z całych sił próbując się wyrwać. Wszystko we mnie krzyczało, bym coś zrobiła. Próbowałam go odepchnąć lecz złapał mnie za nadgarstki. Nigdy nie czułam tak rozrywającego serce bólu. Choć próbowałam wypluć płyn niestety nie udało mi się to i w efekcie spłynął mi do gardła. W oczach stanęły mi łzy. Elf odsunął się ode mnie, ale w tej chwili władze nade mną wziął gniew i rozpacz. Mówią, że to ludzie są okrutni, ale odebranie mi życie w taki sposób to nie jest okrucieństwo, to bestialstwo. Zabranie mi resztek nadziei na powrót do domu. Nogi zaczęły mi się trząść, ale w głowie zapanowała mi kompletna pustka.

- Przepraszam -powiedział elf wychodząc z pokoju.

Przepraszam? Za co konkretnie? Za wymazanie mojego życia? Stałam całkiem sama w bezruchu, a z oczu wypływały mi słone łzy. Mnie już nie ma? Opadłam na kolana ignorując ból przy spotkaniu z ziemią. Teraz nie mam już niczego. Odebrali mi wszystko i myślą, że co teraz? Zostanę tu? Nie. Kiedy zaczęłam im ufać wbili mi nóż w serce. Tylko gdzie mogę odejść? Nie należę do tego świata, a domu już nie mam. Otarłam wodę cieknącą mi z nosa rękawem bluzki i spojrzałam w sufit pustym wzrokiem. Kochałam opowieści o światach takich jak ten. Naprawdę kochałam, ale teraz ich nienawidzę. Pociągnęłam nosem, ocierając wierzchem dłoni łzy, które wciąż płynęły, choć sama z siebie nie wydałam, żadnego dźwięku. Nawet nie pisnęłam. Zawsze w taki sposób się zachowywałam, gdy byłam raniona. Nigdy się nie skarżyłam, ale Kamil za każdym razem mimo, że nie wydałam z siebie żadnego dźwięku znajdywała moją kryjówkę. Mówił, że będzie dobrze, bo w końcu mamy siebie, bo jesteśmy rodziną, ale teraz on już mnie nawet nie pamięta. Wstałam i mimo tego, że obraz niemal całkowicie zamazywał mi się przed oczami wyszłam z sali do alchemii i machinalnie ruszyłam w stronę swojego pokoju. Zignorowałam Alajéę, która szczęśliwa zawołała mnie z drugiego końca korytarza. Idiotka. Tego dnia spotykają mnie same niespodzianki pomyślałam widząc Miiko stojącą kilka kroków przede mną. Tę samą Miiko, którą szukałam kilka chwil wcześniej.

- Wenecja szukałam cię! -krzyknęła podchodząc do mnie.

Chciałabym wykrzyczeć jej jak bardzo jej teraz nienawidzę. Jakim obrzydzeniem napawa mnie jej twarz. Chciałabym jej przywalić z liścia, ale niby dlaczego w ogóle to zabolało mnie tak bardzo? Od początku mówili mi, że nie wrócę na Ziemię. Jednak usunięcie mnie z pamięci wszystkich, których kocham jest zbyt okrutne. Chciałabym, by mieli nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Będziemy żartować i kłócić się jak dawniej, niestety teraz oni nawet by mnie nie poznali. Wenecja... Dostałam to imię, ponieważ mój ojciec tak bardzo pokochał to miasto. Wcześniej miało ono dla mnie głębsze znaczenie, jednak dzięki nim wszystkim stało się ono tylko zwykłym słowem opisującym żywą skorupę, którą jestem. Obojętnie minęłam kitsune i weszłam do pokoju. Akno uniósł łeb, i gdy tylko postawiłam stopę w pokoju zeskoczył z łóżka podbiegając do mnie i siadając obok moich nóg.

- Wenecja... Oni... Ja nie wiem co... -Mój chowaniec mówił do mnie ze wzburzeniem w głosie, jednak ja ruszyłam w stronę szafy i chwyciłam czarny plecak i zaczęłam wkładać do niego wszystkie niezbędne rzeczy, które nawinęły mi się pod rękę.

Nie trwało to długo. Po góra siedmiu minutach byłam z powrotem na korytarzu wprawiając wszystkich w osłupienie. Minaloo nie zastanawiał się czy iść ze mną czy zostać w kwaterze. Teraz mam już tylko jego. Jedyna osoba, która mnie nie zdradziła. Bez słowa wyszłam z kwatery Eel i ruszyłam do bramy. Strażnicy zdziwili się widząc mnie z wypchanym plecakiem i chowańcem przy boku, ale o nic nie pytali tylko otworzyli bramę.

- Wenecja gdzie ty idziesz?! Co się dzieje?! -wrzeszczała za mną Miiko.

To zadziwiające, że przejęła się już nie istniejącym człowiekiem. Odwróciłam się w jej stronę z pustymi oczami. Czarnowłosa wpatrywała się we mnie ze współczuciem i nawet nie zorientowałam się gdy z centrali wyleźli pozostali. Czyżby oczekiwali jakiegoś przedstawienia od mej żałosnej istoty?

- Nic się nie stało, nie przejmuj się, przecież nawet nie istnieję -powiedziałam wzruszając ramionami i wychodząc na zewnątrz.

Nie obejrzałam się za siebie, ani nie czekałam na żadną odpowiedź. Słowa są bezwartościowe.

- Co teraz? -spytał Akno, a ja położyłam swoją dłoń na jego łbie idąc dalej ścieżką.

- Może pójdziemy na zachód? Ciekawe co tam się kryje? Kto wie może spotkamy jakiegoś dżina?- mówiłam bez przekonania.

- To chodźmy na zachód -zawtórował mój towarzysz.

- Gdzie ty leziesz głupi człowieku!? - Zza bramy wybiegł jakiś niebiesko włosy elf, który przyczynił się do takiego obrotu spraw.

Nie odpowiedziałam, nawet się nie odwróciłam. Na martwienie się moim żywotem już za późno. Przetrawię to co się stało. Nie dziś nie jutro, ale jestem pewna, że może za kilka lat ból w moim serce zelżeje. W końcu nie mogę... Jestem pewna, że tak może być nawet lepiej. Jednak ból nie odejdzie. Mama, ojciec, Kamil... Już dla nich nie istnieje, więc co mogę teraz ze sobą zrobić?

- Nie ignoruj mnie!

Spojrzałam na zachód. Tata wiele razy mówił, że zachód słońca w Wenecji jest przepiękny i chciałby, bym pewnego dnia go ujrzała. Jego egzystencji też zostałam wymazana? Czy to co miało miejsce z mojej winy nigdy się nie wydarzyło? Ciekawe jak wygląda świat beze mnie? Może moi rodzice są razem szczęśliwi? Może Kamil ma narzeczoną, którą szczerze i z całego serca kocha. Jest tyle możliwości. Jednak wszystkie łączy jedno -brak mojej osoby.

- Opamiętaj się głupia, to nie koniec świata! -wrzasnął tuż obok mnie i złapał mnie za ramię tak bym się odwróciła i spojrzała na niego.

Przeszył mnie chłód, a moje źrenice rozszerzyły się do granic możliwości widząc czerwonego z wściekłości Ezarela. Gwałtownie odsunęłam się od niego z zaciekłością wypisaną na twarzy. Jaka ja jestem głupia i żałosna. Lubiłam spędzać czas w towarzystwie osoby, która nie miała żadnych oporów przy odbieraniu mi życia i teraz ma czelność jeszcze mówić, że nic się nie stało. Jakże żałosna jestem pozwalając sobie na pozytywne myślenie. Trafiłam tutaj mając osiem lat, a do tej pory o samym świecie wiem tak niewiele. Jednak może to i lepiej. Czas skoczyć z klifu i sprawdzić czy polecę w najgorszym wypadku spadnę do wody i będę musiała wdrapać się na górę jeszcze raz i jeszcze.

- Nie dotykaj mnie. -Ton mojego głosu był równie zimny co zdecydowany. - Ufałam ci i dostałam nauczkę.

Elf wydawał się w ogóle nieporuszony moimi słowami co niezbyt mnie zdziwiło. Odwróciłam się i ruszyłam powoli i spokojnie jakby zupełnie nic się nie stało. Ignorowałam myśl, że będę kiedyś zmuszona wyruszyć w świat i beztrosko sobie żyłam, teraz pora iść do przodu, samej.

- Jesteś za głupia żeby sobie poradzić, nic nie wiesz o tym świecie.

- Ludzie są różni, jedni szybko zapominają inni chowają urazę przez lata. Jedni nie potrafią patrzeć, a inni widzą wszystko. Muszę pomyśleć, ale nie mogę tu zostać. Radziłam sobie w gorszych sytuacjach. Jeszcze się spotkamy elfie -powiedziałam nie oglądając się za siebie.

To prawda. Pamiętam, że ludzie są różni. Jedni zapewne gdyby spotkało ich to co mnie, wciąż płakali by w sali alchemicznej inni natomiast wyżyliby się na strażnikach, ja natomiast muszę odejść i poukładać sobie wszystko w głowie. Czuję się zdradzona, to czego się dopuścili względem mnie jest złe, ale nie mogę też powiedzieć, że nie wiem dlaczego to zrobili. Kiedyś pewnie tu wrócę, ale na razie nie mogę nawet na nich patrzeć.

- Głupi człowiek! -usłyszałam jeszcze zanim zniknęłam głęboko w lesie.

Głupi to jesteś ty Ez. Jesteś głupi, ślepy i jeszcze raz głupi!  

Rozpacz naszych gwiazd ||EldaryaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz